Wypadki były tam czymś normalnym. Nawet kilka razy dziennie
Mianem „zakrętu idiotów” określanych jest przynajmniej kilka miejsc w naszym kraju. Natomiast żadne z nich nie ma takiej sławy i „statystyk” jak zakręt na drodze ekspresowej S1 w Bielsku-Białej. Wypadki zdarzały się tam średnio co trzy dni. Licznik prowadzony przez okoliczne portale pod koniec roku przekraczał zazwyczaj setkę. Na przestrzeni lat oznacza to setki, jeśli nie tysiące rozbitych aut. Jednocześnie oznacza też setki tysięcy złotych wydane na naprawy u mechaników. W czym problem? Dlaczego „zakręt idiotów” zbierał takie żniwo?
Problem jest złożony. Zacznijmy od tego, że sam zakręt jak na charakter dróg ekspresowych był nienaturalnie ostry. Nie chodzi tutaj bynajmniej o to, że ktoś popełnił błąd podczas projektowania trasy. Kwestia w tym, że zakręt od samego początku był czymś, co w przyszłości ma zostać częścią największego węzła drogowego na Śląsku. Aby zrozumieć o co chodzi, musimy poruszyć temat dwóch dróg ekspresowych – S1 oraz S52. Ta pierwsza rozpoczyna swój bieg na granicy polsko-słowackiej w Zwardoniu. Jej początkowy odcinek nie jest natomiast zbyt długi – to bez mała 11 kilometrów.
Co dalej?
S1 dociera do Milówki i w tym momencie tam też się urywa. Warto jednak podkreślić, że prace związane z budową drogi na dalszym odcinku są już niemalże zakończone. Droga fizycznie już tam jest i asfaltem teoretycznie można ją przejechać. Natomiast ekipy wciąż prowadzą tam prace niezbędne przed oddaniem drogi do ruchu. Odcinek Milówka – Przybędza (tzw. Obejście Węgierskiej Górki) będzie niezwykle imponujący. Powstały tam m.in. potężne tunele oraz estakady. Oddanie odcinka do ruchu wydaje się kwestią paru miesięcy. Kolejny odcinek pomiędzy Przybędzą a Żywcem i dalej Bielsko-Białą już istnieje. S1 w tym momencie urywa się… na „zakręcie idiotów” i formalnie przechodzi nim w drogę ekspresową S52.
Planowo od „zakrętu idiotów” S1 poprowadzi prosto aż do Tychów. Tam połączy się z istniejącym już odcinkiem prowadzącym na lotnisko międzynarodowe Katowice – Pyrzowice. Tam z S1 wjedziemy prosto na autostradę A1 i… będziemy mogli dojechać prawie pod sam Gdańsk. Wspomniałem już o drodze ekspresowej S52. To druga kwestia, którą należy tutaj poruszyć. Tzw. Beskidzka Droga Integracyjna prowadzi od granicy polsko-czeskiej w Cieszynie aż… na „zakręt idiotów” w Bielsku-Białej. Tam urywa się, chociaż w przyszłości ma łączyć województwa śląskie i małopolskie… aż po obwodnicę Krakowa i autostradę A4. I to właśnie geneza całego problemu.
Winny był zakręt?
„Zakręt idiotów” łączył S1 z S52. Nie był jednym z zakrętów, a częścią planowanego na przyszłość węzła. Węzła, który ma być największym na Śląsku i przeciąć dwie potężne i niezwykle istotne drogi ekspresowe. A że remont w tamtej okolicy ruszył na dobre… no cóż, zniknął już sam zakręt. Prace na węźle trwają już od miesięcy. Kierowcy mogą być z tego faktu zadowoleni. Raz, że sieć dróg w okolicy znacznie się rozszerzy i zaoferuje zupełnie nową jakość i standard podróżowania a dwa, znika też miejsce, które pochłonęło setki samochodów.
W ostatnich latach na „zakręcie idiotów” rocznie notowano ponad 100 wypadków. To daje średnią jednego wypadku na około trzy dni. Chociaż często zdarzało się tak, jednego dnia dochodziło tam do większej liczby zdarzeń. To już przeszłość. Zakręt w ówczesnej formie przestał już istnieć. Aktualnie mamy tam zwężenie, mnóstwo słupków i… no cóż, jeden wielki plac budowy. Szansa na wypadki w tym miejscu zmalała niemal do zera, bo zwężenie i roboty drogowe oznaczają po pierwsze spore korki a po drugie manewry na drodze. Wjazd tam z prędkością możliwą do osiągnięcia chociażby rok temu nie jest już możliwy.
Wypadki wyłącznie winą kierowców?
Doskonale znam ten zakręt i przejeżdżałem go przynajmniej kilka razy w miesiącu. Osobiście nigdy nie miałem z nim problemu. Oczywiście pośrednio wynika to z tego, że znałem to miejsce. Ale również z tego, że było ono kapitalnie oznakowane. O potencjalnym niebezpieczeństwie informowało nas kilkanaście znaków. Były specjalne lampy, migające światła i stopniowo malejące ograniczenie prędkości. Jeśli tylko ktoś potrafił się do nich zastosować, to nawet jadąc tam po raz pierwszy, nie miał żadnego problemu. Kwestia w tym, że trzeba było zwolnić.
Jeśli ktoś przyzwyczajony jest do jazdy po drodze ekspresowej z prędkością 120 km/h albo i więcej, to naturalnie miał tam problem. Są kierowcy, którzy nie zwracają uwagi na znaki. Zajmują się wszystkim, tylko nie tym, co dzieje się przed nimi. I w takich sytuacjach oczywiście o wypadek było już bardzo łatwo. Koniec końców winą można obarczać samych kierowców. Zakręt był nienaturalnie ostry i wymagający, natomiast był też tak dobrze oznakowany, że nie sposób było go nie zauważyć. Szczególnie, jeśli ktoś korzysta z nawigacji w trakcie jazdy. Z odległości paru kilometrów widać było na niej, że zbliżamy się do bardzo ostrego zakrętu. Czy zatem nazwa „zakręt idiotów” jest adekwatna? Ocenę pozostawiam wam samym.