W poprzednich latach nie brakowało oczywiście efektownych maszyn, które robiły niesamowite show. Jednak potencjał często ograniczała infrastuktura, najczęściej stadionowa lub miejska. Dlatego też tak bardzo odmienna okazała się gdyńska edycja, która dzięki wykorzystaniu Skweru Kościuszki, Plaży Miejskiej i większości bulwaru nadmorskiego opanowała ponad 40 hektarów.
Przybyli nie tylko na Kubicę
Efekt tego był taki, że w najbardziej reprezentacyjnym miejscu miasta, motorsportem chcąc nie chcąc żył każdy, kto pojawiał się choćby w jego pobliżu. Mylą się ci, którzy sądzą, że wszystko skupiło się jedynie wokół strefy „Tor F1”, gdzie jeździł m.in. Kubica. Owszem, trybuny i strefy VIP były pełne. W końcu dźwięk silnika V8 z bolidu F1 czy efektowne poślizgi driftowozów należą do elementów, na które chętnych nie trzeba długo szukać.
Lecz wyjątkowe tłumy można było spotkać także na samym deptaku czy sąsiadującym Parku Rady Europy (gdzie też nie brakowało namiotów z atrakcjami). Przez całe 2 dni przewinęło się tam mnóstwo ludzi, w tym ogromna liczba dzieci, dla których ciekawym uzupełnieniem była pobliska strefa rodzinna ze statycznymi wystawami samochodów profesjonalnie przygotowanych do sportu.
https://www.facebook.com/WRCNewsOfficial/videos/898314033868459/
Plażing na Dakarze
No dobrze, można by było uznać, że to wciąż było oddziaływanie pola grawitacyjnego „Toru F1”, ale oddalony ok. 400 m „Tor Dakar” na Plaży Miejskiej zebrał nie mniejszą widownię. Główna trybuna była pełna. Mimo lejącego się żaru z nieba mało kto ruszał się z jakiejkolwiek miejscówki przy barierkach wokół piaszczystej areny. Wszyscy cierpliwie wyczekiwali na przejazdy wyczynowych buggy, samochodów, motocykli i ciężarówek.
https://www.facebook.com/WRCNewsOfficial/videos/1480264252127165/
Śmiem twierdzić, że to właśnie ta strefa mogła dawać nawet większą satysfakcję oglądającym, ponieważ pojazdy poruszały się w warunkach najbardziej zbliżonych do tych, do których zostały stworzone. W ogóle tło skąpanej w słońcu Zatoki Gdańskiej tworzyło naprawdę malowniczy pejzaż. Towarzyszące temu pokazy lotnicze były wisienką (choć truskawka zyskuje na popularności) na torcie. Nic dziwnego, że wolnych miejsc nie było widać ani na plaży, ani w pobliskich restauracjach czy promenadzie, która prowadziła do kolejnej strefy.
Serducho rośnie
W tamtej spodziewałem się najmniejszej publiczności. Z plaży trzeba było tam pokonać aż 1250 m, ale spacer bulwarem umilał kilometrowy rząd samochodów zabytkowych, tuningowanych lub fabrycznie usportowionych. Na jej końcu czekała nagroda. „Strefa Action” przy Skwerze Arki Gdynia, na której były m.in. moje ukochane samochody rajdowe. Oprócz efektownych przejazdów aut klasy R5, nie brakowało driftu (także ciężarówek, co zawsze jest szokiem dla kogoś, kto nie miał z tym styczności) czy akrobatyczne pokazy motocyklistów, którzy powietrzne ewolucje wykonywali z użyciem niemałej rampy.
https://www.facebook.com/WRCNewsOfficial/videos/663380680842152/
Choć można było odnieść wrażenie, że to taka strefa na uboczu (ze względu na oddalenie od reszty), to i tutaj widzów było „pod korek”. Popisy kierowców naprawdę dały niezłą rozrywkę publiczności, która nie szczędziła owacji i okrzyków zachwytu. Serce rosło, zwłaszcza gdy publika oklaskiwała kierowców rajdowych R5-tek. Może chociaż część z nich, dzięki temu bardziej zainteresuje się rajdami, choć trzeba sobie zdawać sprawę, że transfer z trybun na strefę przy oesie to proces, który wymaga czasu. Jako niepoprawny optymista, w sumie nic mi nie szkodzi, aby być dobrej myśli.
Padł rekord frekwencji Verva Street Racing! Impreza przerosła oczekiwania
Robotę robiła zresztą profesjonalna relacja live, pokazywana na wielu telebimach, co miało też przełożenie na to, że widzowie nie opuszczali stref zaraz po zakończeniu jazd. Nic nie stało na przeszkodzie, aby z jednego miejsca obejrzeć całą imprezę, a przy okazji posłuchać kilka słów o każdej z dyscyplin. W takim formacie nie mogło zabraknąć także zakulisowych wywiadów z zaproszonymi kierowcami.
Od nadmiaru głowa nie boli
Przez dwa dni przeszedłem kilkadziesiąt kilometrów. Nie byłem w stanie zobaczyć wszystkich atrakcji na własne oczy, ale myślę, że to tylko zaleta. To oznacza, że motorsportu było w nadmiarze, czyli – co najistotniejsze – nie było go w ten weekend za mało.
Utwierdziłem się tylko w tym, o czym przekonywałem przed imprezą. Takich imprez jak Verva Street Racing (niekoniecznie z takim rozmachem), powinno być kilka w roku. Sporty motorowe mają w Polsce ogromny potencjał, ale o widza trzeba regularnie zabiegać, a motorsport najbardziej przekonuje do siebie właśnie na żywo, choćby pokazując tylko ułamek swoich atutów.