Czy to ma szansę się udać?

Na przestrzeni kilku ostatnich lat do świata motorsportu przebojem wdarła się Formuła E. Denerwujący większość kibiców twór na przekór wszystkim kusi kolejne wielkie marki i znanych zawodników, jednak czy kiedykolwiek w swoim prestiżu dorówna on Formule 1?

Czy to ma szansę się udać?
Podaj dalej

Aby odpowiedzieć trafnie na to pytanie trzeba być chyba jasnowidzem… i to całkiem niezłym. Trendy na świecie zmierzają w tę stronę, że wszystko jest ekologiczne, naturalne, fit i bio. I taki stan rzeczy jest obecny i coraz bardziej się nasila, czy nam się to podoba, czy nie. O ile w innych dziedzinach życia te zmiany jakoś przechodzą i często działają nawet na korzyść człowieka, to walkę – czasami nierówną – wciąż prowadzi motoryzacja. Na rynku pojawia się coraz więcej samochodów elektrycznych. Dla jednych jest to duży plus, dla drugich odwrotnie. Na końcu tych wszystkich spekulacji dochodzimy do motorsportu i zadawanego kolejny raz pytania – czy Formuła E kiedykolwiek wyprze z tronu swoją starszą koleżankę – Formułę 1?

Wydaje się, że nadchodzących latach raczej nam to nie grozi. Przez dłuższy czas zastanawiałem się nad przewagami wyścigów ePrix i tak naprawdę do tej pory nie mogę ich znaleźć. Może to dlatego, że nie wychowałem się w mieście, gdzie wszystko coraz bardziej stawało się cichsze, elektryczne i zrobotyzowane, a w miejscu, gdzie dzieciaki spędzały setki godzin na zewnątrz i z podziwem patrzyły na wrzeszczące i spalające hektolitry paliwa traktory i kombajny, a naśladując dźwięk samochodu przy zabawach warczało się najgłośniej, jak tylko się dało, a nie lekko szumiało, czy piszczało. Wyścigi Formuły E są ciekawe i z całą pewnością przyzna to każdy, kto widział chociaż jeden. Jest dużo akcji, wyprzedzania, skakanie między bolidami. Wszystko to potrafi przyciągnąć oko, ale po chwili uśmiechamy się szepcząc do siebie „no dobra, już się napatrzyłem na te całe elektryki, czas zagrać na Play Station w Simsy”. Formuła E na razie nie porywa, nie sprawia, że siedzi się jak na szpilkach, ale Formule 1 w obecnych czasach też tego często brakuje, więc różnica w tym aspekcie nie jest aż tak widoczna.

Jeśli chodzi o poziom kierowców, to szala przechyla się bezapelacyjnie na stronę F1. Wymieniać można by długo, Lewis Hamilton, Sebastian Vettel, Kimi Raikkonen, Daniel Ricciardo, Max Verstappen, Fernando Alonso itd. W Formule E muskuły prężą za to ci, którzy nie dali sobie rady w Formule 1 i nad tym tematem nie ma co zbytnio dyskutować. Nick Heidfeld, Nelson Piquet Jr., Sebastien Buemi, czy Kamui Kobayashi raczej nie przyciągną milionów kibiców przed telewizory, czy ekrany komputerów. A wydaje się, że to właśnie jest jeden z najważniejszych elementów widowiska. Buemi i spółka są dla większości bezpłciowi. Oglądając ich na ekranie widzisz chłopaka w kombinezonie, do którego masz absolutnie obojętny stosunek, a po dziesięciu kółkach lubisz jednego trochę bardziej od drugiego. W przypadku F1 poziom zaangażowania kibica przechodzi na znacznie wyższy poziom, ten znany bardziej z potyczek piłkarskich potęg Realu Madryt i FC Barcelony. Tutaj fani Vettela, Hamiltona i reszty są w stanie się kłócić i wyzywać godzinami o to, kto ma rację i czyj ulubieniec sięgnie tym razem po tytuł.

Dużą rolę w całym przedsięwzięciu odgrywają też tory. Formuła E swoje wyścigi rozgrywa w większości na sztucznych, miejskich obiektach. Dla przeciętnego Jana Kowalskiego, chociaż bardziej w tym przypadku wypadałoby stwierdzić dla jakiegoś Johna, czy Santiago, o wiele łatwiejszym w śledzeniu cyklem będzie Formuła E, bo tak oto idąc z niedzielnych zakupów, czy obiadu, nagle w środku miasta zobaczyć może akcję. Zobaczyć… bo raczej jej nie usłyszy. Ale czy fan motorsportu rzuci nagle wszystko i pojedzie do Rzymu, Paryża, Berlina, czy Zurychu tylko po to, aby zobaczyć ePrix? Śmiem wątpić, nawet gdyby wejściówka była za darmo. A czy w odwrotnej sytuacji taki sam fan będzie w stanie wydać kilkaset euro i pojechać na Spa, Monzę, Hungaroring, Red Bull Ring, czy do Monaco tylko po to, aby zobaczyć wyścig Formuły 1? No cóż, aby uzyskać odpowiedź na to pytanie wystarczy odwiedzić stronę F1 i zajrzeć w zakładkę bilety. Przy części sektorów na grand prix w lipcu, czy sierpniu już widzimy Sold Out. A nie skończył się jeszcze 2017 rok.

Zainteresowanie Formułą 1 jest ogromne i nie ma się co spierać. Wydaje mi się, że na ten moment Formuła E nie jest w stanie temu zagrozić, nawet, gdyby przed samochodami na starcie stały nagie panie, a w połowie okrążenia iluzjonista przeskakiwał nad bolidami. To prawda, że na jednej i drugiej serii idzie zasnąć, kiedy ogląda się ją w domu, ale pewna pasja, zaangażowanie i tradycje zawsze będą po stronie F1. Na korzyść królowej motorsportu działa też nieustannie fakt, że rządzi nią Liberty Media. Wszystko jest teraz o wiele bardziej otwarte dla kibica i pomimo tego, że nowe logo mistrzostw świata nie do końca wszystkim się podoba, to każdy musi przyznać, że F1 się zmienia. I powiedzieć, że na dobre, to jakby nie powiedzieć nic.

Na sam koniec zadajmy sobie wszyscy pytanie. Czy gdyby Robert Kubica bił się teraz o angaż do zespołu Formuły E, to jego losy śledziłyby tak ogromne rzesze kibiców? Pewnie nie, bo istnieje taka możliwość, że o miejsce w tej serii nie musiałby nawet walczyć.

Tekst: Kamil Wrzecionko

Tagi: F1, Formuła E, Formuła 1

 

Przeczytaj również