Jaka w tym sezonie jest sytuacja zespołu Williamsa i Roberta Kubicy? Wszyscy wiemy – łagodnie mówiąc, nie jest najlepiej. Jeśli chodzi o aspekty sportowe, to brytyjski team jest niezaprzeczalnie najsłabszy w stawce, a Kubica w tym momencie w wyścigach może walczyć wyłącznie ze swoim zespołowym kolegą, Georgem Russellem.
Ale wyniki to nie wszystko. Niejednokrotnie byliśmy świadkami sytuacji, w których prawdziwym idolem i bohaterem kibiców był ktoś, kto w F1 dojeżdżał na dalszych miejscach. Nie mówimy nawet o Kimim Raikkonenie, który jeszcze w ubiegłym roku miał realne szanse na wygrywanie wyścigów… ale weźmy za przykład chociażby Fernando Alonso – on przecież w McLarenie nie miał szans na dobry wynik, a wciąż był jednym z ulubieńców kibiców.
Tak samo jest z naszym Robertem Kubicą. On zapracował na szacunek i uznanie w oczach fanów motorsportu już kilkanaście lat temu, kiedy rozpoczynał swoją przygodę z Formułą 1. Kibice w kraju nad Wisłą są fanatyczni. Kochają swoich reprezentantów i kibicują im zawsze, z całych sił, bez względu na wszystko. Kubica w pewnym momencie stał się w Polsce kimś pokroju Adama Małysza.
W większości polskich domów co niedzielę zasiadano przy stole i obserwowano co pokaże nasz rodak w królowej motorsportu. Teoretycznie do tej F1 Robert nie miał prawa się dostać. Nie raz słyszeliśmy przecież wspomnienia m.in. Nico Rosberga, który opowiadał o czasach kartingu. Niemiec przyjeżdżał z mechanikami, kilkoma najlepszymi gokartami i był całkowicie spokojny, natomiast Kubica pojawiał się… jakby z ulicy. Z jednym gokartem. I co z tego? I tak był najlepszy. Wypracował, utorował sobie drogę do F1, a później rozbijał się w niej łokciami.
Fenomen sportowy. Co tydzień siadaliśmy, jak do telenoweli, żeby oglądać tę rywalizację. Fenomen socjologiczny! Ileż rzeczy można było mu przypisać podczas tej kariery? Że można w życiu wygrać ewidentnie bez układów. Że jest człowiekiem rzetelnym, solidnym, posłańcem wielkich wiadomości, wielkiej nadziei. Zaczynał jako idol kryzysowy, który miał nas prowadzić jako ambasador wspaniałego skoku cywilizacyjnego do Europy. Fenomen społeczny. Przecież my, dzięki tym transmisjom, żyliśmy życiem zastępczym. Był powodem ogromnej zbiorowej radości. Dał nam wiele. Bardzo wiele… – w takich słowach Włodzimierz Szaranowicz podsumowywał niegdyś karierę wspomnianego wcześniej Małysza… ale te słowa znakomicie pasują też przecież do Roberta. I on stał się naszym ambasadorem, człowiekiem, z którego wszyscy byliśmy dumni.
Walkę o mistrzostwo świata przerwała Kubicy okropna kontuzja. Ale wtedy rozpoczął się inny wyścig. Wyścig, w którym Polak zyskał najwięcej kibiców. Znów zrobił coś, czego nie miał prawa zrobić – sięgnął po mistrzostwo świata w rajdach, w kategorii WRC 2, a później wrócił do F1 po tylu latach przerwy. Przede wszystkim pokazał, że upór i zawziętość prowadzą do sukcesu. Trzeba tylko w to uwierzyć. Jego prawa ręka do dzisiaj przypomina o strasznym wypadku, ale to w niczym nie przeszkodziło.
W pewnym momencie przy fenomenie Kubicy sport zszedł chyba drugi plan. Jasne, to wybitny kierowca i nie można z tym polemizować, ale Robert stał się też inspiracją dla mas – nie tylko ludzi interesujących się na co dzień Formułą 1 – dla wszystkich. Kubica pokazał wszystkim, że niemożliwe nie istnieje. Założył sobie cel i go osiągnął. Bez zawahania, bez zbędnego narzekania.
Kubica pokazał, że nawet kiedy w życiu spotykają nas przykre wydarzenia i świat się załamuje, nie wolno się poddawać. Najważniejszy jest cel. Trzeba codziennie walczyć, starać się. Skoro Kubicy udało się wrócić do sportu, do najszybszego bolidu na świecie? Jakie ty masz wymówki? Kubica stał się inspiracją, wzorem – dla osób chorych, ale nie tylko. Stał się inspiracją dla każdego z osobna. To bohater Polaków, dobro narodowe. Jedni go kochają, drudzy nie… niekoniecznie. Nie zmienia to jednak faktu, że zasługuje on na wielki szacunek.