Chęci na Japonię były od zawsze, pomysł na wyjazd od ponad trzech lat, gdy tamtejszy rajd trafił do kalendarza WRC na 2020 rok, ale prawdziwe przymiarki pojawiły się dopiero kilka miesięcy temu. Udało się i była to jedna z najlepszych decyzji! Po pierwszej wizycie w Kraju Kwitnącej Wiśni spostrzeżeń jest wiele. Najważniejsze to takie, że Polska pod każdym względem jest prawdziwym zadupiem świata.
Japonia to kraj będący wizytówką doskonałości. Niestety nie można tego powiedzieć o finałowej rundzie WRC rozgrywanej na (zbyt) krętych asfaltach w okolicach Nagoi
Oczekiwania związane z przyjazdem do Japonii były spore, żeby nie powiedzieć – wygórowane. Wszak ten kraj od dawna zajmował czołowe miejsce na mojej „bucket list”. Z powodu pandemii podróż do Japonii była jednak mocno utrudniona. Zielone światło pojawiło się dopiero w połowie października, gdy tamtejszy rząd zniósł obostrzenia covidowe. Zaczęło się więc planowanie podróży, które poszło nadzwyczaj łatwo.
Trzeba jednak zaznaczyć, że sama podróż do Japonii nie należy do najprzyjemniejszych. Nawet wybierając bezpośredni lot z Warszawy do Tokio, trwa on ponad 12 godzin. Z powrotem przeszło 15! Wszystko za sprawą omijania Rosji – samolot wybiera zatem bardzo długą trasę przez Bliski Wschód, Chiny i Koreę. Koszt biletów lotniczych również nie jest mały i w zależności od połączenia waha się między 4500 a 6000 zł. Drogo!
Natomiast po dotarciu na miejsce Japonia wynagradza wszystkie niedogodności. I to od samego początku. Przede wszystkim mam tu na myśli niezwykłą uprzejmość Japończyków, kłanianie się na każdym kroku, które niejednokrotnie może wprowadzić przybysza z zachodniego świata w zakłopotanie, znakomity standard hoteli no i przede wszystkim fantastyczne jedzenie.
To ostatnie, choć w mojej opinii wyborne, z pewnością nie każdemu przypadnie do gustu. Tak więc jeżeli jesteście koneserami schabowego z baru „Janosik” na trasie katowickiej, ziemniaków czy prawdziwej jajecznicy, w Japonii możecie mieć problem z odnalezieniem kulinarnego eldorado. Z drugiej strony, jeśli uwielbiacie ryż, surowe ryby, sushi, ramen czy porządną wołowinę i nie boicie się jeść pałeczkami, wizyta w Japonii jest strzałem w dziesiątkę.
Co ciekawe, jedzenie w Japonii, nawet to knajpiane jest stosunkowo tanie, a przynajmniej tańsze niż w Polsce. Oczywiście nie mówię tutaj o ekskluzywnych restauracjach, a ulicznych knajpkach, które na pierwszy rzut oka mogą wyglądać obskurnie. To tylko fasada nie mająca nic wspólnego z rzeczywistością.
Tego typu miejsc, gdzie serwuje się pyszne sushi czy ramen, w dużych miastach jest bez liku. Dodatkowo pyszne jedzenie można znaleźć w popularnej na całym świecie sieci sklepów 7 Eleven, która jest odpowiednikiem naszych Żabek. Problemem, zwłaszcza na prowincji, jest jednak komunikacja. Japończycy są mocno oporni w nauce j. angielskiego i w wielu knajpach menu napisane jest jedynie w „krzakach”. W tej sytuacji jedynym rozwiązaniem jest poszukanie restauracji z tzw. menu obrazkowym.
Japonia kojarzy się z całkowicie odmienną kulturą, doskonałością, funkcjonalnością i przede wszystkim niesamowitym wręcz rozwojem technologicznych. Większość z tych rzeczy jest prawdą, choć warto zaznaczyć, że Japonia ma dość specyficzny, żeby nie powiedzieć – zacofany system bankowy. Być może jest to działanie świadome, ale Japończycy nadal są przywiązani do płatności gotówką. To co np. w Polsce odchodzi w zapomnienie, tam jest rzeczą powszednią. Możemy się zatem zdziwić w wielu miejscach chcąc zapłacić np. zbliżeniowo.
Natomiast żadnym mitem nie jest japońska uprzejmość i życzliwość. I choć zdecydowana większość Japończyków nie mówi po angielsku, to pomimo bariery językowej zawsze można liczyć na tamtejszą pomoc, której towarzyszą niezliczone ukłony.
Japońskim standardem jest również brak pośpiechu. Biorąc pod uwagę, że procedura wynajmu samochodu zajmuje kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt minut, można nawet stwierdzić, że Japończycy są rozlaźli i uwijają się jak mucha w smole. Nic bardziej mylnego, bowiem chwilę później dochodzimy do wniosku, że wszystko jest u nich przemyślane.
Uwagę przykuwa również tamtejsza motoryzacja. Japończycy są pod tym względem szowinistami i cenią co swoje. Trochę jak Francuzi, tyle że japońskie samochody pod względem jakości są o niebo lepsze. Ale też zupełnie inne niż w Europie. Już po kilku godzinach jazdy po japońskich drogach (ruch lewostronny) jak na dłoni widać, że jest to kraj, w którym króluje Toyota.
Śmiało można przyjąć, że wyroby tego producenta stanowią jakieś 80% całego inwentarza. Tyle że i japońskie Toyoty są inne niż w Europie, jak choćby dostępny jedynie na lokalnym rynku przepiękny SUV o nazwie Harrier. Dodatkowo tamtejsze Toyoty, z których znaczną część stanowią tzw. pudełka, czyli wąskie i wysokie minivany, ma na masce bliżej nieokreślone logo występujące tylko na azjatyckich rynkach.
Biorąc pod uwagę, że powierzchnia Japonii jest zbliżona do Polski, ale liczba ludności jest o ponad cztery razy większa (ponad 125 milionów mieszkańców), na pierwszy rzut oka wydawać się może, że podróżowanie po Japonii jest udręką ze względu na permanentne korki – zwłaszcza w ponad 30-milionowej aglomeracji Tokio. Tymczasem jest całkowicie na odwrót. Mimo że koszt litra benzyny oscyluje wokół 5 zł!
Przede wszystkim podróżowanie samochodem czy nawet jego posiadanie jest po prostu nieopłacalne. Japończycy mają perfekcyjnie zorganizowaną komunikację miejską, a między aglomeracjami kursują ultraszybkie i komfortowe pociągi, czyli shinkanseny. Przykładowo podróż z Osaki do Tokio (ok. 500 km) zajmuje samochodem ponad 6 godzin. Kursujący co kilka minut shinkansen pokonuje tę trasę w niecałe 2 godziny. Kolejnym argumentem przemawiającym za porzuceniem samochodu na rzecz pociągu czy metra są bardzo drogie parkingi, zwłaszcza we wspomnianym Tokio.
Jeszcze w temacie motoryzacji, warto wspomnieć o tamtejszych taksówkach, które dzielą się na trzy rodzaje. Najpopularniejsze są tzw. klasyczne sedany, czyli produkowane od 1995 roku Toyoty Comfort. Od kilku lat w większych miastach można też spotkać tzw. londyńskie taksówki oraz 7-miejscowe Toyoty Alphard.
Na zakończenie warto poświęcić kilka słów samemu rajdowi. Japonia czekała na rundę WRC ponad dekadę i po covidowych zawirowaniach wreszcie się doczekała. Tym razem najlepsi kierowcy świata nie ścigali się na wyspie Hokkaido, ale na tej głównej, czyli Honsiu i nie na szutrze, ale na asfalcie.
Prawdę mówiąc tegoroczny Rajd Japonii miał dwa oblicza. Pierwsze to dość pozytywne związane ze znakomitą ceremonią startu na stadionie Toyoty zlokalizowanym w centrum miasta o tej samej nazwie, rozentuzjazmowaną publicznością i serdecznością kibiców, którzy zamiast na odcinkach specjalnych, tłumnie zbierali się na… dojazdówkach. Dlaczego? Otóż nie wiadomo z jakich przyczyn większość dróg dojazdowych do oesów była zamknięta, a dostęp do nielicznych punktów widokowych, do których kibiców dowoził autobus była płatna. I tu niestety w Japończycy dali ciała i to mocno, bowiem przykładowo za wejście do parku serwisowego opłata wynosiła równowartość ponad 150 zł. Od głowy! Zakładając, że ktoś chciał pojawić się w przy stadionie Toyoty całą rodziną, koszt takiej eskapady wydawał się zdecydowanie powyżej „progu bólu”.
Natomiast w momencie, gdy zawody wystartowały, szybko okazało się, że mają one niewiele wspólnego z japońską doskonałością i precyzją. Ten przepiękny domek z kart zaczął się walić już w piątkowy poranek po przygodzie Daniego Sordo, którego hybrydowy Hyundai doszczętnie spłonął. Ok, pożary na rajdach zdarzają się, natomiast fakt, iż wóz strażacki dotarł na miejsce zdarzenia dopiero po godzinie jest już rzeczą niedopuszczalną. I to bez względu na rangę zawodów. W efekcie odwołany został kolejny oes oraz drugi przejazd najdłużej w rajdzie próby Shitara Town.
To jeszcze nie koniec piątkowych dramatów – dwa oesy później na trasie pojawił się samochód, który pomykał trasą pod prąd, a podczas sobotniego oesu Okazaki Town kierowcy rajdowi napotkali rowerzystę. Kolejny odwołany odcinek.
Japonia potrzebuje rundy WRC i pewnie mimo wielu niedociągnięć organizacyjnych rajd ten znajdzie się w przyszłorocznym kalendarzu. Wszak lobby zespołu Toyoty jest w tej kwestii kluczowe. Natomiast impreza, począwszy od samych odcinków specjalnych, które były bardzo wolne, musi ulec gruntownym zmianom. Tak aby pasowała do całokształtu tego wspaniałego i niezwykle uporządkowanego kraju.