Mustang Bullitt, ultrawyczynowy GT, Ranger Raptor i na koniec Fiesta WRC - o tym jak Ford Performance spełnił moje motoryzacyjne fantazje

Mustang Bullitt, ultrawyczynowy GT, Ranger Raptor i na koniec Fiesta WRC - o tym jak Ford Performance spełnił moje motoryzacyjne fantazje

Mustang Bullitt, ultrawyczynowy GT, Ranger Raptor i na koniec Fiesta WRC - o tym jak Ford Performance spełnił moje motoryzacyjne fantazje

Mustang Bullitt, ultrawyczynowy GT, Ranger Raptor i na koniec Fiesta WRC – o tym jak Ford Performance spełnił moje motoryzacyjne fantazje

Wielka Brytania. No wiecie – ryba z frytkami, paskudna pogoda, herbatka o piątej i tego typu rzeczy – ot taka parafraza słów granego przez nieodżałowanego Dennisa Farinę Aviego z „Przekrętu” – filmu, który oglądałem jakieś pięćdziesiąt razy i wciąż mi mało.

Tyle że ja wręcz uwielbiam Wyspy! W sumie za wszystko to co mają i co oferują. I nawet ta dupiata pogoda mi pasuje. I te dwa krany w umywalkach również. Dlatego też, gdy pojawiła się okazja, by wspólnie z Ford Polska wziąć udział w wyjątkowym i co równie ważne – sportowym wydarzeniu organizowanym przez Ford Performance, które odbywało się w Wielkiej Brytanii właśnie, nie wahałem się ani sekundy. Ale po kolei…

Bez nawigacji ani rusz. Siedziba M-Sportu znajduje się między polami i jeziorami, gdzie diabeł mówi dobranoc. Ale może również dzięki temu jest to tak magiczne miejsce.

Raz na jakiś czas w całej masie dziennikarskich prezentacji pojawiają się perełki, zwłaszcza dla osób takich jak ja, które wychowały się w motorsportowym duchu i dla których ryk silnika rajdowego czy wyścigowego samochodu jest najpiękniejszą melodią, miodem na uszy.

Na początku września Ford Performance zorganizował wspólnie z brytyjskim M-Sportem dwudniową imprezę, na którą zostali zaproszeni dziennikarze motoryzacyjni z całej Europy. O wyjątkowości tego wydarzenia niech świadczy fakt, że byłem jedynym wybrańcem z Polski, który mógł usiąść za sterami pełnej gamy sportowych samochodów, jakie ma w swojej ofercie Ford. A tu jest się czym pochwalić, bo to nie tylko Mustang Bullitt czy Ford Focus ST, ale przede wszystkim warty ponad 3 miliony złotych Ford GT.

Podobno w Polsce sprzedano już trzy sztuki tego motoryzacyjnego dzieła sztuki. GT czymś takim niewątpliwie jest. Miałem okazję się o tym przekonać podczas przejażdżki tym samochodem po pachnącym nowością torze wyścigowym wybudowanym tuż przy siedzibie M-Sportu w samym sercu Kumbrii. Chodzi oczywiście o tę wielomilionową inwestycję, która jest oczkiem w głowie Malcolma Wilsona.

Mustang Bullitt to samochód jedyny w swoim rodzaju. Nie znajdziecie auta w cenie do 250 tys. zł, które posiada 5-litrowy silnik o mocy 460 KM, napęd na tylne koła i przede wszystkim ma tak kapitalny wygląd.

Zanim jednak była okazja do przetestowania (w tym przypadku to jednak określenie mocno na wyrost) zwycięzcy wyścigu Le Mans sprzed roku, usiadłem za kierownicą 460-konnego Bullitta w tym obłędnym zgnito-zielonym kolorze o nazwie Dark Highland Green. Wrażenia z jazdy tym tylnonapędowym cackiem naprawdę są niezłe. Zwłaszcza, że tor testowy nieopodal bazy M-Sportu w Dovenby tego dnia był mokry i ciasne zakręty można było przechodzić pełnymi bokami. Coś na wzór jazdy porucznika Franka Bullitta, który w podobnym stylu pokonywał ulice San Francisco w filmowym pościgu wszech czasów.

Z Fordem GT było nieco gorzej, bowiem to supersportowy samochód ze wszystkimi wyczynowymi dobrodziejstwami na pokładzie. Jednak w momencie, gdy siedzący obok mnie, odpowiedzialny za komunikację w Ford of Europe, Jay Ward powiedział, żebym uważał, bowiem powierzono mi samochód warty ponad pół miliona funtów, od razu poczułem się jakoś nieswojo.

Znacznie lepiej było trochę później, gdy usiadłem na prawym fotelu u boku Sebastiana Priaulx, syna Andiego – wielokrotnego mistrza przeróżnych serii wyścigowych. Jak szybko się okazało, pierworodny odziedziczył talent po ojcu czego dowodem było pokazanie możliwości Forda GT na mokrej nawierzchni. To prawda, że tor wyścigowy jest naturalnym środowiskiem tego samochodu.

Ford GT prezentuje się niesamowicie, a za właściwą przyczepność na mokrej nawierzchni odpowiadają opony Michelin Pilot Sport Cup 2.
Nawet nie chcę wiedzieć ile taki reflektor kosztuje.
Turbodoładowany silnik V6 EcoBoost o pojemności 3,5 l generuje moc 647 KM.

Kolejnym punktem napiętego programu było zwiedzanie siedziby M-Sportu, którą Malcolm Wilson stworzył w 2000 roku. Wcześniej w tym okazałym budynku doskonale wpisującym się w krajobraz brytyjskiego Lake District znajdował się szpital dla osób z zaburzeniami umysłowymi. Wilson przerobił tę nieruchomość w coś, czego nie sposób opisać słowami.

Nie jest to typowa rajdownia, czyli zbudowany ze szkła i stali budynek, w którym mechanicy i inżynierowie pracują w szpitalnych warunkach. To oczywiście jest, ale zanim dostaniemy się do największego pomieszczenia, gdzie obsługiwane są nie tylko rajdowe Fiesty, ale i wyścigowe Bentleye i elektryczne Jaguary I-Pace, musimy przejść przez budynek, który mógłby być typowym, angielskim domem, o którym każdy z nas marzy. Są w nim przestronne pokoje, w których znajduje się kilkadziesiąt pucharów zdobytych przez kierowców Forda na przestrzeni ostatnich 22 lat. Na podłodze nie uświadczymy tanich paneli czy glazury z ichniejszej Castoramy, ale wygodną, grubą wykładzinę. Na środku hallu stoi biurko, przy którym znajduje się ogromny i co ważne – rozpalony kominek. W tę deszczową pogodę zwłaszcza, o którą na północy Anglii nie trudno, M-Sport wydawał się idealnym miejscem schronienia.

Tuż obok w starej szopie Malcolm Wilson stworzył coś na wzór mini-muzeum, w którym garażuje kilka modeli Forda w przeszłości służących zarówno jemu, jak i M-Sportowi podczas startów w Rajdowych Mistrzostwach Świata. W muzeum znajdziemy nie tylko Forda MK-2, ale i Focusa, którym Jari-Matti Latvala zaliczył potężnego dzwona dziesięć lat temu w Portugalii i który rok później dowiózł go do zwycięstwa w Rajdzie Finlandii. Jest tam też pierwszy model Fiesty WRC, którą Mikko Hirvonen wygrał Rajd Szwecji 2011.

Koniec sentymentów. Po dwugodzinnej przejażdżce Mustangiem GT po wąskich szosach Kumbrii udaliśmy się na uroczystą kolację w Cockermouth – jedynym miasteczku sąsiadującym z bazą M-Sportu w Dovenby. Była to wisienka na torcie tamtego dnia, bowiem wylosowałem miejsce przy stole naprzeciwko Richarda Millenera, obecnego szefa rajdowego teamu. Jak to w takich sytuacjach bywa, po krótkiej rozmowie na temat obecnej sytuacji w Rajdowych Mistrzostwach Świata, nasza rozmowa zeszła na temat Roberta Kubicy. Okazuje się, że kierowca Williamsa nadal ma w swoim garażu Fiestę WRC, którą ścigał się w sezonie 2015. Millener przyznał, że niedawno widział się z Robertem podczas wyścigu w Spa i jedynym tematem, na jaki krakowianin chce rozmawiać to… rajdy samochodowe.

Cockermouth położone jest u ujścia rzek Cocker i Drevent. W 2009 roku obie z nich wylały i spora część centrum miasta była odcięta od życia.

Następnego dnia po typowo angielskim śniadaniu udaliśmy się do jeszcze bardziej typowo angielskiego lasu o dźwięcznej nazwie Greystoke. To jedno z tych miejsc, gdzie zostając samemu trzeba mieć umiejętności Robinsona Crusoe, aby się z niego wydostać. Tam jednak M-Sport ma swój odcinek testowy, gdzie upalane są do woli rajdówki spod znaku błękitnego owalu.

Gus Greensmith gotowy do pierwszej z wielu przejażdżek tego dnia.

Po dotarciu na miejsce ponownie zostaliśmy podzieleni na grupy, a ja miałem to szczęście, że jako pierwszy dostałem szansę przejażdżki na prawym fotelu Forda Fiesty WRC w najnowszej specyfikacji. Zanim to jednak nastąpiło, był czas na właściwą przystawkę, czyli co-drive wraz ze startującym w Junior WRC Tomem Williamsem Fordem Range Raptorem po szutrowym oesie liczącym niecałe 4 kilometry.

Wrażenia z jazdy były oczywiście super, choć nie ukrywam, że już wtedy oczami wyobraźni pokonywałem tę trasę w rajdówce WRC. Ekscytacja była ogromna, bowiem nigdy wcześniej nie siedziałem w środku tak zaawansowanego technologicznie urządzenia. Owszem – miałem już okazje być wożonym samochodem R5, ale WRC to jednak inna para kaloszy. Zresztą to samo powiedział na powitanie mój kierowca Gus Greensmith, który po kilku startach Fiestą R5 w cyklu WRC 2 Pro, zastąpił kontuzjowanego Elfyna Evansa w dwóch rundach właśnie za sterami wurca. – Zobaczysz, to dwie zupełnie inne konstrukcje. W WRC wszystko jest inne, lepsze, bardziej zaawansowane. Samochód jest znacznie mocniejszy, zawieszenie lepiej wybiera nierówności – brzmiały słowa 22-letniego Anglika.

Gdy ruszyliśmy nastała cała ta magia. No bo jak inaczej nazwać umiejętność tak szybkiego pokonywania zakrętów na wąskiej, śliskiej i do tego szutrowej drodze czymś, co tylko z nazwy przypomina samochód? Dla mnie to magia w czystej postaci. Zresztą oglądając wielu innych sportowców z najwyższej półki odczuwam, że robią oni coś całkowicie nadprzyrodzonego, coś co jest niedostępne dla zwykłego zjadacza chleba. Mam tak oglądając mecze tenisowe z udziałem wielkiej trójki czy też podziwiając koszykarzy NBA. Identycznie jest w przypadku kierowców rajdowych, zwłaszcza gdy mam możliwość oglądania ich wyczynów z fotela obok.

Na zakończenie brytyjskiej przygody udaliśmy się do lasu. Tym razem dosłownie, bowiem na co dzień zajmujący się koordynacją teamu WRC Krzysiek Stolarczyk przygotował dla dziennikarzy trasę, którą mieliśmy pokonać nowym Rangerem Raptorem.

Ranger Raptor już jest dostępny w polskich salonach w cenie ok. 250 tys. zł.

I tu miało miejsce kolejne zaskoczenie, być może największe podczas tej imprezy. Całe szczęście, że gdy usiadłem za kierownicą Raptora, fotel pasażera zajął gość z Ford Performance, który wcześniej widział tę trasę. Innymi słowy – wiedział, że można ją bezpiecznie pokonać tym nietuzinkowym pickupem. Gdy ja ją zobaczyłem, takiej pewności za grosz nie miałem.

Jak się później okazało, nie mieli jej wcześniej również pracownicy Ford Performance, którzy kilka dni przed nami dokonywali jej „odbioru”. Podobno jak jeden mąż twierdzili, że to nie ma prawa się udać. Krzysiek Stolarczyk mimo wszystko zapewniał ich, że plan się powiedzie. Tak też się stało. To co Ranger Raptor potrafi w arcytrudnym terenie jest trudne do opisania. Namiastkę tego możecie zobaczyć na poniższym filmiku.

Jak wspomniałem na początku, uwielbiam Wielką Brytanię i ten wyjazd z początku września utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że były to świetnie zagospodarowane dwa dni. A to że było zimno i lał rzęsisty deszcz wcale mi nie przeszkadzało, bowiem mnogość i przede wszystkim jakość atrakcji, jakie przygotował dla nas Ford Performance przerosły oczekiwania chyba wszystkich.

Przeczytaj również