Weź od tatusia pieniądze na inne hobby. Czyli kierowcy, którzy nigdy nie powinni trafić do F1

Zespoły F1 stawiają na paydriverów od lat. Teoretycznie nie ma w tym nic złego. Natomiast jest pewna granica. Granica, której nigdy moim zdaniem nie powinno się przekraczać. A kilku zawodników w ostatnich latach niestety ją chyba przekroczyło.

Weź od tatusia pieniądze na inne hobby. Czyli kierowcy, którzy nigdy nie powinni trafić do F1
Podaj dalej

Wiele osób uważa, że paydriver to synonim słowa okropny kierowca bez umiejętności. To tylko częściowo prawda, bo przyzwyczaiła nas do tego w ostatnich latach F1. A przecież nie zawsze tak było. Przykłady? Niki Lauda i Michael Schumacher – wielokrotni mistrzowie świata – zaczynali swoje kariery w F1 jako paydriverzy. Oczywiście później stali się legendami i to im płaciło się pieniądze za starty. Taka jest naturalna kolej rzeczy.

f1 formuła 1 paydriver

No właśnie – to powinno być clue całego tematu. Formuła 1 to trudna seria, do której trudno się dostać. Nikt nie rozdaje tu miejsc za darmo. Sam fakt jakiegoś finansowania, jakiegoś biznesowego ruchu wyłącznie po to, aby się do F1 dostać i zaistnieć, nie jest dla mnie aż tak kontrowersyjny. Natomiast musimy zadać sobie kilka pytań odnośnie tego, kto tak naprawdę powinien trafić do Formuły 1, a kto nie?

Mam wrażenie, że często zapominamy o podstawowej kwestii odnośnie paydriverów. Jasne – ściągają ich zespoły, które mają problemy finansowe – to oczywiste. Dla wielu tych zespołów paydriver to jedyna opcja przetrwania. Natomiast trzeba mieć na uwadze to, że ten kierowca musi „dostarczać” podczas wyścigów. O ściganie tu chodzi – o punkty. Na tym robi się pieniądze, to przykuwa uwagę mediów. Opłacanie startów i zajmowanie miejsc 19. i 20. – po co? Fatalne wyniki przełożą się na znikome zainteresowanie sponsorów, a to doprowadzi do upadku teamu – historia widziała już takie historie. Paydriver – OK. Ale niech coś sobą prezentuje.

To jest TEN rok Ferrari? Co wiemy po Grand Prix Bahrajnu? Red Bull w gorszym położeniu, niż Mercedes?

Nie do końca tak powinno to wyglądać…

Należy zadać sobie pewne pytanie. A co, gdyby nie pieniądze? Gdyby urwać wszelkie możliwości finansowania ze strony kierowców – który z nich tak naprawdę pozostałby w F1? Który znalazłby miejsce dzięki swoim umiejętnościom, a nie pieniądzom? Szczerze mówiąc? Z ostatnich lat – chyba żaden.

Jolyon Palmer – pamiętacie? No tak – nikt nie chce tego pamiętać. Syn Jonathana Palmera, biznesmena, właściciela spółki MotorSport Vision, zarządzającej sześcioma torami wyścigowymi na terenie Wielkiej Brytanii. Lance Stroll, kierowca Astona Martina – on ma już na swoim koncie 101 wyścigów F1. Jeden z tych zawodników, których na gridzie kibice nie lubią najbardziej. Syn biznesmena Lawrence’a Strolla – właściciela zespołu Astona Martina. Dodajcie sobie dwa plus dwa.

Siergiej Sirotkin – jego umowa zakładała wsparcie m.in. dwóch rosyjskich funduszów inwestycyjnych oraz rosyjskiego instytutu lotnictwa. Nicholas Latifi – syn Michaela Mehrdada Latifiego – biznesmena, właściciela firmy produkującej m.in. jedzenie dla zwierząt Sofina Foods Inc., jeden z inwestorów w McLarenie (chwała bogu, że Latifi nie jeździ jeszcze pomarańczowym bolidem). Ostatnia historia – Nikita Mazepin. Syn oligarchy, chemicznego potentata.

Pewnej granicy nie należy przekraczać…

Już na horyzoncie jest kolejny do kolekcji – Roy Nissany. Człowiek z kompletnie poszarganą reputacją. Znany z tego, że kompletnie nie ogarnia bolidu i nigdy nie powinien w nim zasiadać, bo jest niebezpieczny dla otoczenia. Ale pieniądze gadają i od czterech lat Nissany jest kierowcą testowym Williamsa, który mówi wprost, że wkrótce chce być podstawowym kierowcą zespołu. Problem w tym, że my kompletnie nie potrzebujemy takich ludzi w F1…

Netflix ma problem? To koniec serialu „Drive to survive”? Wyimaginowane problemy zniszczyły show

Nasuwa się pytanie – w jaki sposób stwierdzić kto zasługuje na fotel w Formule 1, a kto nie? Jolyon Palmer trafił do serii jako mistrz GP2. Uważany był za utalentowanego – o wiele bardziej chociażby od tego, który dostał miejsce w Formule 1 rok wcześniej – Felipe Nasra (też paydrivera). Lance Stroll W 2016 roku wygrał przecież Formułę 3. Wygrał wtedy 14 wyścigów, w tym miał serię 5 wygranych z rzędu. Drugiego Maximiliana Gunthera pokonał o 187 punktów, trzeciego George’a Russella o 243 punkty. Pozamiatał tą serią.

Nicholas Latifi latami zbierał doświadczenie w niższych seriach, został wicemistrzem Formuły 2. Siergiej Sirotkin dwa lata z rzędu był 3. w GP2, gdzie przegrywał z nim chociażby Pierre Gasly, nie mówiąc o Latifim. Nikita Mazepin wygrał serię GP3, potem był 3. w azjatyckiej Formule 3 i zaliczył nienajgorszy sezon w F2. Wspominałem jeszcze o Nissanym, ale on naprawdę w wyścigowej karierze nie osiągnął niczego wielkiego i jego zatrudnienie było zdecydowanie przekroczeniem granicy…

Wszyscy utalentowani?

Problem jest taki, że nie da się tego jednoznacznie rozgraniczyć. Często wydaje nam się, że paydriver, to znaczy, że nie potrafi jeździć. Niestety, nie jest to wcale takie oczywiste. Często są to zawodnicy, którzy dobrze, albo nawet bardzo dobrze radzą sobie na zapleczu, w seriach juniorskich. Finansowanie pomaga im zrobić krok do przodu. To nie jest tak, że jeśli masz pieniądze, możesz dzisiaj być szefem firmy a od jutra jeździć bolidem F1.

Czy taka Formuła 1 ma w ogóle sens? Wkrótce zobaczymy zupełnie nowy zespół na gridzie? To potrzebne

Prawda jest taka, że każdy z tych paydriverów ma za sobą długą ścieżkę juniorską. Od gokartów, przez jakieś niższe formuły, serie europejskie. Każdy z nich ma wyjeżdżone lata na torach całego świata. I nie boję się powiedzieć tego wprost – każdy z tych, którzy dostali szansę, na tę szansę zasługiwał. To naprawdę są ludzie, którzy mieli wyniki, a wsparcie finansowe im pomogło.

Natomiast… przychodzi taki moment, w którym wiesz, że nie wykorzystałeś szansy. Stroll w miniony weekend został skompromitowany przez Nico Hulkenberga, który po raz ostatni regularnie ścigał się w 2019 roku. Wskakuje do nowego bolidu, bez żadnych testów, przymiarek i ot tak objeżdża Strolla w kwalifikacjach jak chce. Latifi najpierw przegrywał z Russellem, teraz przegrywa z Albonem – nic nowego. Może czasem warto odpuścić i poszukać sobie innego hobby?

Zdjęcie wyróżniające: Mercedes F1 Media Steve Etherington

Przeczytaj również