F1 zawitała do świątyni prędkości
Autodromo Nazionale di Monza. Te słowa dla każdego fana motorsportu, a szczególnie F1, brzmią jak najpiękniejsza symfonia. Formuła 1 zawitała do świątyni prędkości. Nie od dzisiaj wiadomo, że legendarna Monza to najszybszy tor w kalendarzu. W 2020 roku Lewis Hamilton pokonał okrążenie tego toru ze średnią prędkością nieco ponad 264 km/h. Tak – podkreślam – średnią prędkością. To najwyższa średnia w historii Formuły 1. Prędkości maksymalne dochodzą tutaj do 360 km/h. To absolutne szaleństwo.
Tor Autodromo Nazionale di Monza otwarto w 1922 roku. 3 września przypadnie 102 rocznica tego wydarzenia. Na szczęście było to ponad 30 lat przed tym, jak na świat przyszedł Hermann Tilke, bo kto wie – pewnie dziś mówilibyśmy o kolejnym takim samym, nudnym torze. Natomiast Alfredo Rosselli stworzył ponad 100 lat temu prawdziwe arcydzieło. Monza oczywiście ewoluowała na przestrzeni lat. Zrezygnowano m.in. z bardzo stromo pochylonych zakrętów Alta Velocita rodem z torów NASCAR. Natomiast charakter pozostał ten sam – wciąż to piekielnie szybki tor.
Tu oddycha się inaczej
Historia Grand Prix Włoch sięga 1921 roku. Po 12 miesiącach impreza po raz pierwszy odbyła się na torze w Monzy. Pomimo ponad 100-letniej historii, żaden z kierowców nie wygrywał Grand Prix Włoch więcej, niż 5 razy. Właśnie z dorobkiem 5 zwycięstw najlepszymi są Michael Schumacher i Lewis Hamilton. 4 triumfy w GP Włoch ma Nelson Piquet. Po 3 razy wyścig ten wygrywali chociażby Sebastian Vettel, Alain Prost, Stirling Moss, czy też najlepsi Włosi – Alberto Ascari i Tazio Nuvolari.
W ostatnich dwóch latach Grand Prix Włoch wygrywał Max Verstappen. Natomiast tym razem tak prawdopodobnie nie będzie. Red Bull nie ma już najszybszego bolidu w stawce. Porównywalne osiągi prezentują chociażby Ferrari i Mercedes, a najlepszym zespołem w stawce wydaje się aktualnie McLaren. Wiele zależy od toru, na którym akurat się znajdziemy. Oczywiście Monzy nie da się porównać do żadnego innego obiektu. Natomiast w pewnym sensie podobną charakterystykę ma Red Bull Ring w Austrii.
Nie Verstappen?
Red Bull Ring też ma raczej mało zakrętów i kilka bardzo długich prostych. W takich warunkach najlepiej radziły sobie bolidy z silnikami Mercedesa. Najlepsze tempo w Austrii miał McLaren. Pamiętacie walkę Lando Norrisa i Maxa Verstappena? Panowie walczyli o zwycięstwo. Prowadził Holender, który bronił się w kompletnie bezmyślny sposób i ostatecznie spowodował kolizję z Brytyjczykiem. Verstappen nie był w stanie znieść tego, że nie ma narzędzi do obrony. Dlatego zaczął się bronić nieczysto. Wyścig po tej kolizji wygrał ostatecznie George Russell, a drugi był Oscar Piastri. Obaj panowie oczywiście korzystają z silników Mercedesa.
Na Autodromo Nazionale di Monza kwestia może wyglądać podobnie. Bardzo szybki powinien być i McLaren i Mercedes. Red Bull? No cóż. Max Verstappen na pewno nie podda się bez walki, ale nie widzę tutaj szansy chociażby na TOP5 dla Sergio Pereza. Tifosi mogą być tym faktem rozczarowani, natomiast nie sądzę, aby do walki o zwycięstwo było się w stanie włączyć Ferrari. Ale kto wie? Być może stajnia z Maranello nas zaskoczy? Być może na swój domowy wyścig przygotowali coś szczególnego?
Najgorsza seria w F1 od 4 lat
Dlaczego tego wyścigu nie wygra Max Verstappen? Oczywiście nie wiem, jak skończy się ta rywalizacja. Holender może zrobić mi psikusa i wygrać. F1 jest nieprzewidywalna. Natomiast jest kilka argumentów na potwierdzenie takiej hipotezy, że lider Red Bulla może jednak nie wygrać. Po pierwsze – McLaren ma aktualnie najszybszy bolid. Po drugie, silniki Mercedesa lepiej spisują się na szybkich torach. Co dalej? Verstappen nie wygrał żadnego z ostatnich pięciu wyścigów. To najgorsza tego typu seria Holendra od – uwaga – 2020 roku. Jeszcze jedna ciekawa statystyka? W aktualnym sezonie Max był aż sześć razy poza podium. To też po raz ostatni przytrafiło mu się w sezonie 2020.
Są to statystyki, które mówią jednoznacznie o końcu dominacji Verstappena w F1. Kto wygra na Monzy? Ja osobiście stawiam na któregoś z Brytyjczyków. Największe szanse daję Lando Norrisowi, natomiast kompletnie bym się nie zdziwił, gdyby wygrał ktoś z dwójki George Russell, Lewis Hamilton. Wiecie co jest piękne w tym sezonie? To, że teoretycznie mogę wygadywać właśnie bzdury, bo wygra Verstappen, Charles Leclerc, albo Carlos Sainz. Przed każdym wyścigiem mamy grono 7 faworytów. Spośród czterech najmocniejszych ekip nie zalicza się do niego tylko Sergio Perez. I to jest piękne. Mamy ściganie, mamy rywalizację, mamy kapitalny sezon!
Zdjęcie wyróżniające: Simon Galloway / LAT Images / Pirelli Media