Lewis Hamilton kierowcą Ferrari
Nie przypominam sobie tak potężnego zamieszania w świecie Formuły 1. Zwłaszcza jeśli mówimy o okresie poza sezonem. W transfer zamieszany jest przecież jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy kierowca wyścigowy w historii. Lewis Hamilton to wciąż największa gwiazda F1. Zdecydowanie najbardziej rozpoznawalny i medialny kierowca w stawce. Facet, który od zawsze ma największe grono kibiców i który wciąż jest mimo wszystko piekielnie szybki. Nie bez powodu światowe media były wczoraj postawione w stan gotowości. Nie można się dziwić szerokim relacjom live m.in. w brytyjskich oraz włoskich mediach. To było coś potężnego – ogromnego.
Kiedy wszyscy wiedzieli już, że sprawa jest przesądzona, nadeszła pora oficjalnych oświadczeń. Jeszcze zanim takowe się pojawiło, głos zabrał słynny Fabrizio Romano. Dziennikarz zasłynął tym, że zawsze jako pierwszy ogłaszał największe transfery w świecie piłki nożnej. W ogóle czas był wyjątkowy, bo 1 lutego miejsce miał „deadline day”. To ostatni dzień zimowego okienka transferowego w piłce nożnej i ruchy kadrowe elektryzują wtedy świat futbolu. Tym razem jednak hitem „deadline day” – przynajmniej we Włoszech i Wielkiej Brytanii – nie był transfer piłkarski… a ten Hamiltona do Ferrari. Tuż po Romano oświadczenie wystosował Mercedes, a po chwili Ferrari.
Kto najwięcej stracił?
Uważam, że na tym ruchu zdecydowanie najwięcej stracił Mercedes. Lewis nie tylko jest ogromną postacią medialną. Jest też znakomitym kierowcą, który bardzo mocno pomaga w rozwoju bolidu. To klęska ekipy z Brackley. Swoimi decyzjami i niemożnością skonstruowania bolidu, który by się nadawał do walki, stracili swoją największą gwiazdę. Kibice srebrnych strzał są wściekli. Ale nie na samego Hamiltona. Wybór Brytyjczyka jest dla nich zrozumiały. Są wściekli na Mercedesa za to, jak ten zespół wygląda od paru lat.
Mercedes stracił też wizerunkowo. Nikt w Brackley nie był na to przygotowany. Krążyły takie pogłoski, że szefostwo ekipy bynajmniej nie było zadowolone z decyzji Hamiltona. Oświadczenie zespołu opublikowane wieczorem było oczywiście bardzo „ładne”, ale to niczego nie zmienia. Na dobrą sprawę wynika z tego, że Lewis nie widział już żadnej nadziei we współpracy z zespołem, z którym przecież spędził tak dużą część swojego życia. To bolesne. Wśród przegranych można wymienić też na pewno Carlosa Sainza, który został z niczym i musi szukać dla siebie miejsca… i być może Charlesa Leclerca, który… no cóż – raczej nie będzie numerem jeden Ferrari. Może również George’a Russella, który nie musi udźwignąć roli numeru jeden Mercedesa. I w przyszłości… i teraz, bo przecież Hamilton będzie stopniowo od wszystkiego odsuwany, a zespół będzie budowany wokół młodszego z Brytyjczyków.
Kto najwięcej wygrał?
Wygrali wszyscy inni. Przede wszystkim wygrało Ferrari. Już wcześniej napomknąłem, co daje osoba Lewisa Hamiltona w zespole. Mercedes przegrał tracąc go, a Ferrari wygrało pozyskując. To oczywiste. Wizerunkowo, medialnie, sportowo itd. Wygrali kibice, którzy są podnieceni faktem tego transferu do granic możliwości. Wygrała też Formuła 1. Chociażby dlatego, że przykryty został fakt odrzucenia kandydatury zespołu Andretti. Teraz wszyscy rozmawiają o Hamiltonie.
Przed nami fascynujący sezon. Z Ferrari czekającym na Hamiltona. Z Mercedesem, który będzie musiał z Lewisem współpracować, jednocześnie wiedząc, że on ma już kontrakt z innym zespołem. No i z całą karuzelą transferową, bo wszystko wskazuje na to, że stawka na sezon 2025 ulegnie bardzo dużej zmianie. Ruch Hamiltona uruchomił cały mechanizm. Gdzie trafi Sainz? Czy Leclerc będzie chciał walczyć w jednym zespole z Lewisem? Czy na karuzelę transferową nie wjadą chłopaki z McLarena? A za kulisami cały czas trwała będzie praca nad bolidami na sezon 2026…