Memoriał Janusza Kuliga i Mariana Bublewicza nigdy nie był uznawany za najtrudniejszą, czy też najbardziej prestiżową imprezę. Jak to memoriał – sport też jest istotny, ale chodzi przede wszystkim o uczczenie legend. Krótki, wręcz sprinterski, widowiskowy rajd zawsze przyciągał kierowców, chociaż daleko mu prestiżem choćby do Barbórki. Zresztą, nazwiskami na liście zgłoszeń często też.
Tym razem głównymi gwiazdami byli Mikołaj Marczyk i Szymon Gospodarczyk – najbardziej perspektywiczna polska załoga. Za nimi natomiast próżno było szukać topowych konstrukcji z mistrzostw Polski, czy też zawodników RSMP walczących w ubiegłych sezonach o najwyższe cele. Jestem przekonany, że wszyscy ci, którzy nie pojawili się w Wieliczce, teraz tego żałują. To był absolutnie genialny trening w warunkach, których nie można sobie ot tak przygotować na jakichkolwiek testach.
Mam wrażenie, że Marczyk i Gospodarczyk to zdecydowanie najwięksi wygrani tego rajdu. Nie tylko dlatego, że wygrali w generalce z przepotężną przewagą nad rywalami. To w pewnym sensie było oczywiste już przed startem. Topowy samochód, topowa załoga, mistrzowie Polski, mistrzowie Europy juniorów w przededniu debiutu w mistrzostwach świata… faworyt był tylko jeden. OK – było ich dwóch… ale wiecie o co chodzi.
I wycisnąć… jak cytrynę
Marczyk i Gospodarczyk ugrali w Wieliczce więcej, niż mogli się spodziewać. Mam wrażenie, że załoga ORLEN Team wycisnęła z memoriału więcej, niż ten kiedykolwiek wcześniej miał do zaoferowania. Dostali krótki, ale niezwykle treściwy i pełnowartościowy trening. Trening, który może odegrać naprawdę ważną rolę w przygotowaniach do kolejnych startów, w tym startów w mistrzostwach świata!
W dniach 2-3 kwietnia w Wieliczce mieliśmy bowiem wszystko – każde możliwe warunki. I to dosłownie każde, bo ku osłupieniu obserwatorów, w sobotę wieczorem zaczął padać śnieg. Nie prószyć… to była śnieżyca! Dwa odcinki były więc przejeżdżane w warunkach arcytrudnych. Spróbujmy sobie to uszeregować – miejski superoes, ścisłe centrum, wąskie uliczki z krawężnikami, co już samo w sobie jest wymagające. Do tego droga częściowo pokryta kostką, co drastycznie zmniejsza poziom przyczepności… ale w dodatku kostka pokryta śniegiem, co tworzy nam lodowisko. W końcu, to wszystko przejeżdżane na slicku… To jest jakaś absolutnie pokręcona, szalona mieszanka.
Trening na wąskim superoesie, po kostce pokrytej śniegiem, na slicku. To brzmi jak abstrakcja. Tak się zastanawiam i wydaje mi się, że Marczyk mógł za kierownicą podczas tego oesu zupełnie inaczej spojrzeć na świat. Wiecie o co chodzi. Tam na odcinku Wieliczka Rynek pewnie działy się takie rzeczy, z którymi Miko wcześniej nie miał do czynienia. Samochód mógł zachowywać się w tak abstrakcyjny i nienaturalny sposób, tak szybko i w tak zróżnicowany sposób trzeba było reagować na poszczególne sekwencje wydarzeń…
WOW…
To była 2-kilometrowa, ale mam wrażenie, że niesamowicie cenna lekcja, którą załoga będzie musiała skrupulatnie przeanalizować i jak najwięcej z niej wyciągnąć. Ta analiza może się później przydać nawet w mistrzostwach świata. Nie tylko w odniesieniu do superoesów. Slickiem po śniegu? Przecież to jest klasyczny Rajd Monte Carlo. Tam sztuka improwizowania musi być przecież opanowana do perfekcji. Podkreślam – to była lekcja krótka. Ale jakże wartościowa.
Oczywiście dla załogi ORLEN Team był to rajd istotny też z innych powodów. I nadal mowa tu o tych powodach sportowych. Test nowych opon to kolejna sprawa. A jeszcze inna – tak naprawdę oprócz śniegu w sobotę, w niedzielę z każdą godziną zmieniała się przyczepność. Rano było mokro, potem miejscami przesychało, potem było sucho… Cały czas zmieniał się poziom przyczepności, cały czas w grę wchodziły jakieś nowe elementy. Zacienione miejsca, duże kałuże – były na tym rajdzie fragmenty, które pokonały wielu zawodników.
Marczyk i Gospodarczyk zdali egzamin na medal. Teraz pora na podrasowanie rajdowego „racecraftu” na wymagających 150 kilometrach odcinków specjalnych czeskiej Valasski. Dwa dni, 14 oesów, a obok Honza Kopecky, Filip Mares, Vaclav Pech, Tom Kristensson i inni wyjadacze czeskich rajdów. Nie można sobie wymarzyć lepszego treningu przed Rajdem Chorwacji.