To jeszcze nie były czasy Internetu, a prasy drukowanej. Kolejnego dnia wzmianki o nowym bohaterze trafiły nie tylko do sportowych działów, ale na pierwsze strony dzienników. Dzięki temu stare powiedzenie „wygraj w niedzielę, sprzedaj w poniedziałek” nabrało zupełnie nowego wymiaru.
Moda na Imprezę
Oczywiście nie znam danych sprzedaży Subaru Imprezy w tamtym okresie, ale można strzelać w ciemno, że od końcówki 1995 roku popyt na ten model samochodu wzrósł niebotycznie. Wszystko za sprawą Colina McRae.
Z pewnością do sukcesu przyczyniły się również kultowe barwy Imprezy, która nawet z czasem otrzymała określenie „555”. To bodaj jedyny w historii przypadek, gdy model samochodu odziedziczył nazwę po swoim sponsorze – skądinąd zupełnie nieznanym na europejskim rynku, bowiem wspominana marka papierosów sprzedawana była głównie w Azji.
Mniejsza o to – w tamtym okresie kto nie mógł sobie pozwolić na Imprezę 555, za wszelką cenę chciał mieć namiastkę tego samochodu. Na ścianach kibiców zawisły plakaty Colina McRae, a nieco bardziej zagorzali fani rajdów, których nie brakowało, oklejali swoje prywatne samochody – nijak przypominające Subaru – właśnie w barwy trzech żółtych piątek na niebieskim tle.
Jordan rajdów
Zdobycie mistrzostwa świata przez Colina McRae wzniosło rajdy samochodowe na zupełnie inny, nieodkryty i przede wszystkim nieosiągalny do tej pory poziom. Śmiało można powiedzieć, że Szkot był swego rodzaju Michaelem Jordanem rajdów. I choć po 1995 roku już nigdy nie zdobył mistrzostwa i niemal wszystkie możliwe rekordy zostały pobite przez Sebastiena Loeba, to jednak nazwisko „McRae” wyryło się grubymi zgłoskami w szeroko pojętej popkulturze motorsportowej. Mimo że sam byłem w tamtym czasie w „ekipie Makinena”, to wszyscy moi kumple kibicowali właśnie Colinowi.
Z Subaru do Forda
Gdy na po sezonie 1998 Colin McRae przechodził z Subaru do ekipy Forda, było to wydarzenie na miarę transferu Cristiano Ronaldo z Realu Madryt do Juventusu Turyn. W tamtym okresie Ford pełnił raczej rolę outsidera – ostatni tytuł wśród producentów zdobył w 1979 roku, a leciwy już Escort WRC w rękach Juhy Kankkunena i Bruno Thiry nie wygrał w 1998 roku ani jednego rajdu.
Wszystko to miało się zmienić rok później. Ford wyciągnął na stół wszystkie asy, aby za wszelką cenę przyciągnąć do siebie może nie najlepszego, ale z pewnością najbardziej medialnego kierowcę w historii WRC.
Na rynek wchodził zupełnie nowy produkt, jakim był następca Escorta, czyli Focus. Ford wiązał z tym modelem ogromne nadzieje sprzedażowe i zaangażowanie za niebotyczne jak na tamte czasy pieniądze Colina McRae miało pomóc w odniesieniu rynkowego sukcesu.
Zresztą był to pierwszy przypadek w historii, gdy globalny koncern samochodowy komunikację nowego modelu samochodu oparł o kierowcę rajdowego. Starsi kibice, do których chyba i ja się zaliczam, do dzisiaj z rozrzewnieniem pamiętają słynną reklamę Focusa, w której główną rolę odgrywają właśnie Colin McRae i jego tata (również kierowca rajdowy) Jimmy. Jeśli jeszcze jej nie widzieliście, to nic straconego. Link poniżej:
Oczywiście rynkowego sukcesu nie byłoby bez zwycięstw, a te przyszły dość szybko, bowiem już w trzeciej rundzie – morderczym Rajdzie Safari, który po dziś dzień uchodzi za najdroższą imprezę w historii WRC. Ale zawsze jest coś za coś – zwycięstwo w Kenii można komunikować w bardzo sprytny sposób – jeżeli nasz samochód poradził sobie na afrykańskich bezdrożach, to będzie równie dobry i bezawaryjny w każdych innych warunkach.
Ford naturalnie dopisał do tego zwycięstwa odpowiednią historię i sprzedaż Focusa ruszyła lawinowo, a model Focusa WRC, który 21 lat temu wygrał w Kenii, do dziś zdobi przedpokój w siedzibie M-Sportu.
Do zwycięstwa w Safari załoga McRae/Grist szybko dorzuciła kolejny triumf w Portugalii. I to by było na tyle. Od maja liderzy teamu Forda nie ukończyli w sezonie 1999 ani jednego rajdu. Przyczyną były awarie lub wypadki, z którymi Colin był za pan brat Tyle że dzisiaj nikt już tego nie pamięta. Liczy się tamto zwycięstwo w Safari.
Przełom na Antypodach
Cofnijmy się jeszcze na do sezonu 1995, który ze względu na system rotacyjny składał się tylko z 8 rund. Sprawę trzeba postawić jasno – w tamtym roku Colin nie był żadnym faworytem do mistrzowskiego tytułu i nigdy by go nie zdobył, gdyby nie splot szczęśliwych dla niego wydarzeń.
Przede wszystkim znacznie lepiej dysponowanym kierowcą w tamtym okresie był kolega McRae z ekipy Subaru, Carlos Sainz. Hiszpan wygrał inaugurujący sezon Rajd Monte Carlo, a dwa miesiące później był najszybszy w Portugalii. Po trzech rundach z dorobkiem 40 punktów Sainz był liderem klasyfikacji kierowców, a Colin z 12 oczkami znajdował się na szarym końcu.
Sainz był również szybszy od McRae na Korsyce i gdy wydawało się, że zmierza po trzeci w karierze tytuł, w czerwcu uległ wypadkowi na motocyklu i musiał odpuścić wizytę w Nowej Zelandii. Tam Colin odbił się od dna i wygrał po raz trzeci.
Kataloński kryzys
Walka o mistrzowski tytuł na dobre rozpoczęła się w Hiszpanii, gdzie po wypadku Juhy Kankkunena i późniejszej dyskwalifikacji ekipy Toyoty, stało się jasne, że na polu bitwy znajdują się już tylko Sainz i McRae. Na skutek kontrowersyjnej decyzji zespołu, a ściślej Davida Richardsa, Rajd Katalonii wygrał Sainz przez co zrównał się w punktacji z McRae, a Subaru bardzo przybliżyło się do zdobycia tytułu wśród producentów.
Nas kibiców najbardziej jednak interesowała walka o tytuł kierowców. Trudno powiedzieć, że w Wielkiej Brytanii McRae miał przewagę znajomości trasy. W przeszłości Sainz dwukrotnie wygrał ten rajd i za każdym razem to zwycięstwo dawało mu tytuł.
Historia napisana w Chester
W 1995 roku Colin był jednak bardzo zdeterminowany, żeby zwyciężyć i mimo kilku pechowych sytuacji skutkujących utratą pozycji lidera, był w tym rajdzie niedościgniony. To co stało się później przeszło do historii.
Amerykanom 22 listopada kojarzy się z datą zabójstwa prezydenta Kennedy’ego w Dallas, zaś rajdowa społeczność wiąże ją ze zdobyciem tytułu przez Latającego Szkota. Sześć lat później jego wyczyn powtórzył Richard Burns, choć trzeba obiektywnie przyznać, że tamto zdarzenie nie odbiło się aż tak szerokim echem.
Jak dotąd Wielka Brytania wydała na świat dwóch mistrzów świata. Obaj już nie żyją. Być może za dwa tygodnie dołączy do nich trzeci, Elfyn Evans. Jeżeli tak się stanie, jego sukces będzie odnotowany jedynie przez bardzo wąskie grono osób. Niestety. Tego co zrobił 25 lat temu Colin McRae, nikt już nie powtórzy.