OK – teoretycznie Lewis Hamilton ma obecnie tylko 37 punktów przewagi nad drugim Maxem Verstappenem. To przewaga, którą teoretycznie można stracić w dwa wyścigi. Jeśli zatem chodzi o matematyczny punkt widzenia, nie ma o czym mówić.
Kwestia w tym, że w obecnym sezonie Hamilton tak naprawdę nie ma z kim przegrać. Verstappen może pod względem umiejętności jest blisko Brytyjczyka, ale nie dysponuje sprzętem, który umożliwiłby mu rywalizację na równym poziomie. Nie oszukujmy się, jeśli Mercedesowi wszystko wyjdzie, a zazwyczaj mu wychodzi, Max nie ma szans na pokonanie Lewisa. Jemu mogą pomóc wyłącznie jakieś dziwne anomalie.
Hamilton – kto może go pokonać?
Lewisowi nie grozi też absolutnie żadne niebezpieczeństwo ze strony Ferrari. Włosi w tym sezonie nie prezentują nic pozytywnego. Charles Leclerc co prawda walczy gdzieś tam o czwarte, czy piąte miejsce, ale przecież Sebastian Vettel ma problem z zakwalifikowaniem się do Q3. Niemiec utknął w próżni. W Ferrari nikt go już nie potrzebuje, nikt zbytnio nie zaprząta sobie nim głowy. Szczerze, to trochę mu współczujemy, bo jest na ziemi niczyjej i jakoś musi dotrwać do końca sezonu w tej nienajlepszej atmosferze.
A Valtteri Bottas? Fin jest wingmanem i cokolwiek by sobie nie mówił, nie jest w stanie tego zmienić. W prawdzie parę razy pokonał Hamiltona w kwalifikacjach, wygrał wyścig w Austrii, ale… to za mało. O ile jeszcze kiedyś Bottas podczas swoich zwycięstw się odgrażał, mówił, że idzie po tytuł, tak teraz chyba jest już pogodzony ze swoją rolą skrzydłowego. Bottas – mówiąc krótko – nie ma jaj do walki o tytuł.
Do takiego stwierdzenia zainspirowało mnie wczorajsze studio po Grand Prix Hiszpanii. Tam eksperci słusznie zauważyli, że Bottas nie chce, albo nie potrafi wyprowadzić Hamiltona z jego strefy komfortu. Dopóki Lewis się w niej znajduje i wszystko przebiega po jego myśli, nie ma szans, aby ktokolwiek go pokonał. A Bottas go z niej nie wyprowadzi. Jeśli by potrafił, mógł, już dawno by to zrobił. Może jest za miękki, a może po prostu pasuje mu rola skrzydłowego i dojeżdżanie na drugim, albo trzecim miejscu.
Pozostałe wyścigi w tym sezonie F1
30.08 Grand Prix Belgii – Spa
6.09 Grand Prix Włoch – Monza
13.09 Grand Prix Toskanii – Mugello
27.09 Grand Prix Rosji – Sochi
11.10 Grand Prix Eifel –Nurburgring
25.10 Grand Prix Portugalii – Algarve
1.11 Grand Prix Emilia Romagna – Imola
Do końca sezonu pozostało jeszcze minimum siedem wyścigów. A więc do zdobycia są – łącznie z punktami za najszybsze okrążenie wyścigu – 182 oczka. Minimum, bo przecież F1 w każdej chwili może ogłosić kolejne rundy kalendarza. Teoretycznie sezon może zakończyć się w połowie grudnia, a to zostawia pole nawet do pięciu, czy sześciu kolejnych weekendów wyścigowych.
Punktacja F1 po Grand Prix Hiszpanii
1. Lewis Hamilton 132
2. Max Verstappen 95
3. Valtteri Bottas 89
4. Charles Leclerc 45
5. Lance Stroll 40
6. Alexander Albon 40
7. Lando Norris 39
8. Sergio Perez 32
9. Carlos Sainz 23
10. Daniel Ricciardo 20
Co może sprawić, że Hamilton nie zostanie mistrzem świata po raz siódmy? Jakim cudem w tym roku Lewis może nie wyrównać rekordu Michaela Schumachera? To oczywiście może się zdarzyć. Kilka tygodni temu Sergio Perez wypadł ze ścigania na dwa wyścigi. Dlaczego? Został zarażony koronawirusem. Jeśli COVID-19 jakimś przykrym trafem zawitałby do ekipy Mercedesa, czy do samego Hamiltona, może pojawić się problem. Perez wypadł na dwa wyścigi, teoretycznie kto inny może wypaść na więcej.
Jeśli Hamilton opuściłby kilka wyścigów, jego rywale mogliby uciec. Chociaż też nie jest powiedziane, że po powrocie Lewis by ich nie doszedł. Równie przykrą sprawą byłaby jakaś kontuzja, która wyeliminowałaby Brytyjczyka ze ścigania. Mówimy jednak o sytuacjach ekstremalnych. Nikt w równej walce – ze zdrowym Lewisem obecnym na gridzie – nie odbierze mu tego tytułu.
Hamilton to GOAT? Najlepszy w historii?
Czy żyjemy w erze najlepszego kierowcy wyścigowego w historii? Przy okazji Grand Prix 70-lecia Formuły 1 media społecznościowe królowej motorsportu uraczyły nas kilkoma ciekawymi statystykami. Np. taką, w której zwrócono uwagę na liczbę zwycięstw w stosunku do liczby startów. Procentowo najlepiej wygląda tu Juan Manuel Fangio, dalej jest Alberto Ascari i Jim Clark. Tuż za nimi ze stosunkiem zwycięstw 34% jest Lewis Hamilton. To zdecydowanie lepiej od Schumachera, Senny, czy Prosta.
Hamilton bije rekord za rekordem. I nie mówimy tu o jakichś mało znaczących rekordach, a o tych najważniejszych. Chociaż, jeden z tych mniej ważnych, to wygrane wyścigi przy prowadzeniu od startu do mety. Hamilton 20, Senna 19, Vettel 15, Schumacher 11. Dominacja. Ale Lewis jest też najlepszy w historii jeśli chodzi o pojedyncze okrążenie. Brytyjczyk ma na swoim koncie 92 pole position, to wynik o 24 lepszy od drugiego w statystyce Schumachera i o 27 lepszy od jego idola, Senny.
Lewis najczęściej w historii F1 stawał na podium. W Hiszpanii pobił Schumachera, stając na pudle po raz 156. Niemiec zatrzymał się na liczbie 155. Brytyjczyk stawał na podium w niemal 61% przypadków, w których pojawiał się na starcie wyścigu. A wkrótce kierowca Mercedesa pobije kolejny rekord. Schumacher ma łącznie 91 zwycięstw w swojej karierze. Lewis ma już 88 i prawdopodobnie wyrówna i pobije ten rekord jeszcze w tym sezonie.
Kolejne rekordy na horyzoncie
Nie zapominajmy o jednym – wciąż mówmy o zawodniku, który jest w szczycie formy. Hamilton będzie jeździł przez kilka kolejnych lat. I w przyszłym też będzie dominował, bo wciąż będą obowiązywały obecne przepisy. Tak więc będzie miał minimum kolejne 12 miesięcy na bicie, śrubowanie kolejnych rekordów. A przecież nikt nie powiedział, że po zmianie przepisów Hamilton zacznie przegrywać. Chociaż wtedy przystąpi już do ścigania prawdopodobnie jako najlepszy w historii pod każdym względem – liczby mistrzostw świata, zwycięstw, podium, pole position itd.
Czy ta dominacja Mercedesa to naprawdę coś aż tak strasznego? Wielu kibiców F1 narzeka, bo pojawiła się wielka siła, która ma najlepszy bolid i notorycznie wygrywa wszystko. Ale to przecież nic nowego! A pamiętacie cztery lata dominacji z rzędu McLarena w latach 88-91? Seryjnie wygrywane trofea przez Williamsa? Ferrari, które na przestrzeni dziesięciu sezonów w latach 99-08, wygrywało mistrzostwo aż osiem razy? A Red Bulla, który zdominował F1 w latach 10-13?
Dominacja to nic nowego
Taka jest Formuła 1! To lata dominacji jednego producenta. I o ile wszystkim to pasowało w przypadku Ferrari, czy Red Bulla, nagle hipokryci mają problem, bo sport zdominował Mercedes. Nie bójmy się tego powiedzieć – jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza ekipa w historii Formuły 1! Poza tym, skąd te narzekania?!
Czy to wina Niemców, że są najlepsi? Każdego roku zespoły wypuszczają nowe bolidy. I każdego Mercedes jest najlepszy. Ich inżynierowie są klasę lepsi. Mam wrażenie, że reszta producentów patrzy na Niemców i modli się, żeby w końcu coś im nie wyszło. Ale im wychodzi! Mercedes zawsze jest krok przed rywalami. Robi lepsze auta. Szybsze, lepiej skręcające. Wykonuje swoją robotę najlepiej i wygrywa – to takie proste! Więc zamiast mieć pretensje do Mercedesa, może lepiej mieć pretensje do Ferrari, czy Red Bulla, o to, że od lat nie potrafią zbudować konkurencyjnego auta?
Umniejszanie sukcesów Hamiltona, tylko dlatego, że ma do dyspozycji Mercedesa, to jakaś totalna bzdura. To tak jakby umniejszać legendę Schumachera dlatego, że „dosiadał” Ferrari. Lewis jest jednym z najlepszych, jeśli nie najlepszym kierowcą wyścigowym w historii i za niedługo będzie dzierżył rekord w każdej możliwej statystyce. Deal with it!