Najwyższa Izba Kontroli niejednokrotnie podkreślała w swoich raportach, że transport praktycznie nie wpływa na zanieczyszczenie powietrza. Jego udział określa się na 3-7%, a same spaliny, czyli coś bezpośrednio związanego z poruszaniem się samochodów po drogach, to mniej niż 3%. Ponad 90% to z kolei emisja substancji szkodliwych związanych z ogrzewaniem budynków i to jest realny problem.
Ale co z tego? Eko-terroryści i miejscy idioto-aktywiści wiedzą swoje. Oni w dalszym ciągu – nawet w czasie koronawirusa – lobbują za tym, aby samochody zniknęły z miast. Mówiąc wprost – macie jeździć autobusami i się truć, na rzecz tego, aby nie jeździć samochodem, który realnie nie wpływa na jakość powietrza. Proste? No a jak! Wszyscy przekonani w pół sekundy!
Niektóre pomysły tej niezbyt rozgarniętej grupy wołają o pomstę do nieba. Na przykład? Na przykład obniżanie klas dróg. Tak – aktywiści nawołują do tego, aby fizycznie obniżać klasę dróg i spowalniać kierowców, bo to wpłynie na poprawę jakości powietrza. (what?!)
Najwięcej problemów z „jaśnie oświeconymi” eko-terrorystami mają Warszawiacy. Pomysły? Maksymalne podwyższenie opłat za parkowanie, czy strefa ograniczonego transportu wewnątrz obwodnicy śródmiejskiej. I co jeszcze? Może frytki do tego?
Miejscy aktywiści chcą jeszcze wprowadzić obowiązkowe pasy dla rowerzystów na każdej warszawskiej ulicy, czy też doprowadzić do rozwoju buspasów. Super, pięknie! Ze swojej strony możemy do tego dodać jeszcze takie propozycje, jak np. darmowy transport helikopterami i lądowisko na każdym podwórku, oraz rozwój sieci kanałów, dzięki czemu każdy będzie mógł dopłynąć do pracy gondolą. Co wy na to, ekolodzy?