Pierwsza połowa sezonu WRC: Weź się w garść Andreas, żegnaj Kris

Pierwsza połowa sezonu WRC: Weź się w garść Andreas, żegnaj Kris

Pierwsza połowa sezonu WRC: Weź się w garść Andreas, żegnaj Kris

14 interakcji
Pierwsza połowa sezonu WRC: Weź się w garść Andreas, żegnaj Kris

Za nami kapitalna pierwsza połowa sezonu mistrzostw świata. W jej trakcie obserwować mogliśmy dosłownie wszystko – piękne zwycięstwa, srogie porażki, potężne dzwony, czy dalekie skoki. Kilku kierowców wyryło w naszych sercach ogromnego plusa, ale są też tacy, których występów nie wspominamy raczej z wypiekami na twarzy. Co nam się podobało, a co nas zdenerwowało? Zapraszamy na podsumowanie pierwszej części sezonu WRC.

Nie sposób nie zacząć tutaj od Thierry’ego Neuville’a. Wydaje się, że ten rok może być kluczowym dla jego kariery i po serii tytułów wicemistrzowskich to może być w końcu rok Belga. Wydaje się, że najważniejszą rolę gra w tym wszystkim jakaś taka mądrość. To już nie jest ten sam Thierry, który w każdej możliwej sytuacji niszczył swój samochód, który za wszelką cenę chciał być wszędzie pierwszy. To Neuville, który ma gdzieś pojedyncze zwycięstwa oesowe i nie ma zamiaru ryzykować. Wreszcie widzimy Neuville’a, który potrafi szanować punkty i wie, że 14, czy tam 11 oczek jest lepsze od literki R i głębokiego 0.

fot. Hyundai Motorsport

Neuville stał się takim trochę Ogierem, tylko lepszym i szybszym. Nagle przecież Francuz w Fordzie robi to samo co wcześniej, ale to już nie daje mu przewagi. Owszem, Seb miał całkiem przyjemny początek sezonu, bo przecież wygrał w Monte Carlo, jednak potem stracił więcej, niż zwykł tracić wcześniej. Przecieranie trasy sprawia mu większy problem niż zwykle, spokój i rozsądna jazda często nie wystarcza już do zwycięstw, a co za tym idzie, pojawiają się nerwy. Nagle, kiedy w całej tej walce trzeba przycisnąć, to Ogier oddaje punkty Neuville’owi. Brakuje w tym wszystkim po prostu czystej, żywej prędkości. Kalkulacja kalkulacją, bo nie wierzę, że Thierry nie kalkuluje, ale Belg przy tym wszystkim potrafi pokazać imponującą prędkość, Francuz już niekoniecznie. Co więcej, Neuville ma w tym momencie miażdżącą wręcz przewagę psychologiczną. Wszyscy pamiętamy co wydarzyło się w Sardynii i moment, kiedy na ostatnim oesie zawodnik w Hyundaiu pokonał swojego największego rywala, wygrywając ostatecznie cały rajd o 0,7 s. To był przepotężny cios, niemal nokautujący. OK, Ogier był ostatecznie drugi i zebrał dużo punktów, ale przegrał bardzo ważną bitwę, przegrał ją w sposób, w jaki wcześniej nie przegrywał.

fot. M-Sport Ford

Neuville i Ogier jeżdżą teraz praktycznie w takich samych warunkach drogowych. Ich pozycje startowe są podobne, niemal identyczne. Mają tyle samo szutru, tyle samo syfu, co więcej, w przypadku Rajdu Sardynii to Ogier miał lepszą pozycję przez znaczną większość rajdu i go przegrał. Coraz częściej zdarzają się chwile, w którym Seb po prostu się uśmiecha i odjeżdża z linii mety. Ale to nie jest uśmiech z radości, to jest uśmiech, który przedstawia niepokój i niemoc. „I cannot do more”. To zdanie w pierwszej części sezonu powtarzane było przez Francuza częściej, niż bywało to w przeszłości. Wydaje się, że przed nami najważniejsze dwie imprezy sezonu. W Finlandii Hyundai nigdy sobie nie radził. Zawsze tracił tam mnóstwo czasu, zawodnicy czuli się źle i nie byli konkurencyjni. Niemcy? W tym przypadku trzeba wymazać wspomnienia z zeszłorocznej edycji i wzmocnić elementy zawieszenia, tak, aby te nie poddawały się po pierwszym lepszym cięciu. Jeśli Neuville przetrwa Finlandię i Niemcy i będzie w stanie być tam w czubie… Be scared Sebastien Ogier, be very scared. Jeśli to się uda, to mam wrażenie, że Belg będzie dosłownie o krok od tytułu.

fot. Toyota Gazoo Racing

Nie do końca podoba mi się z kolei dyspozycja Otta Tanaka. To nie jest ten Estończyk, którego wszyscy znamy i kochamy. Z jednej strony OK, były miejsca na podium, było nawet zwycięstwo w Rajdzie Argentyny. Dodajmy, bardzo przekonujące zwycięstwo. Nie zmienia to faktu, że Ott zaczął w coś mierzyć i zaczął mówić o tym wprost, ale za tym kompletnie nie idą jego czyny. Pamiętam, kiedy po zakończeniu południowoamerykańskiej imprezy Tanak mówił, że to jest w końcu ten czas. Mówił, że teraz zaatakuje, że teraz przyszedł czas, aby wyjść na prowadzenie w mistrzostwach i zdobyć tytuł. Zaznaczał, że czuje ten samochód, że może to osiągnąć. Niestety, te plany zweryfikowane zostały już w Portugalii, gdzie Ott musiał wycofać się z rajdu, a potem zaliczył kolejny bezbarwny występ na Sardynii. To jest Ott, ten uwielbiany przez polskich kibiców Ott, ale on jest już jakiś inny. W pewnym momencie w jego poczynania wdało się trochę zbyt wiele dyskusji i różnego rodzaju dziwnych przemyśleń. Jest on trzeci w klasyfikacji mistrzostw, więc teoretycznie jest dobrze. No właśnie, teoretycznie, bo to już nie jest ten sam, pełny energii Tanak. Powiedzmy tylko, że jego przewaga nad czwartym Esapekką Lappim wynosi teraz siedem punktów. Przypomnijmy sobie kiedy po raz pierwszy Lappi zasiadł za kierownicą samochodu WRC. Przypomnijmy sobie jakie on proste, głupie błędy potrafił popełniać w pierwszej połowie tego sezonu… Pomimo tego znajduje się zaledwie siedem punktów za Tanakiem. To z całą pewnością mówi nam coś o dyspozycji samego Lappiego, ale też o tej Tanaka. Czas poukładać pewne rzeczy i zebrać siły, bo w tym sezonie wciąż jest o co grać.

fot. Toyota Gazoo Racing

No właśnie, wspomniałem o Lappim.  To chłopak, w którym absolutnie się zakochałem od pierwszego momentu, w którym zobaczyłem go w samochodzie klasy WRC. „EP” jest genialny, jest szczery. Kiedy coś mu się nie podoba, to o tym mówi. Kiedy uważa, że pojechał jak frajer, to mówi, że pojechał jak frajer. Jest przy tym wszystkim spokojny, opanowany. Tutaj z resztą od razu musimy wspomnieć o kolejnym podobnym Finie, Teemu Suninenowi. Obaj często są samokrytyczni, często sami się linczują. Teemu co chwilę mówi, że nie umie jeździć, albo że musi nauczyć się jechać na pierwszym i drugim biegu. Mówi, że nie jest zadowolony, że nic mu nie wychodzi… mówi to widząc tablicę wyników, na której ma trzeci, czy czwarty czas. Zarówno Lappi, jak i właśnie Suninen to perfekcjoniści. To pedanci sztuki rajdowej, którzy chcą wszystko zrobić idealnie i zawsze być na szczycie. To piękna cecha, cecha mistrzów. Widać, że ci chłopcy daleko zajdą, bardzo daleko. To, jak szybko oni robią postępy, jest naprawdę imponujące.

fot. Toyota Gazoo Racing

Jeśli jesteśmy już przy Finach… no tak, właśnie. Jari-Matti Latvala. Oglądamy jak radzi sobie ten doświadczony kierowca w tym roku i jest nam po prostu przykro. Najzwyczajniej w świecie przykro. Miłe złego początki, przecież sezon ruszył od 3. miejsca w Monte Carlo. Ale potem? 7., 8., wycofanie, wycofanie, 24., 7. Co to ma być? Czy to aby na pewno jest ten sam Latvala, który kilka lat temu ostro walczył o tytuły mistrza świata? Ten, który wygrywał po kilka rajdów w sezonie? Nie. To nie jest ten Jari. To jest Jari nieudolny, który nie potrafi poukładać sobie pewnych rzeczy w głowie. To samo dotyczy zresztą jego byłego kolegi z Volkswagena, Andreas Mikkelsena. W przypadku wielu imprez jedyne, z czego pamiętamy Norwega, to poprawianie swoich włosów. Mikkelsen jeździ słabo, bez przebłysków, bez pasji, polotu. Źle się na to patrzy, bardzo źle. Wydaje się, że duży wpływ na taki obraz może mieć psychika. Latvala i Mikkelsen wyraźnie nie czują się najlepiej, coś im w tych rajdach zaczęło przeszkadzać i tak naprawdę chyba oni sami nie wiedzą co. To taki dzień, kiedy masz za sztywną metkę, kiedy jest ci odrobinę za ciepło i się pocisz, ale kiedy otworzysz okno, to jest ci za zimno. To sytuacja, w której swędzi cię ręka, kiedy się na czymś skupiasz, a sąsiad akurat kosi trawnik swoją kosiarką z wydechem Porsche 997 GT3. To jakieś małe szczegóły, które po chwili zaczynają denerwować. W przypadku Latvali i Mikkelsena jest coś, co bardzo denerwuje, ale oni sami chyba nie potrafią tego na razie zdiagnozować. Przykro się na to patrzy, źle.

fot. Hyundai Motorsport

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zgoła odmienne wrażenie robi na nas w tym sezonie Dani Sordo. Na niego w przeciwieństwie do Mikkelsena patrzy się kapitalnie, ale na niego, w przeciwieństwie do Mikkelsena, nie zawsze możemy patrzeć. Decyzja zespołu Hyundaia przed startem sezonu była taka, że stale jeżdżą tylko Andreas i Thierry, zaś Sordo musi dzielić się samochodem z Haydenem Paddonem. Trochę to przykre, bo Sordo w końcu zaczął dobrze jeździć i co ciekawe, w tym sezonie nie dojechał do mety na gorszym miejscu, niż 4. To naprawdę ciekawe, bo z kolei Mikkelsen w tym sezonie tylko raz dojechał na miejscu lepszym, niż 4., a mimo tego dalej to on jeździ i uważany jest za jakąś gwiazdę. Gwiazdą w tej pierwszej części sezonu to on mógł być chyba tylko na okładce jakiegoś pisma dla pań, z całą pewnością nie w samochodzie. Nie oszukujmy się, Sordo powinien jeździć i za każdym razem to on powinien być delegowany do zdobywania punktów. Może komuś w Hyundaiu po prostu, po ludzku brakuje jaj, aby podjąć taką decyzję? Odsunąć jednego i dać jeździć temu, który na to zasługuje?

fot. Citroen Racing

Jaj z całą pewnością nie zabrakło nowemu szefowi Citroena, Pierre’owi Budarowi. W końcu znalazł się ktoś, kto był w stanie podjąć jakąś mądrą decyzję w tym zespole i wyrzucić z niego Krisa Meeke’a. Nagle zaczęło się wstawianie jakichś zdjęć z dzieciństwa, na których mały Kris był szalony i jeździł na rowerze, nagle zaczęły się płaczki, że przecież on zawsze jechał z sercem dla Citroena, że w głowie miał swojego idola, Colina McRae, że nigdy się nie poddawał. Biedny… biedny Kris. A co to ma u licha do rzeczy? Kris w wielu przypadkach za kierownicą był po prostu głupi i skrajnie nieodpowiedzialny. To nie jest tak, że te zakręty nagle wyrastają i oni widzą je pierwszy raz w życiu na oczy. To nie jest tak, że to drag race i ktoś nagle zdecydował się na dołożenie łuku, czy jakichś tam szykan. To jest rajd, impreza w której trzeba popisać się jakimś rozsądkiem i chłodną głową, a Kris najwyraźniej nie był w stanie tego zrozumieć i jest sam sobie winny. Nie był w stanie zrozumieć tego, że ta zabawa i jego szaleństwo może doprowadzić do śmierci nie tylko jego, ale też jego pilota. W Portugalii zresztą wiele do tego nie zabrakło. Co wtedy Budar powiedziałby ich rodzinom? Żonom, dzieciom? Na szczęście nie będzie musiał mówić nic, bo Meeke i Nagle w Citroenie się już nie pojawią… i wiecie co. Będę zdziwiony, jeśli Kris pojawi się gdziekolwiek. No chyba, że komuś bardzo zależy na tym, aby budować nowe auto co rajd i mieć lidera, który liderem nigdy nie był i nie będzie. Kończ waść, wstydu oszczędź.

fot. Citroen Racing

Kris liderem nigdy nie był i nie będzie. Liderem z kolei od zawsze był i na zawsze będzie Sebastien Loeb. Kochana przez wszystkich legenda wróciła i pokazała, że tego się nie zapomina. Starszy wujek przyszedł i zlał wszystkich po kolei, aż miło się patrzyło. Wyników na koniec rajdów zabrakło, ale co z tego, przecież on nie wrócił po to, żeby zbierać jakieś wyniki, punkty. Loeb udowodnił całemu światu, że jest królem rajdów i na zawsze nim pozostanie. I wiecie co… chyba dobrze, że Seb nie planuje powrotu na stałe. Po co to? Kiedyś cała Polska emocjonowała się walką Janne Ahonena i Adama Małysza. Małysz odszedł będąc na szczycie, Ahonen też odszedł, ale potem wrócił i sportowo jest teraz nikim. Małysz zapamiętany został jako wielki mistrz i legenda… Ahonen już niekoniecznie, bo z każdym sezonem tę piękną historię sam sobie niszczy. Młodzi adepci skoków zamiast wspominać dawne, piekne zwycięstwa Ahonena, niczym my teraz Vatanena, McRae, czy Sainza, patrzą i widzą upadek sportowca, który nie potrafi zakwalifikować się do drugiej serii konkursu skoków. Loeb to już mistrz i legenda i pewnie w dalszym ciągu byłoby go stać na dobre wyniki. Ale po co? Po co ma to robić? On swoje już udowodnił, swoje wygrał i nikt nigdy mu tego nie odbierze. Dziękujemy ci Seb, wpadnij jeszcze kiedyś zaszczycić nas swoją jazdą od czasu do czasu i rób to, na co masz ochotę.

Przeczytaj również