Ekolodzy już sami nie wiedzą, czego zakazać
PFAS to substancje perfluorowane i polifuorowane. Stykamy się z nimi na codzień, głównie dlatego, że 50% z nich wykorzystywanych jest w przemyśle tekstylnym. Charakteryzują się dużą zdolnością do odpychania kurzu czy wody, więc powstają z nich ubrania outdoorowe. Ale mogą być też wykorzystywane w opakowaniach żywności, kosmetykach, smarach czy farbach. A co najważniejsze, w półprzewodnikach i elektronice. Ekolodzy zdają się o tym zapominać.
Substancje PFAS mają silne wiązanie między węglem i fluorem, więc nie ulegają rozkładowi. Dlatego też często nazywa się je wiecznymi. Choć poprawia to wytrzymałość, jest problemem dla ludzi i środowiska. Niektóre z około pięciu tysięcy substancji zaliczane są do rakotwórczych i mają zwiększać ryzyko zachorowania na raka. Natura cierpi z powodu braku naturalnego rozkładu.
Dlatego też ekolodzy zaczęli wzywać do zakazania tych substancji. Z jednej strony ciężko się z nimi nie zgodzić, bo podstawy są sensowne. „Problem” polega jednak na tym, że mogą tym samym strzelić sobie sami w stopę. Nawet pompy ciepła nie są w stanie obejść się bez tych substancji.
Poważny problem przed nami
Jeśli ekolodzy dopną swego, świat będzie miał poważny problem. Zwłaszcza jeśli chodzi o starania w przejściu na bardziej zieloną gospodarkę. Fluoropolimery, takie jak PVDF, które są klasyfikowane jako PFAS, stanowią część około 70 procent katod akumulatorów litowo-jonowych. Ale są one również wykorzystywane w ogniwach paliwowych, panelach słonecznych lub turbinach wiatrowych. W przypadku wspomnianych już pomp ciepła pełni wtedy funkcję czynnika chłodzącego.
Jednocześnie przedstawiciele branży dodają, że dla wielu z tych substancji nie ma dziś alternatywy. Ponadto ich odporność na rozkład w ostatecznym rozrachunku może prowadzić do większej ochrony przyrody, niż gdyby zastosowano coś „ekologicznego”.