Nie potrafiłbym żyć bez nawigacji. Nie chciałbym żyć bez niej! Nie wyobrażam sobie podróżowania bez inteligentnej mapy w telefonie, podobnie jak 9 na 10 millenialsów. Bądźmy zresztą szczerzy – przy dzisiejszym natężeniu ruchu i rozbudowanej infrastrukturze, trudno byłoby podróżować z fizyczną mapą rozłożoną na kolanach.
Aktywiści chcą tablic rejestracyjnych dla rowerów. „Anonimowość zachęca do łamania prawa”
Nawigacje są świetne na dalekie wypady, jak i podczas podróży po mieście. Aplikacja w telefonie nie tylko zaprowadzi nas z jednego punktu do drugiego, ale poinformuje również, które ulice akurat się korkują, ile opóźni się nasz dojazd do celu, a także które objazdy pozwolą nam ominąć korek. I właśnie ta funkcjonalność niektórych ludzi wkurza.
Nawigacje paraliżują ruch drogowy?
Kiedy nitka drogowa na aplikacji robi się bordowa albo czarna, to znak, że trzeba szukać drogi alternatywnej. Aplikacja często nawet nam podpowie, w którą odnogę skręcić, żeby zjechać z głównej arterii i ominąć zator przedmieściami.
Tak się dzieje przynajmniej w teorii, bo w praktyce aplikacje potrafią być zawodne. Zwykle kierowcy stojący w korku za nami, przed nami i obok nas, również korzystają z tych samych apek, które udzielają im dokładnie tych samych podpowiedzi. W ten sposób wszyscy próbują ominąć korek tą samą drogą, przez co część ruchu przenosi się na okrężne ulice, które równie szybko się korkują i prowadzą do całkowitego paraliżu komunikacyjnego. Co więcej, ulice te przebiegają wzdłuż domów, w których mieszkają bardzo wkurzeni mieszkańcy, którzy nie lubią, gdy ktoś zakłóca ich spokój.
Coraz więcej ruchów anty-nawigacyjnych
Mieszkańcy, którzy wściekają się na kierowców korzystających z objazdów, stają się coraz liczniejszą grupą, która już teraz mogłaby uformować międzynarodowy, anty-nawigacyjny ruch społeczny.
W eseju opublikowanym na stronie MapLab możemy przeczytać, że na przedmieściach Waszyngtonu, Bostonu, Toronto, Paryża i Londynu właściciele domów wymachują znakami i protestują, próbując odganiać kierowców wykorzystujących ich spokojną okolicę do omijania korków. Niektórzy miejscowi zgłaszają nawet fałszywe wypadki albo spacerują z włączonymi nawigacjami w kieszeniach, żeby oszukać algorytmy.
Najbardziej radykalne posunięcie wykonano w Los Angeles. Tamtejsi przeciwnicy aplikacji zdołali skłonić miejscowy Departament Transportu, aby ten przekonał największych graczy rynku mobilnych nawigacji – Google Maps, Apple Maps i Waze – do całkowitego usunięcia niektórych dzielnic z ich usług.
Rozumiem poirytowanie, ale…
Podejrzewam, że w Polsce też nie brakuje ludzi, którzy chętnie wymazaliby swoją okolicę z map internetowych. Poza tym nawigacje często lubią robić z nas durniów, ponieważ chętnie wskazują najszybszą trasę, ale nie zawsze informują, że po drodze nasz samochód zgarnie kilka sznurków z wywieszonym praniem. O tym, że pchamy się autem tam, gdzie nie wypada, przekonujemy się, gdy jest już zwykle za późno.
Problem w tym, że wyłączanie jakichkolwiek przestrzeni publicznych z map internetowych, powodowałoby premiowanie jednych grup społecznych kosztem innych. Nie wydaje mi się, że tak powinna wyglądać polityka miejska XXI wieku.
Socjolog: przemysł samochodowy to „kartel narkotykowy”, a miłośnicy aut to „ćpuni”