Ostatnio jadąc autem usłyszałem reklamę w radiu, w której jeden z producentów samochodowych oferował usługę polegającą na wymianie wycieraczek w cenie „już od 115 złotych”. Rozumiecie to? Już – od – 115 – złotych. Pomyślałem, że trzeba być bardzo bogatym, żeby wymieniać wycieraczki za taką kwotę, ale może faktycznie są gdzieś klienci, którzy wolą tego typu zadania powierzać „fachowcom”. Okazuje się zresztą, że dzięki zachodzącej zmianie pokoleniowej popyt na tego typu usługi będzie tylko wzrastał.
Połowa nie wie, jak sprawdzić olej
Jakiś czas temu Continental Tyres zleciło badanie na grupie 2000 kierowców, z którego wynikało, że połowa osób w wieku 18–24 lat nie wiedziałaby, jak sprawdzić poziom oleju lub ciśnienie w oponach w samochodzie. Tylko 19 proc. osób w tym wieku zadeklarowało, że mogłoby wymienić koło na zapasowe. Tylko jeden na dziesięciu ankietowanych powiedział, że byłby gotów używać papierowej mapy podczas podróży (to akurat mnie nie dziwi).
Ta dzisiejsza młodzież jest jakaś próżna – powiecie. Ale nie jest tak do końca, bo ponad 80 proc. ankietowanych w wieku 18-24 lat pokornie stwierdziło, że ich rodzice byli znacznie lepsi w kwestii samodzielnego serwisowania samochodów. Co więcej, okazuje się, że spadek umiejętności mechanicznych nie jest domeną obecnego pokolenia, bo w tym samym badaniu ponad połowa osób w wieku powyżej 55 lat powiedziała to samo – że ich rodzice byliby lepsi w serwisowaniu aut niż oni.
Wniosek? Z każdym kolejnym pokoleniem coraz mniej znamy się na samochodach. A samochodów wciąż przybywa i popyt na tego typu usługi będzie coraz większy.
No to jak, komu dolać płynu do spryskiwaczy? Ceny zaczynają się już od 50 złotych!
Było łatwiej, gdy motoryzacja była prostsza
Z drugiej strony nic dziwnego, że każde kolejne pokolenie coraz mniej wie o serwisowaniu samochodów. Dawniej zepsuty samochód można było zreperować przy pomocy grzebienia i kartonu po paczce papierosów. Dzisiaj samochody są przeładowane czujnikami i elektroniką. Nawet mechanicy nie są w stanie zdiagnozować pewnych usterek, póki nie podłączą pojazdu pod komputer.
Co więcej, w warsztatach rzadko praktykuje się naprawianie czegokolwiek. Dzisiejsza praca mechaników zwykle sprowadza się do wymiany zepsutych części na nowe. I nic w tym dziwnego, bo nie tylko samochody, ale też np. urządzenia RTV są obecnie tak projektowane, aby nie dało się ich naprawić, tylko najlepiej wymienić na nowe.
Wszystko będziemy sprawdzać w komputerach
Odłóżmy jednak poważną mechanikę na bok i wróćmy do tego, co było punktem wyjścia dla tego tekstu. Dzisiejsza młodzież nie potrafi wykonać najbardziej prozaicznych czynności przy samochodzie. Można się z tego śmiać, niektórzy pewnie się dowartościują, ale każdy kij ma dwa końce.
Chciałbym widzieć minę największych znawców samochodowych, którym przyszłoby np. sprawdzić poziom oleju w nowej Toyocie Suprze.
Silnik Supry pochodzący z BMW nie ma bagnetu, którym można by manualnie sprawdzić poziom cieczy w silniku. Zamiast tego trzeba uruchomić pojazd, pozwolić mu dojść do temperatury, a następnie przejść do ustawień systemu audio-nawigacyjnego, aby zapytać samochód, czy ma wystarczającą ilość oleju w zespole napędowym.
Abstrahując od sensowności tego rozwiązania, mam wrażenie, że z tym zadaniem akurat najlepiej poradziliby sobie dzisiejsi 18-24-latkowie, którym nie brakuje biegłości w technologiach cyfrowych. Starsi pewnie szukaliby manualnej miarki pod maską. Takie mamy czasy, że skoro kierowcy nie chcą się dopasować do samochodów, to samochody dopasują się do nich. Niedługo i tak nadejdzie era samochodów autonomicznych, których nie będziemy naprawiali przy pomocy narzędzi, lecz smartfona.
Powstał bat na nieuczciwych mechaników. Koniec warsztatowych patologii?