Tytuł filmu brzmi „C’était un rendez-vous” (pl. „To była randka”) i ukazuje szaleńczo pędzący samochód, który w ciągu ośmiu minut przejeżdża z jednego końca Paryża na drugi. Słyszymy agresywny warkot silnika i pisk opon podczas wchodzenia w zakręty. Nie widzimy natomiast marki pojazdu, ponieważ kamera umiejscowiona jest na przednim zderzaku (26 lat przed wynalezieniem GoPro!). Całość została nakręcona o świcie (w niedzielę o godz. 5:30). Kierowca lawiruje ulicami miasta, płoszy skupiska gołębi, wymija samochody oraz pieszych i przejeżdża przez 18 sygnalizacji na czerwonym świetle. Nic nie jest tutaj wyreżyserowane.
Odpowiedź na pytanie, dlaczego kierowca pędzi ulicami miasta jak szalony, jest już zawarta w tytule. Zobaczcie zresztą sami, jeśli jeszcze nie widzieliście tego krótkiego dzieła francuskiej kinematografii.
Krytycy mówią, że ten film wywodzi się z nurtu cinema-vérité, czyli „kina prawdy”. Dzisiaj powiedzielibyśmy pewnie, że to film internetowy nakręcony pod YouTube’a. Mimo ponad 40 lat na karku, do dzisiaj robi wrażenie i wywołuje szybkie bicie serca. Dodatkowego smaczku nadaje mu fakt, że wokół całej produkcji narosło wiele legend.
Sposób na wykorzystanie resztek taśmy filmowej
Twórcą filmu jest francuski reżyser Claude Lelouch. Kiedy w 1976 r. zakończył zdjęcia do swojego najnowszego dramatu z Catherine Deneuve, pozostało mu jeszcze ok. 300 metrów taśmy filmowej, które pozwalały na nakręcenie 10-minutowej produkcji. Postanowił więc wykorzystać taśmę do nakręcenia szalonego przejazdu ulicami francuskiej stolicy, zaliczając po drodze popularne miejsca: Łuk Triumfalny, plac de la Concorde czy Pola Elizejskie.
Film wygląda, jakby był kręcony „na żywioł” i niemal dokładnie tak właśnie było. Kierowca pędzącego samochodu posiadał wprawdzie krótkofalówkę, przez którą miał się skomunikować z jednym z asystentów, ale plan nie wypalił. W trakcie kręcenia filmu asystent był ustawiony przy newralgicznym skrzyżowaniu i jego zadaniem było informowanie kierowcy, czy droga jest przejezdna. Nie zrobił tego jednak, ponieważ krótkofalówka jak na złość się zepsuła, a kierowca postanowił kontynuować szaleńczy przejazd mimo tego.
A kto właściwie zasiadał za kierownicą samochodu? Przez lata narosły legendy, że był to doświadczony kierowca F1, ale tak naprawdę to kłamstwo wymyślone przez samego Leloucha, ponieważ to on we własnej osobie prowadził samochód. A pojazdem tym był jego prywatny Mercedes-Benz 450SEL, mimo, że w filmie jego naturalny dźwięk zastąpiono odgłosami Ferrari 275 GTB (ten samochód widnieje również na plakacie do wydania DVD z 2003 r.). Lelouch tłumaczył, że Mercedes miał miękkie zawieszenie, które pozwalało niwelować drgania kamery przymocowanej do zderzaka, zaś Ferrari oferowało bardziej ekscytujący dźwięk.
Kolejna legenda głosi, że kierowca pędząc przez Paryż osiągał prędkość 200 km/h. Lelouch twierdzi nawet, że było to więcej – 142 mile, a więc 229 km/h. Czy za takie coś nie powinien stracić prawa jazdy? Owszem, na filmowca spadła duża krytyka za nieodpowiedzialną jazdę i nawet trafił za to do aresztu. Ale prawo jazdy podobno mu odebrano tylko po to, żeby zaraz mu je zwrócić. Historia głosi, że policjant, który miał go ukarać, był na tyle zachwycony filmem, że oddał reżyserowi dokument niemal od ręki – tak przynajmniej twierdzi Lelouch.
Osiem minut, które do dziś inspiruje twórców
Krótkometrażowy film Leloucha obrósł kultem i stał się obiektem wielu inspiracji. W 2003 r. Nissan wydał promocyjne DVD z okazji premiery modelu 350Z. Na płycie znalazł się film „The Run”, przedstawiający jadącego ulicami Pragi 350Z, kończący się spotkaniem z piękną kobietą, co było oczywistym hołdem dla filmu Leloucha.
W 2007 r. film został wykorzystany jako teledysk do piosenki Snow Patrol „ Open Your Eyes”. Dziesięć lat później – w 2017 r. – Ford Motor Company we współpracy z Claudem Lelouchem nakręcił swoisty remake filmu z wykorzystaniem Forda Mustanga. Film jest jednak krótszy i nie pokazuje całej trasy znanej z oryginału. Warto go jednak zobaczyć dla zaskakującego zakończenia.
Nawiązania do filmu Leloucha znajdziemy też m.in. w programie „The Grand Tour” albo grze „Forza Horizon 4”.
Po latach Claude Lelouch przyznał, że nakręcenie tego dzieła było „skrajnie niemoralne”, ale zrobił to, żeby uchwycić tę niepowtarzalną chwilę szaleństwa. I jakby nie patrzeć, trzeba przyznać Francuzowi, że stanął na wysokości zadania. Wtedy nie było sportowych kamerek, jak również kart pamięci do aparatów i kamer. Artysta miał tylko 300 metrów taśmy celuloidowej i jedną próbę nakręcenia filmu. Wszystko udało się za jednym podejściem. Czy był to cud, że podczas zdjęć nikt nie ucierpiał? Pozostawiam to do waszej oceny.
W Stanach istnieje miasto wolne od samochodów. Zakazano ich ponad 100 lat temu