Politycy, ekolodzy, producenci – wydaje się, że wszyscy chcą nam dzisiaj wciskać samochody elektryczne, przekonując, że to jakiś nowy, niesamowity wymiar mobilności, który zmieni nasze spojrzenie na motoryzację.
I powoli sam zaczynam się skłaniać ku teorii, że samochody elektryczne w sumie nie są złe. Ktoś powie, że nie generują ekscytującego warkotu, jaki mogą dostarczać silniki spalinowe od sześciu cylindrów w górę. Ktoś inny powie, że wcale nie są takie „eko”, bo sama utylizacja baterii litowo-jonowych generuje masę zanieczyszczeń do atmosfery. I ktoś jeszcze doda, że elektryki mają kiepskie zasięgi i ubogą infrastrukturę ładowania. Wszystko to prawda, ale niektóre te wady można przełknąć, a inne zostaną rozwiązane w najbliższej przyszłości. Za to jest kilka poważnych zalet, które sprawiają, że kupiłbym elektryka już dzisiaj.
1. Elektryki mają o połowę mniej części, które mogą się zepsuć
Szacuje się, że samochody elektryczne mają nawet 2-3 razy mniej części zamiennych niż ich spalinowe odpowiedniki. Nie ma tutaj żadnych rozruszników, misek olejowych, tłumików i dziesiątek różnych podzespołów, które czekają, żeby się zepsuć i wygenerować wysokie koszty wymiany (bo dzisiaj raczej rzadko się coś naprawia). Użytkownicy mówią, że wymiana części w autach elektrycznych sprowadza się głównie do elementów eksploatacyjnych, jak np. części zawieszenia. A to oznacza, że samochód elektryczny jest znacznie tańszy w utrzymaniu.
Oczywiście istnieje ryzyko, że któregoś pięknego dnia szlag trafi cały silnik i wtedy zostaniemy z bezużyteczną budą na kółkach. Ale istnieje też ryzyko, że zostaniemy zadeptani przez stado nosorożców. Różne rzeczy mogą się wydarzyć.
2. Budżetowy samochód elektryczny daje komfort dzisiejszej klasy średniej
Mniej podzespołów oznacza mniej potrzebnego miejsca pod maską. To z kolei przekłada się na wygodę projektantów, którzy mogą skupić się na wnętrzu. Przykładem niech będzie koncern Volkswagena, który twierdzi, że w jego elektrycznym kompakcie ID.3 możliwe było przesunięcie deski rozdzielczej do przodu właśnie ze względu na brak silnika spalinowego pod maską. Dzięki temu kabina zyskała na przestronności, oferując poziom współczesnego Passata.
Mniej gratów pod maską oznacza większy komfort dla kierowcy i pasażerów. Do tego silniki elektryczne nie generują drgań i są ciche niczym w klasie premium. Dzięki temu, przy odrobinie wyobraźni, w małym miejskim „wozidle” można się poczuć prawie jak w komfortowym okręcie drogowym.
3. Posiadając elektryka stajesz się właścicielem pojazdu uprzywilejowanego
W świecie motoryzacji nie ma czegoś takiego jak tolerancja i równouprawnienie. Jeśli posiadam dzisiaj samochód z silnikiem diesla, to mogę nim nie wjechać do ścisłego centrum miasta lub innego obszaru, w którym władze samorządowe wyznaczyły tzw. strefę czystego powietrza. To samo często tyczy się silników benzynowych. A jeśli już wjadę, to będę musiał ponieść za to dodatkową opłatę.
Za to kierując elektrykiem, większość z tych miejsc stoi przede mną otworem. Bo elektryki są ciche i ekologiczne. I na dodatek mogę nimi jeździć po buspasach i parkować za darmo tam, gdzie posiadacze samochodów spalinowych muszą płacić. Dzięki temu koszty zakupu elektryka szybciej się zwracają, a ja oszczędzam na czasie w korkach i na parkingach.
4. Napędy elektryczne są coraz mocniejsze
Przy okazji nie jest tak, że napęd elektryczny nie dostarcza emocji. Producenci prześcigają się w tym, kto będzie w stanie wyciągnąć więcej mocy z samochodu na baterie. Ostatnio niezły pokaz mocy dał elektryczny Volkswagen ID.R, bijąc rekordy na torze Nurburgring oraz podczas Goodwood Festival of Speed.
Ale cywilne samochody też dostarczają emocji, ponieważ silniki elektryczne dysponują natychmiastowym przyspieszeniem. Tam, gdzie silnik spalinowy musi się wkręcać na odpowiednie obroty, napęd elektryczny wystrzeliwuje samochód już od chwili pierwszego naciśnięcia pedału gazu. Zwykły elektryk potrafi zaskoczyć na skrzyżowaniu niejednego posiadacza klasycznego samochodu sportowego.
5. Elektryki będą coraz tańsze
Koszty produkcji akumulatorów sukcesywnie maleją, dzięki czemu samochody elektryczne wkrótce przestaną być egzotyką na drogach. Eksperci z Bloomberga przewidują, że do 2022 r. ceny aut elektrycznych mogą się zrównać ze spalinowymi. Kiedy do tego dojdzie, zostanie obalona największa bariera, która do tej pory odstraszała kierowców od zakupu samochodów elektrycznych. Bo być może ich eksploatacja jest tańsza, ale ceny są zdecydowanie zbyt wysokie. Kiedy jednak ceny elektryków zrównają się z ich spalinowymi odpowiednikami, to wydaje się, że wybór kierowców będzie oczywisty – postawią na tańszy w utrzymaniu i bardziej ekologiczny środek transportu.
No dobrze, wszystko to brzmi wspaniale, ale jest też JEDNA wada, która w moich oczach dyskredytuje auta elektryczne.
Dlaczego te samochody płoną jak zapałki?
Powszechna opinia głosi, że samochód elektryczny jest bezpieczniejszy również podczas wypadków, ponieważ nie jest zasilany paliwami, dzięki czemu zmniejsza się ryzyko detonacji i spalenia pojazdu razem z kierowcą i pasażerami.
W takim razie niech ktoś to powie właścicielowi Tesli Modelu S, która w kilka sekund spłonęła na parkingu podziemnym w Szanghaju i nawet nie potrzebowała do tego pomocy osób trzecich.
Tempo w którym samochód został strawiony przez ogień jest przerażające. Nie ma wątpliwości, że gdyby ktoś znajdował się wewnątrz pojazdu, to nie zdążyłby uciec zanim płomienie ogarnęły cały samochód.
Jeszcze ciekawszym przykładem jest incydent z udziałem Richarda Hammonda, który w czasie kręcenia drugiego sezonu „The Grand Tour” rozbił się elektrycznym supersamochodem Rimac Concept One. Pojazd po dachowaniu zapalił się i nie mógł zostać dogaszony przez strażaków przez kolejne pięć dni!
Wypadek uszkodził jedną z komórek w baterii, co spowodowało spięcie i zapłon. To z kolei uszkodziło następne komórki, które kolejno po sobie zajmowały się ogniem. Bateria była wyposażona w 8 tysięcy komórek, dlatego ugaszenie pożaru trwało tak długo.
Zresztą, nie potrzebuję filmów z płonącymi samochodami, bo na moją wyobraźnię wystarczająco działa niedawne nagranie z Sopotu z udziałem hulajnogi. Zarejestrowano na nim elektryczną hulajnogę, zaparkowaną na chodniku, w której doszło do niespodziewanego samozapłonu baterii. Tym razem strażacy musieli gasić pojazd „tylko” dwa razy.
Hulajnoga elektryczna zaczęła płonąć.
ZOBACZ 👇👇https://t.co/M88CdoroUC pic.twitter.com/a0ekdLErLt
— Fakty TVN (@FaktyTVN) August 21, 2019
Kiedyś spotkałem gościa, który zarzekał się, że nigdy nie wsadzi swojego dziecka do samochodu z LPG. Że niby gaz jest niebezpieczny? W takim razie ciekawe co by powiedział, gdyby obejrzał powyższe nagrania.
Rząd dofinansuje mi zakup elektryka! Ale w obecnej formule jednak podziękuję