Wojciech Garbarz:
Tu też miałbym dwa typy. Zakładając, że startuję w Rajdzie Nowej Zelandii, to wybrałbym jakieś auto WRC. W sumie nie jakieś tylko konkretnie Toyotę Corollę. Dlaczego? Wiele razy rozmawiałem z doświadczonymi drajwerami, który ich zdaniem samochód jest najbardziej przyjazny, najłatwiejszy w obsłudze i najlepiej słuchający poleceń kierowcy. Odpowiedź zazwyczaj była jedna – właśnie Corolla.
No ale mamy przecież jeszcze Rajd Katalonii, który zazwyczaj rozgrywany jest na suchej nawierzchni. W tym przypadku wybór jest oczywisty – to musiałby być jakiś dwulitrowy Kit Car ze schyłku XX wieku. Może więc Citroen Xsara, którym w 1999 roku Philippe Bugalski wygrał na hiszpańskich asfaltach?
Jarek Bartkiewicz:
Jeden rajd w WRC? Z miłości i prywatnego doświadczenia z modelami tej marki oraz absolutnego fetyszu do dźwięku przypominającego bulgoczące kartofle z wydechu, nie mogę wytypować na pierwszym miejscu nic innego, jak Subaru Impreza WRC. Którą wersję? Moją ulubioną – blobeye, mistrzowską.
Z sentymentu w grę wchodzi jeszcze A-grupowa Lancia Delta HF Integrale. Ale wybierając racjonalnie? Tu może być lekkie zaskoczenie – Citroen Xsara WRC. Moim zdaniem „wurc” przygotowany i pasujący do czempiona. Pamiętam start tego auta w WRC w 2002 roku podczas Rajdu Monte Carlo, ale też knock out, który wykonał Sebastien Loeb kilka miesięcy później w Rallye Deutschland wygrywając francuskim modelem.
Potrzebujecie innej rekomendacji Xsary? W 2003 roku w fabrycznym teamie Citroena wylądowało dwóch mistrzów świata – Colin Mcrae i Carlos Sainz oraz aspirujący do tego tytułu Sebastien Loeb. O hat-tricku w wykonaniu tych panów podczas 71. Rajdu Monte Carlo nie muszę chyba przypominać. Dlatego rajdówkę Citroena biorę w ciemno, nawet jeśli na nocnych odcinkach na masce miałaby się popsuć „elektrownia”.