Janusz Kulig – ciepły i spokojny mistrz. Ludzie poszliby za nim w ogień

Janusz Kulig – ciepły i spokojny mistrz. Ludzie poszliby za nim w ogień

Janusz Kulig – ciepły i spokojny mistrz. Ludzie poszliby za nim w ogień

646 interakcji
Janusz Kulig – ciepły i spokojny mistrz. Ludzie poszliby za nim w ogień

Dziś mija piętnasta rocznica śmierci Janusza Kuliga, trzykrotnego mistrza Polski w rajdach samochodowych, jednego z najlepszych zawodników w historii tej dyscypliny w naszym kraju. Z tej okazji postanowiliśmy porozmawiać z Markiem Handwerkerem i posłuchać jego wspomnień o Januszu.

Handwerker w przeszłości był jednym z członków zespołu Janusza Kuliga. Oprócz tego panowie dobrze się znali, byli przyjaciółmi. Teraz pan Marek pracuje w Radiu Kraków, gdzie w programie Radiostrada przybliża ludziom sylwetki zawodników rajdowych i nie tylko w interesujących audycjach. Jak Marek Handwerker wspomina Janusza Kuliga?

WRC: Jaki był Janusz w relacjach międzyludzkich?

Marek Handwerker: Fantastyczny. Ja go troszkę traktowałem jak syna. Kiedyś na imprezie we Wrocławiu powiedział do mnie, że jestem jak jego drugi tata. Janusz miał inne podejście do ludzi. Na przykład w stosunku do członków swojego zespołu. Był bardzo ciepły, miły – wszyscy byli gotowi pójść za nim w ogień. Nawet Belgowie, czy Anglicy byli z nim bardzo zżyci. Po prostu Janusz potrafił dobrze żyć z ludźmi. Nie tylko ze swoimi pracownikami. Był otwarty, ciepły, nawet kiedy się denerwował, to robił to jakoś tak spokojnie. Przez 10 lat nie widziałem, żeby on się tak naprawdę zdenerwował. Wszystkie problemy dało się z nim załatwić – spokojnie i powoli, ale wszystko było do rozwiązania.

fot. Maciej Mielniczyn

Jaki miał stosunek do kibiców?

Wystarczy otworzyć internet i zobaczyć co się dzieje. To są naprawdę niesamowite historie. Ludzie, którzy go pamiętają cały czas o nim piszą, ale nawet ci, którzy go nie znali i tak wypowiadają się o nim bardzo ciepło. Kiedyś ktoś napisał, że po śmierci Janusza nastała nowa era w rajdach samochodowych. Wcześniej była ostra, ale też uczciwa walka w dobrym duchu. Oczywiście, byli tacy, którzy nie lubili Janusza, może niektórzy mieli kompleksy. Ale pamiętam, że nawet jego rywale dobrze się o nim wypowiadali. Jak mówiłem, wystarczy otworzyć internet. Już mamy pełno haseł typu „Kulig forever” itd. Już zewsząd płynie niesamowite ciepło.

fot. Josef Petru

Pamięta pan jakieś zabawne sytuacje z rajdów z Januszem?

Jest mnóstwo takich sytuacji. Na każdym rajdzie zdarzały się jakieś fajne, ciekawe historie. Pamiętam, raz wracaliśmy z Rajdu Wisły, kiedy Janusz zdobył mistrzostwo Polski. Pożegnaliśmy się z belgijskim zespołem w Wiśle i spokojnie wracaliśmy sobie do Łapanowa. Nagle między Dobczycami a Łapanowem patrzę i mówię do Janusza – przecież to chyba Belgowie. Janusz mówi, że to niesamowite bo oni przecież mieli wracać prosto do Belgii. Okazało się, że nawrócili na autostradzie i pojechali do Łapanowa, bo uznali, że świętowanie się jeszcze nie skończyło.

fot. Maciej Mielniczyn

Zdarzały się jakieś ciężkie momenty na rajdach?

Były takie momenty, szczególnie po wypadku na Rajdzie Polski. Teoretycznie nic się wtedy nie stało, Janusz wyszedł z samochodu bez najmniejszej rany. Później niestety przez najbliższe trzy rajdy na Słowacji nie mógł dojść do siebie. Chciał nawet skończyć z rajdami. Powiedziałem mu, że nie może tego zrobić. Pojechaliśmy na Słowację, nie braliśmy dziennikarzy, nie było naszych kibiców i zniknęła cała presja. Bardzo Januszowi w tym czasie pomógł Emil Horniaček. On wysiadał z auta, podchodził do mnie i mówił, że to nie jest ten Janusz. Ale spokojnie, jeden rajd, drugi i po trzech już wrócił do siebie i jechał swoim tempem.

fot. Maciej Mielniczyn

Podobno ciekawe historie były związane z Rajdem Akropolu…

Same wyjazdy na Rajd Akropolu zwykle były zabawne. Janusz raz wymyślił sobie, że wybierze się na Akropol przejechać treningowo trasę, przed wyzwaniem w mistrzostwach świata w kolejnym roku. Okazało się, że zapoznanie z trasą rajdu rozpoczyna się w niedzielę o godzinie 8 rano. W sobotę o 17 kończył się za to Rajd Polski w Kłodzku i wszyscy zastanawiali się jak Janusza przetransportować do Grecji. Z pomocą przyszedł nam pan Artur, który był odpowiedzialny za bilety lotnicze American Express. Janusz wygrał rajd, wszyscy oblali się szampanem, a pan Zbigniew Baran (ojciec Jarka Barana – przyp. red.) z Emilem Horniačkiem czekali już w samochodzie. Pojechali prosto na granicę, tam się przebierali i dalej na lotnisko do Pragi, bo Emil doskonale znał tamte tereny. Wsiedli do samolotu do Londynu, z Londynu do Aten i o godzinie 5 rano odebrałem Janusza w Grecji z lotniska. Chwilę odpoczął,  zrobił zapoznanie i wszystko było w porządku.

fot. Jiri Jermakow

Jak pan wspomina czasy walki z Leszkiem Kuzajem i Krzysztofem Hołowczycem?

Leszek zawsze szedł wszystko. Bez znaczenia, czy przegrywał, czy wygrywał. On nie kalkulował, zawsze jechał szybko i nie zawsze mu to wychodziło. Pamiętam kiedyś sytuację na Rajdzie Polski, kiedy Leszek wygrywał bardzo wysoko z Januszem. Było to chyba w 2002 roku. Kuzaj założył wtedy opony deszczowe, a Kulig intermediaty, a z nieba niesamowicie zaczęło lać, więc Janusz dostawał po 15 sekund na oesie. Wydawało się, że rajd już jest rozstrzygnięty i to koniec emocji. W końcu Leszek nie wytrzymał i uderzył w mostek, niszcząc m.in. chłodnicę. To był dla niego koniec rajdu.

fot. Jiri Jermakow

Leszek też w wielu sytuacjach bardzo mi się podobał. Pamiętam na Rajdzie Elmot sytuację, w której Krzysztof Hołowczyc złapał kapcie i tak jechał do mety. Dogonił go Janusz, ale Hołek go nie przepuścił. Po chwili dojechał do nich też Leszek i w trójkę wjechali na metę. Leszek od razu doskoczył do Hołka i powiedział, że jest… nie będę tutaj powtarzał kim. Kuzaj dodał tylko, że ma szczęście, że to Janusz od początku za nim utknął a nie on, bo od razu by go wypchał z drogi, a przy okazji by mu… wiadomo co, bo tak się nie zachowuje. Wtedy Leszek bardzo mi się spodobał. Powiedział prawdę, stanął w obronie Janusza. Walczyli i żaden z nich nie odpuszczał. Nigdy nie było jakichś zagrywek nie fair.

fot. Jacek Mazur

Jeśli panowie robili sobie na złość, to bardziej w żartach. Pamiętam kiedyś w Hotelu Chopin spotkał mnie Leszek i mówi – zobacz jakie koszulki mają moi kibice – patrzę i rzeczywiście, koszulki z napisem: „To nie są jaja, nastała era Kuzaja”. Ja mu mówię no rzeczywiście ciekawa sprawa, bo przed chwilą widziałem innego kibica, który na koszulce miał napis: „To nie są jaja, Kulig ciągle leje Kuzaja”. Pojechałem na serwis, a Janusz pyta co ty nagadałeś temu Leszkowi, dzwonił tutaj wściekły. Janusz wtedy powiedział Leszkowi – ty masz Roberta, ja mam Marka, wszyscy mają swoich ludzi od propagandy. To wszystko było oczywiście w żartach. Nigdy nie było złośliwości.

fot. Jiri Jermakow

Innym razem w Jeleniej Górze Robert Gryczyński wjechał w strefę przed PKC i zaczął cofać. Zatrzymał się prawie na zderzaku Janusza. Oczywiście cofanie w tej strefie jest zabronione. I co teraz? Robert wysiadł z samochodu, patrzy na Janusza i pyta, co to tam jest pod dachem? Kamera? No tak. A to co się na czerwono świeci, to znaczy, że nagrywa? No tak. I co teraz? Janusz wtedy mówi – no trudno, będziesz wisiał flaszkę, nie ma innego rozwiązania. Oczywiście nie zgłaszaliśmy tego, nie było takich zagrywek. Kiedyś ktoś odpalił nam system gaśniczy na parkingu w Jeleniej Górze. Oczywiście cały samochód biały, gaśnicy nie ma. Ile mogliśmy, tyle posprzątaliśmy. Ale wtedy natychmiast Rysiu Żyszkowski kazał wymontować gaśnicę  z samochodu Gryczyńskiego, który nie jechał już w rajdzie i przywieźć ją Januszowi. Była walka, ale była ona na normalnych, uczciwych zasadach i jeden potrafił drugiemu pomóc. Trzeba w tym sporcie umieć przegrywać, ten który umie jest prawdziwym mistrzem.

fot. Petr Fitz

Focus na patelniach walimskich

Co roku spotykamy się pod pomnikiem Janusza Kuliga i Mariana Bublewicza w Walimiu. Kiedyś postanowiliśmy zapakować Focusa Janusza i pojechaliśmy po cichu do Walimia. Wieczorem schowaliśmy samochód w garażu u państwa Kocjanów. Poprosiliśmy Janka Chmielewskiego, żeby boczną drogą wyjechał do góry, pod przełęcz. Zaczęły się uroczystości upamiętniające Janusza, był zmierzch, panowała mgła. Stoimy spokojnie w ciszy i nagle z góry słychać jak coś agresywnie jedzie. Słychać strzały jak w wurcu. Nagle z mgły wyjeżdża Focus Janusza. My wiedzieliśmy, że Janek będzie nim zjeżdżał, ale i tak byliśmy bardzo wzruszeni. Wszyscy mieliśmy łzy w oczach. Tak jakby Janusz zjechał pod pomnik z niebios.

fot. Jacek Mazur

Przeczytaj również