Kuba Przygoński zaliczył najlepszy rajd w karierze

Kuba Przygoński zaliczył najlepszy rajd w karierze

Kuba Przygoński zaliczył najlepszy rajd w karierze

Kuba Przygoński zaliczył najlepszy rajd w karierze

Kuba Przygoński, który podczas tegorocznego Rajdu Dakar wyrównał życiowy wynik, przyznał, że znalezienie się w tak zacnym gronie, sprawia, że pozytywnie może ocenić swój start.

Kierowca ORLEN Team razem z Timo Gottschalkiem skorzystał z Toyoty Hilux. Przed polsko-niemieckim duetem sklasyfikowano jedynie dakarowe legendy: Stephane’a Peterhansela, Nassera Al-Attiyah i Carlosa Sainza. Francuz i Hiszpan korzystali z Mini Buggy, które ze względu na większe koła miały nieco łatwiejsze zadanie.

Najlepszy rajd w życiu

Mieliśmy dobrą prędkość i to był dla nas bardzo dobre zawody. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Jestem zaszczycony, że w gronie tak mocnych zawodników jesteśmy na takim miejscu.

To jest sport i chodzi o to, by być najlepszym. Zawsze chcesz być szybszy i bardziej perfekcyjny. Z roku na rok starasz się być lepszy. To, co nas wyróżnia to fakt, że jestem najmłodszym zawodnikiem w czołówce. Od dwóch lat jestem bardzo blisko podium. Nie popełniamy błędów i gonimy czołówkę. Zawodnicy, którzy byli przed nami i część, którzy byli za nami mają już wygrane w Rajdzie Dakar lub byli na podium. Niektórzy ścigają się dłużej niż ja żyję! Konkurencja jest bardzo mocna. Na pewno jesteśmy gotowi na lepsze wyniki. To zawody, które wymagają potężnego, wieloletniego doświadczenia. Na koniec daje to sukces w postaci mety i małych strat. Mając szczęście da się wytrzymać 3-5 dni, ale przetrwać dwa tygodnie bez dużego błędu to ogromna sztuka.

Jestem pewien, że to był mój najlepszy występ w karierze. Czwarte miejsce wypracowaliśmy od pierwszych etapów. Było sporo zawodników, którzy walczyli o nie. Później czekaliśmy na błąd zawodników przed nami. Samochody buggy miały nieco łatwiej przez większe opony, które były bardziej wytrzymałe.

Trudna nawigacja

Nawigacja w tym roku była bardzo trudna. Z doświadczenia wiem, że gdy jedziesz sam, to możesz winić tylko siebie. W załodze pojawiają się krytyczne momenty. Adrenalina była wysoka i pojawiały się nerwowe sytuacje. U innych było podobnie. Najtrudniejsze są chwile, gdy dojeżdżamy do punkty, gdzie ślady rozjeżdżają się i czekam na komendę, ale nie dostaję jej. Pytam, gdzie mam jechać i nadal nie ma reakcji. Zatrzymuję się, więc w głowie Timo robi się gorąco i musi znaleźć właściwą drogę. Kilka razy musieliśmy wracać do punktów, gdzie byliśmy pewni, że jesteśmy w dobrym miejscu i zaczynaliśmy daną partię na nowo.

– Rajd był wolniejszy i bardziej techniczny. Podczas debiutu w rajdu w Arabii Saudyjskiej średnie prędkości był bardzo wysokie. Organizator w tym roku przygotował dużo trudniejszą nawigację. Jechaliśmy kanionami między górami i cały czas zmienialiśmy kierunek. Ciężko było trafić we właściwą ścieżkę. Różne drogi dzieliło 100-200 metrów, a dokładność naszego licznika to 100 metrów. Dla wyobrażenia można porównać to do trasy z Warszawy do Krakowa jadąc dnem Wisły. Prędkości były mniejsze, a auta buggy zyskały przewagę. To element gry. Dla motocyklistów i zawodników na quadach było to duże wyzwanie fizyczne. Każdy kamień to spora przeszkoda. Widziałem zawodników, którzy zatrzymywali się, by po prostu odpocząć.

Plaga przebitych opon

– Na całym rajdzie uszkodziliśmy trzynaście opon. To nie tak dużo jak Giniel de Villiers, który przebił ponad dwadzieścia opon. Pojawił się innego rodzaju kamienie, które przecinały opony i nie wiadomo dlaczego. Można było jechać szybko i nic nie zrobić, a gdy zwolniło się opona rozcinała się. W drugim tygodniu zmieniło to taktykę. Na jednym z oesów uszkodziłem trzy koła, a pod koniec czwarte. Inni zawodnik oddał nam swoje koło i dzięki temu dojechałem do mety. Gdy zobaczyłem, że jedzie inna Toyota błagalnym gestem poprosiłem o koło. Na szczęście znam auto, więc wyciągnięcie go zajęło mi 15 sekund. Gdyby jednak uszkodzili koło później zostaliby bez zapasu.

Przeczytaj również