Po lekkiej zadyszce spowodowanej niezbyt udanym sezonem w mistrzostwach świata, jego kariera ponownie miała nabrać rozpędu. Dziś mija 20 lat od tragicznej śmierci Janusza Kuliga

Zamachy z 11 września, wybuch wojny w Ukrainie czy właśnie śmierć Janusza – są takie momenty, które na zawsze wyryte są w ludzkiej pamięci. Dziś z perspektywy nawet dwóch dekad, idę o zakład, że niemal każdy rajdowy kibic pamięta co robił w ten piątkowy wieczór 13 lutego 2004 roku. To jedna z najgorszych dat w historii sportu samochodowego.

Po lekkiej zadyszce spowodowanej niezbyt udanym sezonem w mistrzostwach świata, jego kariera ponownie miała nabrać rozpędu. Dziś mija 20 lat od tragicznej śmierci Janusza Kuliga
Podaj dalej

Urodzony szczęściarz

Janusz Kulig przez całe swoje życie powtarzał, że miał szczęście. I to niemal w każdym aspekcie. Śledząc rozwój jego kariery trudno oprzeć się wrażeniu, że mogło być inaczej.

Przede wszystkim Janusz trafił na najlepszy czas w historii polskich rajdów. Gdy Krzysztof Hołowczyc nakręcił całą tę machinę wygrywając Rajd Polski w 1996 roku i dolewając do niej oleju po zdobyciu rok później mistrzostwa Europy, w naszym kraju nastąpiła prawdziwa rajdomania. W tym czasie Janusz miał już do dyspozycji Renault Megane Maxi i dość z zaskoczenia zmierzał po pierwsze mistrzostwo Polski. Cóż to były za czasy!

fot. Piotr Zegarmistrz

Miałem wtedy 20 lat i jak tysiące moich rówieśników odliczałem dni do kolejnych rajdów. Co z tego, że były studia, zaliczenia, egzaminy. Oglądarka stała na pierwszym miejscu. Dla ludzi takich jak ja, wspominany Hołek, Kulig czy Robert Gryczyński to byli ludzie z innej planety. Później, gdy moje losy zostały skierowane ku dziennikarstwu, ten idealny wizerunek herosów z dawnych lat zaczął się zamazywać. No ale to temat na zupełnie inną historię.

Czas na Marlboro

Po dwóch latach w ekipie Renault trudno było sobie wyobrazić, że Janusza może spotkać coś lepszego. A jednak! Przecież on zawsze miał szczęście. Pamiętam jak dziś swoją pierwszą rozmowę z Jackiem Lewandowskim – byłym pilotem rajdowym mającym wiele znajomości wśród zagranicznych „umysłowych”, zwłaszcza z Finlandii.

fot. Jerzy Ciszewski

Gdzieś w połowie 1998 roku pan Jacek jako wieloletni pracownik koncernu tytoniowego Philip Morris zaczął zawiązywać rajdowy zespół, który miał wnieść do polskiego motorsportu zupełnie inną jakość. Początkowo osoby decyzyjne w spółce chciały nawiązać współpracę z Krzysztofem Hołowczycem, który po wywalczeniu mistrzostwa Europy, miał już na koncie jeden sezon w mistrzostwach świata i pod względem rozpoznawalności wśród polskich sportowców plasował się w ścisłej czołówce.

Jackowi Lewandowskiemu udało się przekonać zarząd Philip Morris, że zamiast ogrzać się przy bijącej już mocnym światłem gwieździe, lepiej ją wykreować. Tak oto powstał Marlboro Mobil 1, do którego po roku dołączył Ford. Myślę, że z dużą dozą pewności można stwierdzić, że był to najlepszy, najbardziej profesjonalny i dysponujący największym budżetem zespół w historii polskich rajdów.

fot. Piotr Zegarmistrz

Janusz odwdzięczył się swoim mocodawcom zdobyciem dwóch z rzędu mistrzowskich tytułów, przy czym ten z 2001 był wywalczony w bezsprzecznie najlepszym sezonie w historii polskich rajdów.

Na podbój Europy

Na początku 2002 roku powstał Magazyn Rajdowy WRC. Motywem przewodnim pierwszej okładki był Janusz Kulig – aktualny mistrz Polski, który po likwidacji Marlboro Ford Mobil 1 składał do kupy budżet pozwalający mu na zagraniczne starty.

Z Januszem spotkałem się w jego rajdowni przy ulicy Nowohuckiej w Krakowie. Pamiętam, że już wtedy był dość zmęczony startami w Polsce po tych samych oesach i marzył o udziale w mistrzostwach Europy, a później świata. I tu po raz kolejny miał szczęście, bo oba te cele udało mu się zrealizować. Już nie zdobył mistrzowskich tytułów, ale jego wyniki i rozpoznawalność były na tyle znaczące, że pod koniec 2003 roku podpisał kontrakt z Fiat Auto Poland na starty w RSMP modelem Punto S1600.

fot. Jerzy Ciszewski

W grudniu 2003 roku, tuż przed Świętami po raz ostatni widziałem się z Januszem. Miał spory niedosyt związany z debiutem w mistrzostwach świata, ale i duże oczekiwania względem powrotu do mistrzostw Polski. Przede wszystkim jednak był ogromnie podekscytowany, bowiem w połowie 2004 roku na świat miało przyjść jego kolejne dziecko. Wtedy nie wiedział jeszcze, że będzie to druga córka.

Powrót do RSMP

Powrotu do mistrzostw Polski nie odbierał jako kroku wstecz w swojej karierze. Zapewne wiedział, że jest już za stary na podbój światowych oesów, a ewentualny angaż w którejś z fabrycznych ekip można było włożyć między bajki.

fot. Wojciech Garbarz

No i wtedy nastał ten feralny piątek 13 lutego. Dzisiaj za oknem jest wiosna, ale wówczas w Polsce panowała zima. Było wręcz bajkowo. Ale tylko do wieczora. Pamiętam, że cały dzień spędziłem na przygotowywaniu artykułu o Henri Toivonenie, którego zmierzająca ku mistrzostwu świata kariera została przerwana podczas Rajdu Korsyki. I gdy już miał się zacząć weekend gruchnęła wiadomość o wypadku Janusza.

Myślę, że jak większość z nas, na początku nie dowierzałem temu co widziałem i słyszałem. Niestety z każdą minutą tragiczne wiadomości spod Rzezawy zaczęły się potwierdzać i po krótkim czasie wiadomo już było, że Janusz Kulig nie żyje. Tym razem nie miał szczęścia. Niestety.

fot. Grzegorz Krajewski

Dość często, gdy dopada mnie nostalgia, myślę o Januszu. Przede wszystkim wizualizuje sobie, jak mógłby dzisiaj wyglądać, czym się zajmować i przede wszystkim, jakim być człowiekiem. Zazwyczaj mam przed oczami statecznego, niemal 55-letniego pana zachowującego tężyznę fizyczną, który mając ogromny bagaż doświadczeń wyniesionych z rajdów, odnosi sukcesy w biznesie.  I niech tak zostanie.

 

Przeczytaj również