Przed startem wszyscy wymieniali faworytów do końcowego triumfu, szukali nowych talentów, czarnych koni, a gdy nieco niżej spojrzeli na listę zgłoszeń przecierali oczy ze zdumienia, gdy dostrzegali załogę we Fiacie Panda. Małe miejsce auto, które w Polsce przez wiele lat było przeznaczone na auta egzaminacyjne WORD-ów, wystartowało w imprezie i co najważniejsze ukończyło ją!
PanDakar rusza do walki
PanDakar, bo tak nazwano pustynny projekt, to w rzeczywistości zmodyfikowany model Panda 4×4 Cross. Napędzany był seryjnym dwulitrowym silnikiem Multijet o mocy 180 KM. Oczywiście zmodyfikowano również zawieszenie. Wszakże to nie miejsce krawężniki, a potężne głazy miały być największymi przeszkodami. Za przygotowanie maszyny odpowiedzialna była niezwykle doświadczona ekipa Orobica Raid.
Wydawać się mogło, że małe miejske auto nie poradzi sobie z wyzwaniami, ale to właśnie jego kompaktowość okazała się największa zaletą. Co więcej była to świetna reklama dla włoskiego auta, które pokazało, że poradzi sobie w każdym terenie.
Niezwykle trudne wyzwanie
Historia dakarowej Pandy sięga już 2007 roku, ale w żadnej edycji imprezy nie udało się dotrzeć do mety. Co więcej w 2017 roku zawodnicy mieli do pokonania trasę liczącą blisko dziewięć tysięcy kilometrów, z czego ponad cztery tysiące stanowiły odcinki specjalne. Jakby tego było mało, poza pustynnymi trasami, załogi i maszyny mierzyły się również z niedoborem tlenu. Aż pięć etapów zorganizowano na wysokości powyżej 3500 m n.p.m.
Za kierownicą PanDakar zasiadł Giulio Verzeletti, a pilotował go Antonio Cabini. Włoska załoga zapisała się na kartach historii swojego kraju. Pierwszy raz na mecie Rajdu Dakar pojawiło się auto wyprodukowane na Półwyspie Apenińskim. Co więcej było to pierwsze miejskie auto, które pojawiło się na mecie. Duet został sklasyfikowany na 55. pozycji ze stratą ponad 77 godzin do zwycięzców. O trudności tej edycji imprezy niech świadczy fakt, że na mecie zabrakło m.in. Nassera Al-Attiyah, Carlosa Sainza czy Xaviego Ponsa.