Grand Prix Bahrajnu nie należało do najciekawszych wyścigów F1 w historii. Jeśli mam być szczery, to Grand Prix Bahrajnu rozegrane 5 marca nie należało nawet do grona najciekawszych wyścigów rozegranych tego konkretnego dnia. Ani nawet do najciekawszych wyścigów rozegranych tego dnia w rodzinie F1… Przez ponad półtora godziny wiało nudą. Niestety, potwierdziło się też to, czego wszyscy się spodziewali. Balonik sztucznie pompowany od testów pękł. Musiał pęknąć – nie było innej możliwości.
Powiedzieć, że wyścig o Grand Prix Bahrajnu był nudny, to jak nic nie powiedzieć. Mam wrażenie, że przez półtora godziny w Sakhir dosłownie nic się nie działo. Ogromne różnice między zawodnikami, praktycznie zero ścigania, zero emocji, zero zamieszania strategicznego – bo i nie było po co w tej strategii mieszać. Kiedy wyścig się zakończył byłem tak zniesmaczony, że musiałem odpalić sobie na F1 TV jakieś historyczne grand prix. Czułem się trochę, jakby ktoś mnie oszukał, bo emocje w Bahrajnie skończyły się po sobotnich kwalifikacjach.
Może niezupełnie po sobotnich kwalifikacjach, bo przecież w niedzielę o poranku w Bahrajnie odbyły się wyścigi Formuły 3 i Formuły 2. Po raz kolejny potwierdziło się, że serie towarzyszące F1 są o niebo ciekawsze od głównej, królewskiej kategorii. F3 to była dobra przystawka, F2 było wyśmienitym, cudownym daniem głównym. Niedzielny wyścig F1 w zasadzie mógłby się nie odbyć i niczego wielkiego byśmy nie stracili. To, że rozegrany późnym popołudniem wyścig IndyCar był ciekawszy, to norma. Indy w ostatnim czasie zazwyczaj jest o wiele ciekawsze od F1. Ale w moim odczuciu nawet wieczorem w NASCAR było więcej emocji… a przecież tam 36 kierowców przez 271 okrążeń jeździło w lewo po owalu.
F1 znów zawiodła?
Oczywiście, że Formuła 1 znów zawiodła pod kątem emocji. Ci, którzy notorycznie co wyścig powtarzają, że ściganie w F1 to dobra okazja do drzemki, mają kolejny argument za swoją tezą. Ale mam takie wrażenie, że w tym sezonie o te emocje może być wyjątkowo trudno. Red Bull skonstruował kapitalny samochód. Niezwykle szybki i wytrzymały, niezawodny. Było to widać już w testach, chociaż Red Bull wcale nie chciał pokazywać tam pełni swoich możliwości.
Tak samo jak ekipa z Milton Keynes nie pokazała pełni swoich możliwości we wszystkich trzech treningach podczas Grand Prix Bahrajnu. Więc balonik pompowany od czasu testów tylko rósł. Eksperci przerzucali się w twierdzeniach kto zagrozi ekipie Christiana Hornera. Aston Martin kapitalnie wygląda i jest bardzo szybki. Ferrari skonstruowało świetny bolid i będzie walczyło o mistrzostwo. Mercedes pewnie się kryje z tempem i przywiózł na weekend grand prix poprawki. W pewnym momencie można było odnieść takie wrażenie, że Red Bull może mieć nawet problemy z załapaniem się na podium. Takie przekłamywanie rzeczywistości niczego nie dało.
Oczywiście balonik pękł od razu w sobotnich kwalifikacjach, gdzie Red Bull sprzątnął pierwszy rząd. Wyścig zakończył się oczywiście dubletem. Max Verstappen w spokojne, nudne popołudnie pokonał Checo Pereza o prawie 12 sekund. Sergio zresztą też nie musiał się jakoś szczególnie namęczyć. Trzeci na mecie Fernando Alonso do zwycięzcy stracił prawie 40 sekund. Nie było tutaj mowy o absolutnie żadnej rywalizacji. A już na pewno nie o rywalizacji kogokolwiek z Red Bullem.
Mistrz F1 jest już znany?
Red Bull jest daleko przed rywalami. Spekulowało się, czy różnica to 0,2 s, 0,3 s a może nawet 0,5 s na okrążenie? Nie ma to większego znaczenia. Różnica jest taka, że Red Bull bez większego wysiłku robi dublet i w kwalifikacjach i w wyścigu. I nie sądzę, aby to się miało w tym sezonie zmienić. Myślę, że tak naprawdę znamy już mistrzów świata. Wśród kierowców znów zwycięży Verstappen, a wśród konstruktorów znów rywali zmiażdży Red Bull. Czy w tym momencie ktokolwiek wierzy w inny scenariusz?
Aston Martin niewątpliwie jest w tym roku bardzo szybki, ale geniusz Fernando Alonso też nieco przekłamuje realia. Lance Stroll w tym samym aucie nie robi już bowiem niczego nadto imponującego. W kwalifikacjach Kanadyjczyk przegrał i z kierowcami Ferrari i z kierowcami Mercedesa, a w wyścigu dojechał za Carlosem Sainzem i Lewisem Hamiltonem. Jasne – podtrzymuję, że Aston to kapitalna konstrukcja i pewnie Alonso będzie pojawiał się na podium. Ale to na pewno nie jest jeszcze ten moment, w którym Aston Martin mógłby realnie zagrozić Red Bullowi.
Max Verstappen stracił całą swoją przewagę? W Formule 1 powraca dominacja Lewisa Hamiltona?
Ferrari zaczyna od falstartu. Charles Leclerc nie ukończył wyścigu, a co gorsza stracił silnik. W wywiadzie po wyścigu Monakijczyk nie krył rozgoryczenia. Stwierdził wprost, że w Ferrari spodziewali się tego, że to będzie tak wyglądać. Że Red Bull będzie daleko z przodu i że będą przegrywali też z Astonem Martinem. To nie napawa optymizmem. Charles nie wyglądał na osobę, która wierzy w tegoroczny projekt stajni z Maranello. No i jest jeszcze Mercedes, który – mam takie wrażenie – nie jest nawet blisko wyżej wymienionej trójki. Stajnia z Brackley to w tym momencie czwarta siła w stawce – powiedzmy to sobie wprost.
Powiększenie kontrastów
Mam wrażenie, że w sezonie 2023 różnice z sezonu 2022 zostały tylko uwypuklone. Red Bull już rok temu miał przewagę, a teraz ma jeszcze większą. Mercedes już wtedy miał problemy, a w tym roku ma jeszcze większe. Ferrari było między nimi… a teraz jest pośrodku niczego, bo jest daleko za Red Bullem i daleko przed Mercedesem. Ich legendarne błędy i pomyłki też są jakby bardziej widoczne, bo stracili pierwszy silnik już w pierwszym wyścigu… To nie jest czołowa trójka, czy nawet czwórka – zaliczając do tego grona Astona Martina. Tak naprawdę to jest Formuła 1, w której na czołówkę składa się tylko jeden zespół.
Poruszyłem tu wyłącznie kwestie czterech zespołów, a już mam wrażenie, że mówimy w ich przypadku o Formule 1 dwóch, albo nawet trzech prędkości. I to nie są różnice, które da się zniwelować w parę tygodni.