Kajetanowicz i Szczepaniak jechali po mistrzostwo
Napoleon Bonaparte miał kiedyś powiedzieć, że „można przegrać bitwę, ale ostatecznie wygrać wojnę”. Cytat ten wykorzystywany był później niezliczoną liczbę razy i odmieniany na różne sposoby. Zresztą, w późniejszym czasie sam Napoleon przekonał się o tym, jak prawdziwe są te słowa. Wygrał starcia pod Quatre Bras i Ligny, po czym przegrał pod Waterloo i został zesłany na wyspę Świętej Heleny, gdzie spędził ostatnie lata swojego życia. H. Jackson Brown, Jr. pisał później wprost, że czasami musisz być gotowy na to, aby przegrać bitwę po to, aby później wygrać wojnę.
To pokazuje nam, że zawsze trzeba mieć jakiś szerszy obraz. Zawsze trzeba do tematu podchodzić rozsądnie, strategicznie i odpowiednio wszystko zaplanować. Można w wyścigu kolarskim zaatakować samotnie i być pierwszym na premii dla sprinterów. Co z tego, skoro po chwili osłabniesz i wciągnie cię peleton. Możesz w meczu tenisowym wygrać jednego gema, a przegrać cały mecz. Nie wolno stawiać wszystkiego na jedną kartę. Mieć krótkowzrocznych celów. Liczy się całość – efekt końcowy.
Rajdy samochodowe to doskonały przykład tego zjawiska
W rajdach samochodowych to powiedzenie o wygrywaniu bitew, a przegrywaniu wojen (i na odwrót), ma tysiące przykładów. Ilu już było takich zawodników, którzy robili to źle? Byli tacy, dla których zwycięstwo na pojedynczym odcinku specjalnym było ważniejsze, niż dobry wynik w całym rajdzie. Historia zna przypadki takich, którzy kapitalnie radzili sobie przez cały sezon, ale później zachciało im się walki, rywalizacji i nagle wszystko przegrywali. No właśnie… Nagle wszystko tracili.
Możesz wygrać 19 z 20 odcinków specjalnych i przegrać rajd, bo na tym ostatnim wylecisz z trasy. Wygrywasz bitwę za bitwą, ale przegrywasz wojnę. Możesz prowadzić ze sporą przewagą w rajdzie, czy całym sezonie… ale popełniasz jeden błąd i tracisz wszystko. Na Rajdzie Polski w 2009 roku Jari-Matti Latvala jechał po pewne 2. miejsce i urwał koło na ostatnim odcinku specjalnym rajdu… na 2,5-kilometrowej Arenie Mikołajki. W 2016 roku na tym samym rajdzie wybitnie jechał Ott Tanak. Wygrywał najwięcej odcinków specjalnych i na dwie próby przed końcem prowadził z dużą przewagą. Jechał po swoje pierwsze zwycięstwo w mistrzostwach świata. Nie dowiózł go…
Historia zna już zbyt wiele takich przypadków…
Mógłbym tak wyliczać w nieskończoność. Czy zatem dziwiły mnie straty czasowe Kajetanowicza i Szczepaniaka w Rajdzie Japonii? Absolutnie nie! Widziałem, że wielu kibiców domagało się tego, aby polska załoga jechała szybciej. Aby trochę powalczyła. Jedno, zasadnicze pytanie – po co? Polacy pojechali na ten rajd po mistrzostwo świata w kategorii WRC 2 Challenger. Wystarczyło im dowolne miejsce na podium. Jeśli jesteś na 2. miejscu, masz mistrzostwo w kieszeni i stopniowo powiększasz przewagę nad 3. i 4. miejscem, to po co ryzykować? W imię czego?
Trochę nie rozumiem, czego domagali się kibice? Idiotyzmem byłoby walczenie o odcinkowe zwycięstwa z Nikołajem Griazinem i Konstantinem Aleksandrowem. Polacy nie musieli z nimi walczyć… i nie walczyli – i chwała im za to! Kajetanowicz i Szczepaniak realizowali swój cel. Cel był jasny – dojechać ten rajd na podium i zdobyć mistrzostwo świata. Strategia, plan długofalowy. Efekt? Dojechali na podium i zdobyli mistrzostwo świata. I to powinno zakończyć jakiekolwiek rozważania.
Kajetanowicz i Szczepaniak mistrzami!
Przegrali bitwę – tak. I co z tego? Wygrali wojnę. Czasami musisz być gotowy na to, aby tę jedną bitwę przegrać. Po to, aby wygrać wojnę. Czy Polacy mogliby jechać szybciej? Oczywiście, że tak. Oczywiście, że to nie było ich normalne tempo. Ale takie miało być i nikt nie powinien oczekiwać niczego innego. Masz pojawić się bezpiecznie na mecie i dowieźć pozycję. Nic innego nie jest wymagane. I dokładnie to Polacy zrobili. Dostali za to nagrodę – tytuł.
Powiem więcej – każdy z nas zrobiłby w tej sytuacji dokładnie tak samo. No – chyba, że jest wśród was ktoś, kto zrezygnowałby z walki o mistrzostwo świata w imię… walki o pojedyncze odcinki specjalne z człowiekiem, który nie ma już niczego do stracenia. Jeśli tak, to gratuluję podejścia do tematu i odpowiedzialności. Za siebie, za zespół i za partnerów. Trudno jest mi uwierzyć w to, że tak wielu kibiców nie potrafi tego zrozumieć. To pokazuje, że wiele osób tytułujących się mianem kibica, po prostu nie ma pojęcia o co chodzi w tym sporcie. Lub hejt i bezsensowne wzbudzanie zamieszania jest zwyczajnie jej sposobem na umilenie sobie słabego dnia w pracy.