Najpierw powinniśmy ustalić fakty. Dla większości Polaków rodzaj paliwa, którym napędzają swój samochód, nie ma żadnego znaczenia. Spotkałem się nawet z sytuacjami, że osoby kupujące auto nie wiedziały, na co ono jeździ. Podczas pierwszej wizyty na stacji paliw wystarczyło sprawdzić na baku rodzaj paliwa, zatankować i po temacie.
Tak samo jak żadnej różnicy nie robi to, czy to diesel, czy benzyna, tak samo wielu Polaków ma gdzieś twierdzenia ekologów. Ta grupa społeczna wieloma swoimi akcjami, często wyjętymi z rzeczywistości, po prostu sobie na to zasłużyła. To trochę tak jak z piłkarzem – jeśli dziesięć razy będzie udawał, że jest faulowany i symulował, po przy jedenastym razie, kiedy naprawdę go sfaulują i tak wszyscy uznają go za oszusta, a sędzia tylko machnie ręką.
Przez stek bzdur jakim zalewali nas w przeszłości ekolodzy i miejscy aktywiści – często zatruwając przy tym życie przeciętnemu obywatelowi, np. swoimi protestami – teraz mają pod górkę. Nawet jeśli wymyślą w końcu coś godnego uwagi i tak nikt nie weźmie tego na poważnie. Czy to dobrze? W przypadku samochodów raczej tak. Bo przecież jedno jest pewne – diesel nie jest tak zły, a elektryk nie jest tak dobry, jak oni twierdzą.
DIESEL
Diesel na przestrzeni lat zyskał łatkę „wiejskiego zadymiarza”. Zacznijmy od tego, że jeśli silnik dieslowski jest zdrowy i sprawny, nie dymi. Zresztą przy nowych samochodach jest z tym jeszcze lepiej. Wtedy całe niespalone paliwo trafia do ponownego spalenia. Odpowiadają za to m.in. zawór EGR, oraz filtr cząstek stałych. DPF zatrzymuje zanieczyszczenia, a tam je wypala i zamienia w dwutlenek węgla i wodę.
Podsumowując, kiedy diesel jest zdrowy i się o niego właściwie dba, nie dymi. A przecież to zjawisko jest głównie synonimem zatruwania powietrza. Zresztą, o tym, że diesel, czy ogólnie samochody nie wpływają negatywnie na zanieczyszczenie powietrza powiedział nam wyraźnie okres pandemii koronawirusa. Szczególnie jego pierwsza faza, kiedy to niemal wszystko było zakazane i ludzie siedzieli w domach.
Diesel nie zatruwa powietrza?
No właśnie, ludzie siedzieli w domach, a samochody zostały w garażach. Jak to wpłynęło na jakość powietrza? No właśnie nie wpłynęło w ogóle! Nie zaobserwowano żadnych zmian, ba, w części miast powietrze było nawet gorsze. A dlaczego? Dlatego, że jak słusznie zauważyło wielu ekspertów, zanieczyszczenia produkowane przez samochody to zaledwie malutki procent.
Prawdziwym problemem jest to, że zwiększone było indywidualne ogrzewanie. Podsumowując – smog podkręca głównie to, czym palimy w piecu i to, czym ogrzewamy nasze mieszkanie. To tylko potwierdziło, że twierdzenia aktywistów i ekologów na temat diesla to stek bzdur. Oczywiście oni się do tego nie przyznali, ba, zachęcali wręcz do tego, aby nawet kosztem zdrowia i potencjalnego zarażenia koronawirusem przemieszczać się zatłoczoną komunikacją miejską, bo to będzie lepsze dla powietrza.
ELEKTRYK
Ale ktoś bardzo mocno lobbuje za samochodami elektrycznymi, twierdząc, że to zbawienie dla świata. Ale czy na pewno? Najpierw poddajmy w wątpliwość kwestię rzekomej ekologiczności. No bo skąd bierze się energia elektryczna, czyli prąd do napędzania aut? Przecież to nie spada z nieba, a powstaje np. przez spalanie węgla, czy gazu. Kłęby dymu wystrzeliwane do powietrza z wysokich kominów – tak, właśnie tak produkuje się energię elektryczną. Samochód elektryczny sam w sobie może nie emituje zanieczyszczeń, ale żeby on się poruszał, koniecznie są fabryki i elektrownie.
Czy elektryk jest zatem ekologiczny? No niezupełnie. A kolejne wady? Zasięg. W przypadku wspominanego wcześniej diesla robimy 600 kilometrów, zjeżdżamy na stację, tankujemy i po minucie i jedziemy dalej. A elektryk? O 600 kilometrach można wyłącznie pomarzyć, no chyba, że kogoś stać na Teslę. Normalne samochody elektryczne oferują zasięg na poziomie 200/300 kilometrów. Jeśli poruszasz się takim samochodem po mieście, do pracy, OK. Ale co, kiedy potrzebujesz pojechać gdzieś dalej?
Czy samochód elektryczny się opłaca?
Jedziesz parę godzin, później musisz się zatrzymać, naładować auto i tak co chwilę. Zamiast szybkiej podróży robi się mozolna męczarnia z ładowaniem. Nie mówiąc nawet o sytuacji, kiedy jest upał. Trzeba włączyć klimatyzację, a ta oczywiście osłabia zasięg. A jeszcze gorzej, jak jest zimno. Bo oprócz tego, że ogrzewanie zżera baterię, to sama temperatura też ogranicza akumulatory. Biorąc pod uwagę, że zima z temperaturami po -10, -20 może w Polsce trwać od końca listopada do początku marca… No cóż.
Zresztą w Polsce sieć ładowania jest na ten moment bardzo słabo rozwinięta. Jasne, można ładować samochód w domu, z gniazdka. Ale wtedy musimy być gotowi na ładowanie około 12-godzinne i nieporównywalnie wyższe rachunki za prąd. Jeśli jesteśmy już przy opłatach, to elektryki kosztują na razie po prostu za dużo. Samochód elektryczny potrafi kosztować nawet dwa razy więcej od odpowiednika napędzanego benzyną.
Powoli do chodzimy do ściany i zastanawiamy się, jak do cholery ktoś może w ogóle chcieć kupić auto elektryczne? Powstaje pytanie po co płacić więcej i narażać się na spore niedogodności, skoro samochód jest ekologiczny tylko w twierdzeniach ekologów, miejskich aktywistów i tych, którzy za wszelką cenę lobbują za elektromobilnością?
PODSUMOWUJĄC
Diesel ma się dobrze i tak pozostanie jeszcze przez bardzo długie lata. Benzyniaki i diesle pozostaną na szczycie i to je ludzie będą kupować najchętniej. Jeśli ktoś w ogóle pomyśli o silniku elektrycznym, to raczej nie odosobnionym. Stosunkowo mądrym wyborem wydaje się hybryda, ale nie taka plug-in. Mamy w samochodzie silnik elektryczny, który sam się ładuje, np. podczas hamowania i wspiera silnik benzynowy. Dodaje mu mocy, samochód staje się żwawszy, ale też mniej spala. Wszyscy zadowoleni…
Samochody elektryczne to w Polsce obecnie promil rynku. I to się szybko nie zmieni, jesteśmy tego absolutnie pewni. Tak samo jesteśmy pewni tego, że z dróg nie znikną diesle. Na wszystkie twierdzenia ekologów trzeba patrzeć nieco przez palce. Nie wszystko złoto, co się świeci.