Standaryzacja procesów produkcji czy unifikacja podzespołów to jedno z wielu okropieństw, jakie dotknęła współczesna motoryzacja. Choć księgowi koncernów samochodowych są zadowoleni, to z punktu widzenia fanów motoryzacji produkty różnych producentów stają się do siebie wyjątkowo podobne. Jednak są jeszcze działy, w których można puścić wodze fantazji. Zwłaszcza w dobie elektryfikacji, przełamywanie schematów jest wręcz oczekiwane. Przekonałem się o tym osobiście, gdy na zaproszenie Volvo mogłem przejechać się nowym, miejskim SUV-em EX30. Odkrywanie go było jeszcze ciekawsze, gdy przypadkiem poznałem jego zakulisową historię, a w zasadzie człowieka, którego pasja odcisnęła na tym modelu swoje piętno.
Na przestrzeni lat koncerny samochodowe udoskonaliły ścisłe trzymanie się procedur. Przegłosowany język projektowania nie pozwala zazwyczaj na żadne fanaberie. Jednak marka Volvo czasem przemyca pewne drobiazgi, które nadają kolorytu korporacyjnej schematyczności. A to szwedzka flaga wystająca z boku fotela, a to wizerunek łosia w lesie odlany na wewnętrznej stronie schowka. Takie drobiazgi powodują, że uśmiechamy się i czujemy więź z samochodem. Wiadomo wówczas, że wymyślił to człowiek a nie algorytm. Jeśli jesteśmy miłośnikami spokoju czy natury, na pewno może to wpłynąć na to, że to właśnie taki samochód będzie nam najbardziej pasował.