Auta elektryczne naprawdę są droższe?
Poświęciłem ostatnio trochę czasu i przejrzałem sobie cenniki nowych samochodów u producentów. Zazwyczaj tego nie robię, ponieważ kompletnie nie widzę takiej potrzeby. Zaliczam się do tego bardzo dużego i szerokiego grona osób, które nigdy nie kupiły i raczej nigdy nie kupią nowego samochodu prosto z salonu. Od lat ceny są tam tak abstrakcyjne, że trudno to wyrazić słowami. O ile ktoś nie weźmie dużego kredytu, albo nie prowadzi firmy, nie korzysta z leasingu itd., raczej kupuje samochody używane. Ale okej – nie o tym chcę teraz pisać. Zajmijmy się konkretami.
Wchodzę na stronę pierwszego z producentów. Celowo nie będę tutaj używał prawdziwych nazw, bo po pierwsze, nie chodzi o to, aby zrobić tutaj komuś reklamę, a po drugie… aby nikt nie posądził mnie o celową antyreklamę. O to, że uwziąłem się na jakimś producencie. Zupełnie nie o to chodzi. Będąc całkowicie szczerym nie ma nic przeciwko samochodom elektrycznym. Większość z nich to naprawdę fajne auta. Natomiast są po prostu droższe od ich spalinowych odpowiedników i tyle… A jeśli ktoś nie uwierzy w te liczby, to przecież… można to sprawdzić samemu. Każdy z was ma internet i może zobaczyć sobie cenniki aut najpopularniejszych producentów.
Zobacz także: Znany producent rezygnuje z samochodów elektrycznych
Więc zaczynamy od pierwszego przykładu. W podstawowej wersji wyposażenia ceny dokładnie tego samego samochodu zaczynają się od niemal 80 tysięcy w wersji benzynowej, 93 tysięcy w wersji z silnikiem diesla i… ponad 156 tysięcy z silnikiem elektrycznym. W przypadku nieco lepszej wersji, za benzyniaka trzeba dać minimum 92 tysiące, za diesla nieco ponad 100 tysięcy, a za elektryka… bez mała 164 tysiące. Kolejny model tego samego producenta. Benzyniak od 82 tysięcy, elektryk od 159 tysięcy. Następny model – benzyna od 110 tysięcy, elektryk od 182 tysięcy. I tak dalej…
Może to przypadek?
Przy okazji kolejnego producenta różnicę widać już w przypadku aut spalinowych i hybryd. I tak oto ten sam samochód w wersji spalinowej – prawie 100 tysięcy złotych. W wersji hybrydowej – prawie 147 tysięcy. Kolejny model. Spalinowy za 105 500 zł, hybrydowy za 151 tysięcy. Idąc dalej – ten sam model w wersji hybrydowej – od 130 tysięcy złotych. W wersji w pełni elektrycznej – prawie 199 tysięcy. To wciąż przypadek? Zmieniamy producenta. Odmiana spalinowa – od 142 tysięcy, hybrydowa – od 201 tysięcy. Następne auto – od 146 tysięcy spalinowe, od 205 tysięcy hybrydowe.
Kolejny producent – wersja spalinowa od 164 tysięcy, hybrydowa od 256 tysięcy. Mógłbym tak wymieniać w nieskończoność, ale nie ma to większego sensu. Myślę, że każdemu już w głowie wyłonił się pewien obraz cen. A w zasadzie, to różnicy cenowej między autami spalinowymi, hybrydowymi i elektrycznymi. Przypominam, że wspomniałem tutaj o tych samych modelach, w tej samej wersji wyposażenia. Jedyną różnicą był napęd. I tak się zastanawiam. Czy ludzie zechcą za to dopłacić?
Zobacz też: Międzynarodowa Agencja Energetyczna ostrzega przed elektromobilnością
Czy ktoś zdecyduje się na model elektryczny, albo hybrydowy, jeśli ten sam samochód w wersji spalinowej będzie zdecydowanie tańszy? Gdyby elektryki miały jakąś lepszą i wygodniejszą technologię, to można by się nad tym zastanowić. Dlaczego nie? Natomiast nie mają. Wciąż samochód elektryczny jest dla nas synonimem długiego ładowania i krótkiego zasięgu. Samochód spalinowy jest z kolei synonimem błyskawicznego tankowania i zasięgu nawet na poziomie 1000 kilometrów. Więc ja się pytam – za którą wersję my właściwie powinniśmy płacić więcej?
Rynek musi się zmienić?
Moim zdaniem bez dużej zmiany na rynku, nic z tego nie będzie. Ta rewolucja na dobre nie wystartuje. Jedna kwestia jest taka, że ta technologia musi zostać udoskonalona. Ładowanie musi trwać zdecydowanie krócej, a zasięg musi być zdecydowanie większy. Duży nacisk musi zostać postawiony na bezpieczeństwo. No ale też – umówmy się – te samochody przede wszystkim musza być tańsze. Ten wybór musi się komuś wydawać rozsądny, logiczny i mądry. Czy teraz taki jest?
Teoretycznie z obliczeń może wynikać, że późniejsze użytkowanie takiego auta będzie tańsze. No tak, jeśli założymy jedną, stałą cenę prądu. Jeśli założymy, że nie czekają nas żadne kosztowne naprawy, w tym wymiana baterii. Każdy też w takich obliczeniach pewnie zakłada, że z biegiem czasu zasięg będzie stopniowo malał. Jeśli rachunek nadal jest pozytywny – to dlaczego nie?