Polska dołączyła do grupy państw, które zdecydowały się od 2035 roku zakazać sprzedaży samochodów spalinowych. Chociaż w teorii klamka zapadła, trzeba zdawać sobie sprawę, że ekologiczne spojrzenie na życie codzienne, może się niebawem zmienić. Częściowo zaczyna wspominać o tym również rynek motoryzacyjny ustami prezesów. Zarządzanie tak dużymi przedsiębiorstwem wymaga określonych kompetencji. Ludzie, którzy potrafią liczyć wiedzą, że jest jedno bardzo duże wyzwanie.
Ciągle brakuje niemal wszystkiego
Pandemia pokazała, jak w bardzo łatwy sposób można doprowadzić do prawdziwej rynkowej katastrofy. W 2019 roku rynek był bardzo mocno rozpędzony, przez co wytrącenie go z logistycznej równowagi doprowadziło do prawdziwej tragedii. Najprawdopodobniej niewiele osób kilka lat wstecz z przekonaniem powiedziałoby, że produkcja samochodów stanie z powodu braku komponentów do budowy pojazdów. Tymczasem ten problem ciągnie się już kolejny rok i póki co, wielkiej poprawy na horyzoncie nie widać.
Producenci samochodów szykują się do zmian
Zmiana modelu biznesowego w odpowiedzialnej firmie wymaga przemyślanego procesu, dlatego producenci samochodów już teraz zaczynają coraz głośniej wspominać o zmianach, jakie należy wprowadzić, żeby z taśm montażowych zjeżdżało więcej aut elektrycznych. Do produkcji samochodów zasilanych bateriami potrzeba mniej osób w związku z tym z dużym prawdopodobieństwem rynek motoryzacyjny czeka redukcja etatów. Zwolnienia mogą mieć też jeszcze jedną przyczynę.
Największy problem elektryków
W epocje rozpędzającej się światowej inflacji oraz pukającej do wielu gospodarek recesji, pojazdy dla ludu powinny być możliwie najtańsze, aby przyczyniły się one do wzrostu PKB w czasie obudowy. Niestety produkcja samochodów elektrycznych jest droga. Ciągle brakuje surowców do tworzenia baterii. Dlatego prezes koncernu Stellantis Arnaud Deboeuf ostrzega, że jeśli nie dojdzie do znaczącej redukcji kosztów produkcji, może dojść do załamania na rynku motoryzacyjnym, ponieważ popyt na nowe samochody znacząco spadnie.