Diesel i benzyna to nie wszystko
Diesel i benzyna to nie wszystko, czego zakazać chce Unia Europejska. Nadchodzą elektryczne supersamochody i to nie tylko dlatego, że Ferrari czy Koenigsegg dobrowolnie zobowiązały się do zmniejszenia emisji dwutlenku węgla. UE chce zmusić producentów samochodów na małą skalę do przestrzegania tych samych norm, co reszta przemysłu. Zezwolenia na małą skalę odejdą w niepamięć.
Jeśli więc Ferrari, Lamborghini, Bugatti czy inni, nie zmniejszą produkcji dokładnie do 999 samochodów przed rokiem 2030, będą musieli przestrzegać tych samych zasad, co wielcy producenci. Nowe przepisy nie wejdą w życie natychmiast, ale już w niedalekiej przyszłości.
Według reportera Financial Times, Petera Campbella, Komisja Europejska dąży do znacznie niższych poziomów CO2 w 2030 i 2035 roku. Nowe przepisy usuną więc to, co Komisja określała do tej pory jako „odstępstwo”. Wyjątek dotyczył producentów samochodów, którzy w ciągu roku sprzedali mniej niż 10 000 samochodów.
Znaczne obniżenie emisji CO2 to plan numer 1
Firmy te, podobnie jak inni wielcy, będzie musiała dążyć do obniżenia emisji. Zdaniem Unii Europejskiej ich samochody przyczyniły się do wzrost poziomu CO2 w takim samym stopniu, jak innych producentów.
Ferrari w 2020 roku sprzedało 9119 samochodów, czyli nawet mniej niż przed rokiem, kiedy liczba ta wyniosła 10 131. Liczby z zeszłego roku pozwalają więc korzystać z „odstępstwa”, ale to przed końcem dekady się skończy.
Należy też pamiętać, że choć nowe przepisy zabiją supersamochody takie, jakie znamy je dziś, zostały opóźnione o kilka lat. Mattias Schmidt, analityk zajmujący się rynkiem pojazdów elektrycznych w UE powiedział, że przesunięto je z 2028 na 2030. Dwa lata to naprawdę niewiele.