Załoga Aron Domżała i Maciej Marton dostarcza nam w tegorocznym Dakarze bardzo zróżnicowanych emocji. Na wczorajszym etapie Polacy nie mieli sobie równych i zdecydowanie dystansowali wszystkich swoich rywali. Nie wszystko jednak złoto, co się świeci.
Wieczorem okazało się, że załoga spóźniła się na start, za co czeka ich kara. Później było jeszcze gorzej, Domżała zdradził, że mają potworne problemy z elektroniką i nie był pewny, czy w ogóle uda się wystartować do dzisiejszego etapu.
Od samego poranka obserwując międzyczasy mogliśmy być zaniepokojeni. Domżała planowo ruszał na trasę jako pierwszy, a na międzyczasie na 52 kilometrze przez długi czas Polaka nie było. Wyniki rywali się pojawiały, aż po chwili okazało się, że polska załoga traci już ponad 25 minut.
Kolejny międzyczas? 1 godzina i 28 minut. 159 kilometr? Tam strata wynosiła już 2 godziny i 37 minut. To jednoznacznie zobrazowało nam, że problemy mechaniczne nie chcą odpuścić. Co prawda na 214 kilometrze strata powiększyła się zaledwie o półtora minuty, natomiast nadal jest to ogrom czasu, który eliminuje z walki o podium.
Najgorsze jest to, że po zakończeniu etapu zespoły mają zaledwie 10 minut na serwis. Jeśli w tym czasie nie uda się naprawić pojazdu, również jutro Domżała będzie tracił czas. Zanim jednak rozpocznie się serwis, pojazdy skorzystają z mobilnego centrum czyszczącego Karcher. Ten niezwykły pojazd przemierzy z uczestnikami całą trasę Dakaru dbając o czystość pojazdów, które przecież, tak samo jak i kierowcy, są poddawane podczas morderczej rywalizacji, najcięższej próbie.