Star, a więc maszyna wyprodukowana w Starachowicach, nie był może najmocniejszą ciężarówką na starcie Rajdu Dakar 1988. Napiszmy nawet więcej… przy 700 koniach mechanicznych czeskiej Tatry, 220 koni Stara wydawało się wynikiem śmiesznie niskim, natomiast Jerzy Mazur nie miał zamiaru się z tego powodu poddawać.
Jerzy Mazur był kierowcą, zaś rolę nawigatora pełnił Julian Obrocki. Panowie wykonywali wszelkie naprawy własnoręcznie, a zamiast GPS-u mieli kompas i gwiazdy. To polska, dakarowa historia, z której dumni możemy być po dziś dzień, bowiem załoga dojechała wtedy do mety, do senegalskiego Dakaru.
Inspiracją do występu Mazura był Dakar 1987, kiedy wystartowała ekipa Jelcza. Pech chciał, że przez pogięte mosty napędowe na prologu zespół nie wyjechał nawet z Europy. Star również miał ambicje, aby dołączyć się do tej międzynarodowej zabawy. Skoro Jelcz wystartował, a w Dakarze z powodzeniem walczyły czeskie Tatry i Liazy, to dlaczego i Star miałby nie spróbować?
W wywiadzie dla portalu „Red Bull” Mazur wspominał, że mało zabrakło, a ekipa Stara w ogóle nie wystartowałaby do imprezy. W Paryżu bowiem okazało się, że wpisowe nie jest zapłacone. Wynosiło ono 9 tysięcy dolarów, co na tamte czasy było ogromnym wydatkiem. Mazur zaznaczył, że pomógł wtedy attaché z ambasady, członkowie Stara, kilka firm oraz główny sponsor, czyli senegalsko-francuska firma CITA.
Star miał moc 220 koni mechanicznych, co przy wadze 11 ton (wraz z 3 tonami części zapasowych), nie mogło przynieść oszałamiających efektów. Jerzy Mazur podkreślał, że miał swoje narzędzia, w Starze cały czas coś się psuło i naprawy trzeba było wykonywać często na pustyni, w środku nocy. Sam zawodnik podkreślał, że to był szczególny klimat tej imprezy.
Jak zdradził Mazur dla Red Bulla, ówczesne gwiazdy rajdów, jak Vatanen, czy Kankkunen mieli w swoich zespołach po 150 osób, odnowę biologiczną, techników, serwisantów i lekarzy, a części zapasowe transportował dla nich samolot serwisowy. W ekipie Stara nie chodziło o wynik, a o metę. Tę udało się osiągnąć, chociaż poza oficjalną klasyfikacją.
Z 22 ciężarówek, które dojechały do mety, aż 14 przekroczyło limit czasu. Jakiekolwiek zakopanie w wydmie oznaczało długie dziesiątki minut pracy. Mazur zaznaczał, że zdarzało się tak, że załoga spała na pustyni przez kilka godzin, dojeżdżała nad ranem na metę, a o godzinie 9:00 ruszał kolejny etap. Były sytuacje mrożące krew z żyłach, jak przystawienie noża do gardła pilota w małej wiosce, ale wszystko zakończyło się szczęśliwie, na mecie w Dakarze.