Ta ekstrawagancka marka wkrótce ma wzbogacić swoją ofertę o coś bardziej przystępnego i praktycznego niż 2-miejscowy Chiron za ponad 10 milionów złotych. W tym celu koncern Volkswagena od 1 stycznia 2018 r. posadził na fotelu prezesa Stephana Winkelmanna. To on był jedną z kluczowych postaci, które przeforsowały wprowadzenie SUV-a (Urus) do gamy modelowej Lamborghini (kierował nim w latach 2005-2016).
Otwarcie się na coś bardziej popularnego to niezbędny krok, który musiał zostać podjęty przez Bugatti, aby zlikwidować widmo wygaszenia nierentownej marki. – Branża zmienia się zasadniczo i musimy zastanowić się, jakie są możliwości rozwoju Bugatti jako rozwijającego się brandu – oświadczył Winkelmann w rozmowie z „Bloomberg”. W tym celu niemal na pewno wkrótce zobaczymy w pełni elektryczny model, który będzie albo crossoverem bądź komfortowym GT na dłuższe dystanse.
Cena takiego samochodu byłaby niska jak na standardy Bugatti. Czteroosobowy pojazd (w ostatnich latach rzadkość) miałby być oferowany za kwotę z przedziału 500 tys. a milion dolarów (przy obecnych kursie mniej niż 3,87 mln zł). To miałoby pomóc francuskiej marce na długoterminowe uzasadnienie biznesowe – niezbędne oprócz maestrii inżynieryjnej.
Tak wygląda 1500-konne Bugatti Centodieci. Rydzyka stać by było na niego z samych darowizn
Obecnie Bugatti produkuje około tylko 100 samochodów rocznie, w większości wysoce spersonalizowanych. Wśród nich jest oparty na Chironie model Centodieci, dostępny od 8,8 mln dolarów (34 mln zł). Wolumen nowego i tańszego modelu mógłby wynosić nawet ponad 600 egzemplarzy rocznie, co miałoby pozwolić marce z Moselheim na znaczące poprawienie zwrotów z niemałych inwestycji na nią.