Energylandia to wszystkim dobrze znany, największy w Polsce park rozrywki. Niewiele osób zdaje sobie jednak sprawę, że jej założyciele są rodzinnie uzależnieni od rajdów i adrenaliny. Historia Marka Goczała sięga jeszcze czasów szpiegowania dla Janusza Kuliga, a jego młodszy brat Michał od piątego roku życia związany jest z quadami. Poznajcie historię zespołu Energylandia Rally Team, który nie ukrywa, że jego największym marzeniem jest start w Rajdzie Dakar.
Energylandia Rally Team, czyli rodzinna pasja do sportu i adrenaliny
Marek, zacznijmy od twojej pierwszej przygody z rajdówką, czyli od razu głęboka woda i szpiegowanie dla samego Janusza Kuliga. Skąd pasja do motorsportu, jak to wszystko się dla ciebie zaczęło?
Marek: Sportami motorowymi interesowałem się zawsze, już od dziecka. Nasza okolica była zresztą mocno rajdowa, bo zaczynali tutaj Damian Gielata, czy Maciek Baran. Ja jako małolat również chciałem ścigać się w rajdach, ale nie pozwalał mi na to budżet. Na szczęście z pomocą przyszedł starszy brat, który kupił pierwsze seicento, a ja zacząłem robić licencję. Pewnego dnia zadzwonił do mnie Maciek z Damianem, że mogę pojechać jako zerówka na Rajdzie Barum. Na miejscu niestety okazało się, że wszystkie zerówki są już obstawione, więc zacząłem wracać do domu. Na granicy celnicy zatrzymali mnie i powiedzieli, że mam czekać. Nie wiedząc za bardzo o co chodzi, nagle pojawił się Maciek Baran i powiedział, że pojadę z panem Tomkiem Packiem jako szpieg dla Janusza Kuliga. Od tego wszystko się zaczęło. Następnie małymi kroczkami zmieniliśmy samochód na A-grupową Skodę Felicię, którą kupiłem od Damiana, bo on przesiadał się do kit cara. Niestety szybko okazało się, że rajdy są bardzo kosztowne i zrujnowały mój budżet. Mimo pomocy rodziny, brata, przyjaciół, okazało się, że nie damy rady tego utrzymać. To spowodowało dłuższą przerwę, ale teraz mam zamiar wrócić, choć wiek już może nie ten. Na pewno się jednak nie poddamy!
Za kierownicą Felicii spędziłeś dwa sezony. Jak wspominasz tamten czas i jak układała się dla ciebie rywalizacja?
Marek: W pierwszym roku startów nie mieliśmy za dużo modyfikacji w naszym samochodzie, to była taka zwykła pucharówka. W drugim sezonie już dość mocno ją rozbudowaliśmy i otarłem się nawet o tytuł mistrza Polski. Na ostatnim rajdzie sezonu jechaliśmy na starym silniku, bo nie mieliśmy już pieniędzy na nowy. Na przegrupowaniu wszyscy gratulowali mi tytułu, jednak nie udało się nam przejechać przez rampę i jak się okazało, o czym wtedy jeszcze nie wiedziałem, rajd kończy się w parku ferme, a nie po przegrupowaniu. Ostatecznie tytułu mistrza nie zdobyliśmy.
Michał, jak wyglądały twoje początki, skąd pasja do czterech kółek?
Michał: Wszystko zaczęło się mniej więcej w 5. roku życia, kiedy od braci dostałem pierwszego quada, na którym spędzałem potem każdą wolną chwilę. Startowałem w mniejszych rajdach w okolicy na quadzie i tak naprawdę dopiero od 2 lat mamy do dyspozycji Can-Amy Mavericki. Wcześniej nie myśleliśmy o rajdach, ale w trakcie rozmów z bratem doszliśmy do wniosku, że bardzo chcielibyśmy wystartować kiedyś w Rajdzie Dakar, że jest to nasze marzenie. Gdy zrobiłem licencję RN postanowiłem wystartować w kilku rajdach w Polsce, a że wyszły nam w miarę dobrze, zdecydowaliśmy się dokończyć sezon. Na tym etapie mogę już zmienić licencję na R, ale planami na przyszłość zajmiemy się po ostatnim rajdzie sezonu, czyli Baja Europe w Żaganiu.
Początki na quadach to nie tylko twoja domena. Tak samo zaczynał najmłodszy w waszym teamie Eryk. Opowiedzcie proszę czym on się zajmuje.
Marek: Eryk jest moim synem i nie da się ukryć, że zamiast krwi w jego żyłach płynie benzyna. To u nas chyba rodzinne! Eryk to człowiek, który nie ma zahamowań przed jakimkolwiek sprzętem, wszystko od razu wie intuicyjnie, co i jak obsługiwać. Jak byłem młodszy często jeździłem do Włoch i pewnego razu przywiozłem mu z Austrii małego, elektrycznego quada na baterię. Wszystko było fajnie, ale bardzo szybko zaczęło brakować mocy. Zmieniliśmy więc akumulator na 12-woltowy i okazało się, że plastikowy quad w jego rękach zaczął fruwać. Następnie przyszedł czas na pierwszą spalinówkę, potem przejął quada, którego kupiliśmy córce na komunię, a na końcu zaczął podprowadzać z garażu mojego quada. Na dzień dzisiejszy nie powiem, że objeżdża nas na torze quadowym, ale radzi sobie naprawdę świetnie. Od tego roku zaczął także driftować, a ostatnio miał swój pierwszy kontakt z UTV-em. Już na drugi dzień pokazywał mi, jak jeździ na nim na dwóch kołach! Eryk ma świetną szkołę jeżdżąc z nami na wszystkie rajdy, aczkolwiek jeśli chodzi o jego przyszłość to zostawiamy mu w tej dziedzinie całkowicie wolną rękę.
Skąd wybór Mavericka i dlaczego po przerwie zdecydowałeś się wystartować akurat w rajdach terenowych. Co przyciągnęło was do tej dyscypliny najbardziej?
Marek: Wywodzę się z rajdów samochodowych, które w tamtych czasach miały jednak nieco inną formułę. Na rundę jechaliśmy tydzień wcześniej, przez 5 dni trenowaliśmy, robiliśmy opis i zapoznanie. Dziś rajdy samochodowe doszły już do bardzo wysokiego poziomu i jest w tym coraz mniej zabawy. W rajdach cross country najbardziej bawiło mnie to, że te sprzęty zupełnie inaczej się zachowują. Cały czas jedziemy w uślizgu, a formuła jeszcze nie nabrała pełnego profesjonalizmu. Jest tu więcej zabawy, fajna, luźna atmosfera i spotkania ze znajomymi. Do tego rajdy terenowe są dłuższe – mamy tu imprezy od 100 do 200, czy 500 kilometrów. Chcielibyśmy kiedyś także spróbować swoich sił w rajdach długodystansowych, rzędu tysiąca kilometrów i myślę, że w tym kierunku będziemy podążać.
Michał możemy już pogratulować ci zdobycia pucharu Polski w swojej klasie, natomiast w ostatniej rundzie powalczysz jeszcze o puchar w generalce. Jak wyglądał dla ciebie ten sezon i czy spodziewałeś się tak dobrej dyspozycji?
Michał: Przyznam szczerze, że w ogóle nie zakładałem przed sezonem walki o puchary, bowiem jest to mój debiutancki rok w rajdach. Chciałem wystartować ale nie miałem zamiaru czegokolwiek zdobywać. Zawsze z bratem mówimy przed wycieczką w nieznane, że chcielibyśmy zajmować miejsca gdzieś w środku stawki, nie najgorsze, ale i nie najlepsze. Mam jednak dobrego nauczyciela i okazało się, że te rajdy całkiem nieźle nam wychodzą. Tempo z imprezy na imprezę się poprawia, porównanie do pozostałych UTV startujących choćby w mistrzostwach Polski też wygląda bardzo korzystnie. Na pewno pojedziemy na ostatnią rundę sezonu do Żagania powalczyć o trofeum, jednak z pewnością nie będzie łatwo. Na rajdy jeździmy głównie po to, żeby dobrze się bawić, a końcowy wynik nie jest dla nas sprawą kluczową. Fajnie, że udaje się przyspieszać, wszystko idzie w dobrą stronę, jednak narazie skupiamy się na tym sezonie. Plany na przyszłość będziemy weryfikować po ostatniej rundzie.
Wspominacie często o rajdach długodystansowych, czy planujecie starty za granicą? W tym roku wystartowaliście już w Baja Hungaria i Italian Baja. Jak podsumujecie te starty?
Michał: Za granicą ścigaliśmy się razem z bratem i na Węgrzech było różnie, bo mieliśmy awarie i rywalizacja nie poukładała się dla nas najlepiej. Wtedy też podjęliśmy decyzję, aby przesiąść się z własnych Mavericków na wynajęte z zespołu South Racing, który w rajdach terenowych jest absolutnym topem. Baja Italia to mój debiut w Pucharze Świata i tam było już bardzo dobrze. Wygraliśmy trzy z sześciu odcinków i ostatecznie finiszowałem na 4. miejscu. Jak na debiut z kierowcami, którzy ścigają się w Pucharze Świata od wielu lat, było bardzo dobrze, mimo awarii, która zatrzymała nas na około 30 minut.
Na waszych prawych fotelach zasiadają bardzo doświadczeni piloci. Marek, ty ścigasz się z Michałem Kuśnierzem, a ty Michał z Szymonem Gospodarczykiem. Jak układa się wam ta współpraca i jaką wiedzę jesteście w stanie przyswoić od swoich pilotów?
Marek: Dla nas najważniejsze jest to, że cały zespół składa się z osób z moich młodzieńczych lat. Koordynatorem jest Rafał Cebula, pracuje z nami także Maciek Baran, moja żona jest menadżerem, jest syn i szwagier, którzy także mocno pomagają. Z moim pilotem Michałem nadajemy na tych samych falach, bardziej niż robienie wyniku interesuje nas dobra zabawa. Ostatnio nasza statystyka nieco się pogorszyła, bo na 7 rajdów mamy aż 3 niedojechane, ale wiązało się to naprawdę z drobnymi błędami, więc wierzę, że uda nam się poprawić tę statystykę. Nasza ekipa, włącznie z South Racing, to światowy top i uważam, że aby dobrze się bawić, musi być zachowany ten element profesjonalizmu.
Michał: Jak poznałem Szymona od razu stwierdziłem, że to bardzo profesjonalny gość, co mi bardzo pomaga. Czasem jestem zamotany, a on pilnuje wszystkiego dokoła. Bardzo dobrze się rozumiemy i nie popełniamy większych błędów. Czasami w niektórych miejscach jedziemy za szybko, ale wszystko w granicach bezpieczeństwa.
Marek, w waszym zespole nawet twoja żona pełni swoją rolę, więc domyślam się, że spotkania rodzinne kręcą się głównie wokół jednego tematu?
Marek: W ostatnim czasie nazwaliśmy moją żonę mamadżerem, bo nie wyobrażamy sobie bez niej rajdów samochodowych. Zajmuje się całą logistyką, pakowaniem itp. Gdyby się na nas obraziła, jesteśmy przekonani, że nie wystartowalibyśmy w żadnym rajdzie. Na pewno zabrakło by nam skarpetek, koszulek, ten nie miałby kasku, a ten nie miałby co jeść, lub pić. W domu bardzo często rozmawiamy na temat rajdów, na temat przyszłości. Dla nas jest to fajna przygoda i zabawa i najważniejsze, aby udało się wokół tego zebrać całą rodzinę, bo wtedy sprawia to największą frajdę.
Kolejnym ważnym tematem do rozmów jest na pewno park rozrywki Energylandia, w którym teraz się znajdujemy. Jak udaje się wam połączyć prowadzenie tak wielkiego biznesu ze sportem?
Marek: Koniec roku to także czas podsumowań i stwierdziliśmy jednogłośnie, że choć Energylandia jest już parkiem mocno poukładanym, to nasze wyjazdy na te kilka dni na rajd są mocno odczuwalne. Wszyscy źle czujemy się, kiedy nie ma nas na terenie parku, więc postanowiliśmy, że w przyszłym roku będziemy ścigać się tylko wtedy, kiedy w Energylandii jest poza sezonem. Park jest otwarty przez 6 miesięcy w roku, więc będziemy szukać takich imprez, które nie będą kolidowały z pracą.
Skąd pomysł na otwarcie parku rozrywki?
Marek: Długo by opowiadać, wszystko zaczęło się od tego, że miałem kilka firm, które prowadziłem równolegle. Ktoś spytał mnie ile mam lat, a ja wtedy uświadomiłem sobie, że ostatnie 10 lat gdzieś mi uciekło. Przyszedłem do żony i powiedziałem jej, że nie chcę przeżyć tak swojego życia i w ciągu trzech miesięcy zlikwidowaliśmy większość firm, została tylko jedna dyskoteka, bo to wychodziło mi najlepiej i na tym się wychowałem. Poświęciłem trochę czasu rodzinie, bo te 10 lat były mocno opuszczone i w którymś momencie przygotowałem listę rzeczy, które chciałbym robić, a których na pewno już nigdy nie będę robić. Miałem ten komfort, że nie musiałem pracować dla pieniędzy, a najlepszą rzeczą na świecie jaką można sobie wymarzyć jest połączenie pracy i pasji, która sprawia nam ogromną radość. W pewnym momencie, gdy byliśmy w jakimś parku rozrywki zagranicą dzieci stwierdziły, że nie ma tego w Polsce i dlaczego musimy tak daleko jeździć. Tak wszystko się zaczęło. Przygotowania do wbicia łopaty trwały cztery lata, finansowanie, zorganizowanie pozwoleń – to wszystko nie było łatwe. Dziś Energylandia ma już 5 lat i obecnie jesteśmy w czołowej 20 w Europie jeśli chodzi o frekwencję, a jeśli chodzi o urządzenia to na pewno mieścimy się w top 10. Nie zamierzamy przestawać się rozwijać i już myślimy nad kolejnymi usprawnieniami. Wszyscy mamy tutaj jakieś zajęcie, żona ma dużo pracy, Eryk pracuje przy pokazach kaskaderskich, córka Klaudia wyjechała aktualnie do najlepszej hotelarsko-gastronomicznej szkoły w Szwajcarii, więc z nią też wiążemy przyszłość.
Macie jakieś swoje ulubione atrakcje?
Michał: W mojej top 3 na pewno są Hyperion, Zadra i Space Booster. Zjeździliśmy trochę parków na całym świecie i nawet w klasyfikacji wszystkich parków rozrywki Zadra i Hyperion pozostają w czołowej trójce.
Marek: Ja wiem, jaka jest jeszcze trzecia ulubiona rozrywka Michała w światowych parkach i mogę już zdradzić, że w przyszłym roku zamierzamy otworzyć ją u nas w Zatorze!
Można porównać adrenalinę na rollercoasterze z tą, z jaką spotykacie się w samochodzie rajdowym?
Marek: Pozytywna adrenalina to coś, z czego nie da się wyleczyć. Jak człowiek raz się zarazi, to trzeba cały czas jej szukać i można oczywiście robić to w różnych dziedzinach, we własnym otoczeniu. Dla mnie największą frajdą jest przejażdżka ekstremalnymi urządzeniami, rajdówką, czy oglądanie pokazów kaskaderskich w wykonaniu mojego syna. Mam ciarki na plecach jak oglądam zapełnioną dyskotekę, gdzie ludzie świetnie się bawią. To są chwile, które zostają w świadomości i które będziemy wspominać na starość.