Geneza
Współcześnie do wyboru mamy szereg symulatorów, w tym tych najbardziej niedorzecznych, włączając w to symulator farmy czy ciągnika rolniczego. Sama idea symulatora pojawiła się jednak ponad 100 lat temu, kiedy rozpoczęto treningi lotnicze.
Dwie beczki i kawałek drewnianego blatu – to one dały początek temu, co zadebiutowało w sportach motorowych niemal wiek później. Pierwszy symulator z krwi i kości pojawił się podczas I wojny światowej. Młodzi adepci mogli w specjalnie zbudowanej maszynie „Ruggles Orientator” sprawdzić, jak oddziałują wysokie siły grawitacji na ich niedoświadczone w tym zakresie ciała.
Programy bliższe tym znanym z XXI wieku pojawiły się dopiero w połowie lat 70. XX wieku, a gwałtowny rozwój elektroniki pozwolił na szybki postęp w tej dziedzinie. Co ciekawe, aby dziś zdobyć licencję i wsiąść do prawdziwego samolotu, trzeba wcześniej odbyć kilkaset godzin za sterami specjalistycznego urządzenia.
W sportach motorowych profesjonalne symulatory rozwijały się w przybliżonym tempie do gier komputerowych, które cieszyły się większym uznaniem od ich lotniczych odpowiedników. Wszyscy pamiętamy czasy gier takich jak „Colin McRae” czy „Rally Championship”, jednak dzisiejsze, w pełni profesjonalne symulatory nie mają już wiele wspólnego z tamtymi produkcjami. Dziś, zasiadając za sterami poważnego sprzętu, możemy poczuć na własnym tyłku wibracje silnika, a każda nierówność nawierzchni przenoszona jest na obręcz kierownicy.
Okiem Fachowca
Przejdźmy jednak do zagadnienia, które wywołuje wśród graczy największe kontrowersje. Czy jazda a na symulatorze rzeczywiście może w stu procentach odwzorować to, co dzieje się na torze wyścigowym czy odcinku specjalnym?
– Odzwierciedlenie fizyki jazdy w niektórych chwilach może być zgubne – studzi entuzjazm Łukasz Włoch. – Mimo wszystko „Richard Burns Rally” to wciąż najlepsza gra, choć ma już ponad dziesięć lat. Bardzo podobało mi się odzwierciedlenie opisu trasy Burnsa, co zauważyło sporo osób z rajdowego świata. W tej grze niektóre zakręty opisane jako medium right przejeżdżaliśmy z prędkością 70 km/h, a inne 140 km/h. Działo się tak, bo właśnie taki opis stosował Richard. Opisywał pierwszy zakręt w jakiś sposób, a resztę zakrętów odnosił do tego pierwszego. I tak, przejeżdżając każdą kolejną sekcję, dyktowany przez pilota zakręt był albo wolniejszy, albo szybszy od poprzedniego.
O zdanie na temat stopnia realizmu prezentowanego w dzisiejszych produkcjach poprosiliśmy również Janka Kisiela, który mimo młodego wieku ma już na swoim koncie sporo przejechanych kilometrów. – Mam w domu swój symulator z dobrą kierownicą, jednak to za mało, aby oddać w 100 proc. to, co dzieje się w samochodzie wyścigowym – opowiada. – Profesjonale symulatory niesamowicie zbliżają się do tej setki. Czuć wibracje silnika, inne tego typu rzeczy, co powoduje, że czujesz się właściwie tak, jakbyś siedział w samochodzie. Sprawdzałem ostatnio symulator Łukasza [Lewadnowskiego, przyp. red.] i za kierownicą Audi R8 LMS notowałem czasy pokrywające się w granicach pół sekundy z realnymi, więc dawało to bardzo wymierne korzyści – kwituje zawodnik z Warszawy.
O zdanie na temat symulatorów zapytaliśmy także dwukrotnego mistrza Polski Kia Lotos Race, Karola Urbaniaka. – W domu mam podstawowy zestaw: stelaż, fotel, kierownicę Logitech G27 i rFactora. Wrzucam tor, jaki chcę i poznaję jego konfigurację. Jeśli chcę zagłębić się bardziej, przeanalizować punkty hamowania, telemetrię itp. jadę do Częstochowy do Bartka Mireckiego, który dysponuje symulatorem poruszającym się w sześciu płaszczyznach, przód, tył, lewo, prawo, ogólnie – cuda na kiju. J Dzięki temu przed rozpoczęciem wyścigowego weekendu mam opracowane punkty hamowania, zmiany biegów, wszystkie najważniejsze, podstawowe aspekty. Symulator naprawdę jest bardzo pomocy w przygotowaniach do jazdy, a godzinka, dwie porządnej jazdy, szybko przynoszą efekty – przyznaje Urbaniak.
Podróż za jeden… „grosz”
Poza świetną zabawą i zabiciem wolnego czasu symulator ma przede wszystkim wspomagać trenowanie techniki jazdy. Urbaniak i Kisiel naszkicowali nam już mniej więcej, jak sprawy mają się w przypadku wyścigów na torach, ale jak to wygląda w rajdach?
W Polsce jednym z najbardziej zaawansowanych motorsportowych symulatorów dysponuje kierowca rajdowy Łukasz Lewandowski: – Prawdę mówiąc, jeżeli jedziemy na testy przed rajdem i zamykamy 2,5-kiometrowy odcinek drogi, to na dobrą sprawę niczego nowego się nie uczymy – opowiada. – Wjeżdżamy się w samochód, nabieramy czucia, sprawdzamy, która opona lepiej działa w danych warunkach i tyle. Jeśli chcemy mówić o treningu, gdzie jest jakaś metodologia, systematyczność, to w rajdach jest to bardzo trudne, dlatego taki symulator jest świetnym rozwiązaniem. Możesz zrobić i dziesięć tysięcy kilometrów za koszt jednych testów rajdowych. Nasz spec od symulatorów na pytanie o najbardziej skuteczny trening odpowiedział: – W kwestii techniki jazdy nie ma lepszego treningu niż tematy wyścigowe, oferujące najlepiej odwzorowane tory i fizykę jazdy. Powtarzalność okrążeń, pomiar czasu i telemetria w dość obiektywny sposób pozwalają na poszukiwanie kolejnych ułamków sekundy. W kwestii symulatorów rajdowych można tu mówić bardziej o treningu koncentracji, aniżeli techniki jazdy. Nawet takie tytuły jak „RBR”, czy „DiRT” mają pewne ograniczenia fizyki i nigdy nie odwzoruje się do końca zmian nawierzchni czy przyczepności, występujących na rajdzie. W naszej dziedzinie sportu jest więcej improwizacji, a prawda jest taka, że czas robi się głównie na torze jazdy, punktach hamowania i prędkości w zakrętach – kontynuuje Lewandowski.
– Żeby nie rozkminiać pewnych sekcji zakrętów, jak najechać na długi czy krótki zakręt, co się opłaca, a co nie, trening na torze jest do tego genialny. Nie bez powodu dzieje się tak, że kierowcy wyścigowi, którzy po zakończeniu kariery przechodzą do rajdów, zazwyczaj są bardzo szybcy. Może nie do końca skuteczni, bo jadą na sporym limicie, ale na pewno są szybcy. Mamy też mnóstwo przykładów zawodników, którzy wyrośli z gier, na czele z naszym „Colinem” czy Robertem Kubicą, który nie ukrywał nigdy swojego zamiłowania do gier.
Wyłącz to!
Wielu z was pewnie często słyszało to hasło po kilkugodzinnym maratonie z „Richardem Burnsem”, więc jeśli was to pocieszy, nie jesteście jedynymi zmagającymi się z takim problemem. – Dziś już nie gram za dużo, choć myślę o tym, żeby od czasu do czasu sobie pojeździć. Niestety, grozi to tym, że moja pani wyrzuci mnie z domu – śmieje się Kuba Brzeziński. – Nie dość, że ciągle jestem w rozjazdach, to jeszcze teraz zacząłbym grać! 🙂 Gdzieś tam w środku ciągnie mnie do symulatorów, ale po drodze może pojawić się szereg kłopocików.
I właśnie ten magiczny przycisk „wyłącz to” jest również bardzo kluczowy, jeśli chodzi o jazdę i treningi na symulatorach, gdyż pozwala na bezkarne poszukiwanie limitu i przeciąganie go do granic możliwości. – Jeśli nie w symulatorze, to gdzie? – rzuca retoryczne pytanie Łukasz Lewandowski. Poproszony o wskazanie największej różnicy między symulatorem a rzeczywistością, Janek Kisiel wskazuje: – Wiadomo, zawsze mamy opcję restartu. Dlatego to trochę inna rzecz, bo gdy zawodnik wsiada do prawdziwego samochodu, traktuje to bardzo poważnie, a laik jedzie powyżej limitu, przeginając często bariery. Musimy jednak pamiętać, że znalezienie optymalnej linii jazdy na symulatorze nie zawsze musi zagrać w rzeczywistości.
Tagi: symulatory, wirtualne rajdy, wirtualny sport, gry komputerowe, rajdy, wyścigi