W przypadku Rajdu Szwecji – nie ma się co oszukiwać – zaliczyłem pełną wtopę! Obwieściłem bowiem wszem i wobec, że będzie to rajd Toyoty, a tymczasem karty rozdawali Hyundai i Citroen (fenomenalny Craig Breen, którego w Meksyku niestety nie zobaczymy).
Cokolwiek wydarzy się w trzeciej tegorocznej rundzie WRC, oczy wszystkich i tak będą zwrócone na Sebastiena Loeba. Czy 9-krotny czempion będzie się liczył w walce o zwycięstwo? Na papierze wygląda to całkiem obiecująco. Wszak w ostatnim czasie przeprowadził on wiele szutrowych testów, a dodatkowo podczas pierwszego etapu Rajdu Meksyku, który zwykle jest kluczowy, będzie miał bardzo dogodną pozycję startową. Osobiście wydaje mi się jednak, że Loeb nie będzie faworytem do zwycięstwa. Ponad trzy lata bez startu w rundzie mistrzostw świata musi zrobić swoje.
Kto zatem wygra? Z uporem maniaka znów wymienię Toyotę. Tym razem może nie Otta Tanaka, a Jariego-Matti Latvalę, który wygrał w okolicach Leon przed dwoma laty. Nie wiem dlaczego, ale jakoś tak czuję pod skórą, że to właśnie JML będzie nadawał ton rywalizacji.
Bardzo mocny powinien być Sebastien Ogier, który w 2013 roku właśnie w Meksyku wygrał pierwszy szutrowy rajd dla Volkswagena, a ten sukces powtórzył w dwóch kolejnych latach. Mistrz świata wreszcie nie będzie pierwszy na trasie, co w połączeniu z jego szybkością i przede wszystkim skutecznością, może dać bardzo dobry rezultat.
Tagi: WRC, Rajd Meksyku