Grzegorz Grzyb: -Pierwszy rajd, który w życiu pojechałem, to właśnie ten z Markiem Ryndakiem. Był to rok 1994 i Rajd Wisły. Jechaliśmy Fiatem Cinquecento w klasie A0. Był to bardzo specyficzny rajd. Zaczynał się po południu a etap kończył się około godziny 1:00 w nocy. Meta była zlokalizowana na parkingu w centrum Wisły. Drugi dzień ruszał już normalnie, od godziny 8:00. Oesy szły od Kubalonki w dół, przez Salmopol, na Kocierz i po kilku próbach wracało się tymi samymi trasami w drugą stronę. Dlaczego o tym wspominam? Po Salmopolu w górę coś nie pasowało mi w książce drogowej. Był to mój pierwszy rajd w życiu, dodatkowo w roli pilota, a dziadek Ryndak powiedział „spokojnie, wiem jak jechać”. Pojechaliśmy z Salmopolu prosto do Wisły. Wjeżdżaliśmy na park zamknięty z wszystkimi najlepszymi, na czele z Krzysztofem Hołowczycem, co już było dla nas trochę dziwne. Rano okazało się, że jesteśmy zdyskwalifikowani… zapomnieliśmy w nocy pojechać na ostatni oes – na Kubalonkę. Tak rozpocząłem moje starty. Była to moja wina, ja byłem pilotem, jednak z racji doświadczenia Pana Marka tak właśnie sytuacja się rozwinęła. Drugim występem był Rajd Dolnośląski. Tam już wszystko przebiegło dobrze i osiągnęliśmy podium w klasie. Dla mnie jest to legenda podkarpackich rajdów, ale i nie tylko. To wielka osobistość na skalę całego kraju. Przez wiele lat był w działaczem w różnych związkach, zawsze był zaangażowany w motorsport. Również mój tata zaczynał z nim swoją rajdową przygodę. Wiele czasu spędziliśmy wspólnie. Jeździłem z Panem Markiem na różne rajdy i treningi, oglądać, pomagać w serwisie. Jest to facet, który zaraził mnie motorsportem. Muszę mu podziękować, gdyby nie on, to nie byłoby mnie w rajdach. Myślę, że był on bardzo niedocenianym sportowcem.
Stanisław Bazan: -Jeździliśmy razem z Markiem dosyć długo. Zawsze będę go wspominał jak najlepiej. Jak to w życiu, raz bywało lepiej, raz gorzej… jednak jak na tamte czasy, to osiągnęliśmy wszystko, co się tylko dało. Marek Ryndak to przede wszystkim pasjonat rajdów. W tamtych czasach, kiedy nie było tyle pieniędzy głównym zadaniem było pozyskiwanie sponsorów. Zazwyczaj leżało to po mojej stronie, zawsze chcieliśmy mieć ich jak najwięcej. Rajdy wtedy wyglądały zupełnie inaczej, samych oesów było po 400km a trasa liczyła ponad 1000km. Nie było pętli, prawie każdy odcinek specjalny był inny. Jeździliśmy wspólnie m.in. Fiatem 126p, czy też Cinquecento, którym zajęliśmy 3. miejsce w klasie na Rajdzie Polski. Była to wtedy, podobnie jak teraz jedna z najważniejszych imprez w kalendarzu. Już po śmierci Marka przypominałem sobie trasy, po których jeździliśmy – Ludwikowice, Kamionki… wydaje się, jakbyśmy startowali tam milion razy. Samochody były jakie były… każdy jeździł tym, na co było go stać. Wyniki mówią same za siebie. Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności nie dało się osiągnąć więcej. Był to człowiek poświęcony rajdom od początku, aż do końca. Jego pasja powinna być wzorem do naśladowania dla innych.
Pierwszym startem Marka Ryndaka był Rajd Krokusów w roku 1967. Wystartował tam FSO Syreną 104. Już po kilku imprezach nadeszła dla niego pora na Rajd Polski. Począwszy od sezonu 1975 zawodnik przesiadł się do Polskiego Fiata 126p i to właśnie w nim udało się wygrać pierwsze rajdy w karierze, włączając w to pierwszy i od razu zwycięski występ zagraniczny – Rallye Kosice. W 1983 roku Ryndak zasiadł po raz pierwszy za kierownicą Łady VAZ 21011, w której wygrał m.in. Rajd Ziemi Rzeszowskiej. Kolejnymi samochodami były m.in. Polski Fiat 125p 1500, FSO 1300, FSO 1500, Łada VAZ 2105, Fiat Ritmo Abarth 130 TC, czy też Fiat Ritmo 105 TC, aż w końcu nastała era 8 sezonów z rzędu we Fiacie Cinquecento. Na zakończenie kariery Marek Ryndak startował w Daewoo Lanos. Ostatnim startem był Rajd Polski w roku 2003. W całej historii Rajdu Polski nikt nie przejechał go więcej razy od Ryndaka, który prowadzi z 27 startami. Za nim znajduje się m.in. Krzysztof Hołowczyc z 24 oraz Michał Bębenek z 16 występami w polskim klasyku.