Wydaje się, że zawodnicy rywalizujący w różnych gałęziach motosportu są szczególnie narażeni na sytuacje losowe. I nie mówimy tutaj o zmiennych podmuchach wiatru, które mogą się oczywiście okazać fatalne w skutkach np. dla skoczka narciarskiego, ale o problemach z samochodem lub w nieco gorszym wariancie nawet ze zdrowiem. Bardzo często to drugie jest konsekwencją wypadku, który oczywiście skutkuje jednocześnie uszkodzeniem pojazdu. Co w takiej sytuacji można zrobić?
O ile ze zdrowiem nie ma żartów i tutaj temat jest mocno delikatny, to już np. straty finansowe można próbować pokrywać z kieszeni kibiców. W jaki sposób? Dzięki prężnemu rozwojowi rynku mediów społecznościowych. W ostatnich miesiącach, a nawet latach bardzo popularne stały się akcje crowdfundingowe. O czym mowa? Najprościej można to przedstawić jako formę finansowania różnego rodzaju projektów przez społeczeństwo.
Cała górnolotna idea polega na wspieraniu pomysłodawcy dużą liczbą drobnych datków, czyli jednorazowych wpłat dokonywanych przez osoby zainteresowane tematem. Każdy dobroczyńca otrzymuje w zamian jakiś prezent, który proponuje w zależności od przekazanej kwoty sam twórca projektu. Może to być na przykład kartka z autografem Roberta Kubicy po wpłaceniu 30 złotych lub przejażdżka z Kajetanem Kajetanowiczem warta 400 złotych. Celem pomysłodawcy jest zebranie całej kwoty, którą przeznaczy na konkretny cel.
Decyzja o ewentualnym wsparciu zależy od samego zainteresowanego, a udział w zbiórce jest oczywiście całkowicie dobrowolny. Rob Ladbrook, który na co dzień współpracuje z portalem Motorsport News uważa, że w świecie rajdów i wyścigów samochodowych dochodzi do nadużyć w tym temacie – Osobiście mam sporą niechęć do programów crowdfundingowych w sportach motorowych. Ten nowoczesny wynalazek, zrodzony z rozwoju mediów społecznościowych, po prostu nie pasuje do sportu – komentuje Ladbrook i dodaje – Trzeba mnie jednak dobrze zrozumieć. Niektóre z tych kampanii są naprawdę godne polecenia, a nawet rozgrzewające serce. Weźmy za przykład fenomenalną reakcję na fatalny wypadek Billy Mongera. To fantastyczna sprawa.
O sytuacji Mongera pisaliśmy w grudniowym materiale „Stracił obie nogi ale wróci do wyścigów„. Dziennikarzowi Motorsport News chodzi o inny aspekt pomocy, a właściwie jej źródła – Mam na myśli stosowanie kampanii crowdfundingowych w celu rozwinięcia skrzydeł i zarobienia pieniędzy na rozpoczęcie przygody z motosportem. Przepraszam, ale to po prostu nie ma sensu. Tego rodzaju poruszenie online powinno być zarezerwowane dla prawdziwego kryzysu, a nie dla dążenia jednostki do luksusu. Sporty motorowe zawsze były drogie i była to zabawa dla uprzywilejowanych osób. To niewygodna prawda ale takie są fakty – tłumaczy Ladbrook.
– Nie mówię tego złośliwie, tylko logicznie łączę elementy. Co mam na myśli? Większość zespołów nawet nie popatrzy na młodego zawodnika, który szuka wsparcia w takich kampaniach. Spadnie mu zderzak i będzie zależny od humoru i dobroci społeczności. A co ze sponsorami? Oni mogą pomyśleć, że po prostu jest leniwy. Znam wielu zawodników, którzy mocno walczą o zainteresowanie poważnych partnerów a później ciężko pracują aby zwrócić im ich wkład. Organizują eventy, spotykają się z nimi, rozmawiają. Według mnie crowdfunding powinien być ostatecznością – kończy Rob Ladbrook.
Trudno się nie zgodzić z poglądami brytyjskiego dziennikarza. I chociaż każdy ma prawo dokonywać własnych wyborów, a jedyną barierą są na dobrą sprawę poglądy etyczne, to organizowanie zbiórki na pokrycie kosztów remontu samochodu wydaje się nieco naciągane. Z drugiej jednak strony, jeżeli są osoby, które dzięki popisom konkretnego zawodnika odczuwały satysfakcję, to mają one pełne prawo do gospodarowania swoimi pieniędzmi. Kwestią sporną pozostaje natomiast temat finansowania „młodych talentów”. Cały problem jest bardzo złożony i wydaje się, że nie da się postawić jednoznacznych odpowiedzi na wiele pytań. Trzeba pozwolić robić ludziom to czego chcą do momentu, aż nie szkodzą swoim postępowaniem pozostałym.