Motocykle nigdy mnie jakoś szczególnie nie jarały. Od małego bardziej patrzyłem w stronę czterech kółek i choć moją pierwsza grą na PC-ta było demko World Superbike, to jednak szybko wróciłem na właściwe tory i traciłem kolejne godziny swojego młodzieńczego życia nad Colin McRae Rally. Kiedy jednak pojawiła się opcja wyjazdu na Moto GP i sprawdzenie jak wyglądają mistrzostwa świata na dwóch kółkach to długo się nie zastanawiałem, zwłaszcza że nad moją trzydniową egzystencją na torze w Brnie miała czuwać ekipa z Monster Energy.
Piątek
Z Katowic do Brna daleko nie ma więc wyjątkowo mogę sobie wstać po dziewiątej i dotrzeć na tor na drugie treningi – w końcu jako czterokołowiec z zawodu i zamiłowania (choć jedno i drugie w trochę innych miejscach), ani niekoniecznie mam chęć, ani też potrzebę, aby od bladego świtu oglądać sesje treningowe. Autostrada A1 robi swoje, więc po chwili jestem w Czechach, a po kolejnej pod Olomuncem, jednak dalej idzie pod górkę. Jak ktoś się wybiera na ostatnie dni wakacji w południowe strony to pamiętajcie, że od strony czeskiej autostrada jest poszatkowana ograniczeniami do 110 km/h, a jakieś 50 kilometrów przed Brnem zaczynają się takie roboty drogowe, że zaczniecie się modlić o to, żeby nie stać w korku, a pojawienie się na liczniku prędkości rzędu 80 km/h będziecie odbierać wręcz tryskającą ekscytacją.
W końcu jednak do Brna się trafia i już na samym początku plusik dla ludzi od MotoGP. Dziennikarze zawsze z potwierdzeniem o przyznaniu akredytacji dostają informację jak dojechać po odbiór plastiku i ta była wyjątkowo precyzyjna. Postanowiłem olać korzystanie z nawigacji i zdać się na info od organizatora oraz swoją nikłą znajomość tamtejszych rejonów i obyło się bez większych problemów. Odbieram wejściówki, na auto naklejam wjazdówkę na parking i w drogę na tor. Niebywale ciekawe jest to, że choć do pokonania z okolicznej wioski do bramy toru miałem ledwie kilka kilometrów, to jednak musiałem przedrzeć się przez ładnych kilka kontroli, na których patrzyli czy aby na pewno mogę cisnąć się tam gdzie chcę. To w sumie mały szok, bo nawet na „wspaniałej” F1 tak nie ma i np. wjeżdżając na tor w Budapeszcie od strony autostrady jest tylko jednak kontrola i to na samym wjeździe na teren toru.
Szybko jednak zrozumiałem dlaczego tak jest, a później dodatkowo uświadomili mnie bardziej doświadczeni w motocyklach dziennikarze. Lokalizacja Brna sprawia, że na ten wyścig zjeżdżają się ludzie z całej Europy Środkowej przez co kibiców jest masa. Naprawdę masa. Już w piątek na trybunie, zwłaszcza trawiastej oznaczonej jako C są tłumy ludzi tak duże, że nigdy takich nie widziałem na żadnej innej imprezie motorsportowej.
Dalej niewiele się już działo z mojej perspektywy. Rozrzuciłem graty w centrum prasowym, zrobiłem mały spacer po miejscach, w które mogłem zajrzeć z akredytacją „jedynie” prasową robią kilka dyskusyjnej jakości fotek. Potem mały rzut oka na padok, który w sumie mocno przypomina to co się rozstawia przy okazji Formuły 1, choć pewnym zaskoczeniem jest to, że nawet ekipy z Moto2 i Moto3 rozstawiają pomieszczenia gościnne, a nie tylko namioty jak to ma miejsce w przypadku np. GP2 i GP3. Potem szybki transport do hotelu oraz wieczór spędzony na kolacji z ludźmi z Monster Energy. Nawet nie wiecie w jakim szoku byli inni motocyklowi dziennikarze, jak usłyszeli, że na ich ukochanej dyscyplinie pojawił się rajdowiec. Cóż, jestem zdania, że w naszym zawodzie powinno się mieć szerokie horyzonty, więc jak panowie od moto chcą posmakować rajdów to zapraszamy na oesy ;).
Sobota
W sobotę było już mniej turystycznie i około dziesiątej zawitałem na tor. Tym razem plan zakładał znacznie więcej zwiedzania i poznawania nowej dla mnie dyscypliny. Na pierwszy ogień poszła wycieczka po zakamarkach padoku i podglądanie jak to wszystko wygląda w motocyklach. Co ciekawe MotoGP rozstawia tyle sprzętu, że nie mieści się on bezpośrednio za garażami – tam stoją tylko tiry, pomieszczenia gościnne organizatora, sprzęt telewizyjny i kilka ciężarówek poddostawców. Pomieszczenia gościnne ulokowano w dalszej części na podwyższeniu, a zespoły Moto3 musiały rozbić się niedaleko pierwszego zakrętu. Wejście na padok jest dodatkowo ściśle kontrolowane na elektroniczne sposoby – wchodząc i wychodząc trzeba dać się odpikać ochroniarzowi, który sprawdza kod kreskowy na każdej z wejściówek – zarówno dziennikarskiej, jak i VIPowskiej czy takiej dla członków zespołu. Wyjątków nie ma i w niewielkich kolejkach musi stać każdy.
Przed kwalifikacjami MotoGP zajrzałem na trybunę C, a konkretniej do Monster Rig – specjalnej strefy producenta napojów, gdzie każdy kibic może wpaść i doładować się puszką energetycznego napoju. Tam też organizowane są spotkania z zawodnikami i co ważniejsze – Monster Energy Riots – szalone pokazy dziewczyn Monstera, które przy okazji obdarowują fanów koszulkami. Całe widowisko jest przednie i ludzie z tej branży powinni się uczyć – śliczne dziewczyny rozrzucają w tłum tonę gadżetów, a dodatkowo dają nacieszyć męskie oko, gdyż dwie z nich przez cały pokaz robią to z basenu, który jest częścią Rigu. Jako, że w sobotę pogoda dopisywała, to można było zapomnieć, że jest się na wyścigach.
Po kwalach MotoGP, które wygrał Marquez przyszedł czas na trochę dziennikarskiej roboty. Choć przepytywanie zawodników na temat ich jazdy w czasówce nie było mi konieczne, to jednak chciałem obejrzeć od środka pomieszczenia gościnne i zobaczyć jak czołówka rozmawia z dziennikarzami. Wtedy też dowiedziałem się, że o ile topowe zespoły w F1 mają lepsze motorhome od czołówki z MotoGP o tyle w środku stawki sytuacja jest już diametralnie inna i np. prywatny LCR jest w padoku znacznie bardziej wystawny niż Sauber czy Force India. Fajnie było też zobaczyć poszczególnych kierowców – dość małomównego Pedrosę, spóźniającego się na spotkanie z dziennikarzami Dovizioso czy też zrozumieć fenomen Rossiego. Co prawda nie miałem okazji z nim pogadać sam na sam, ale na już na większym spotkaniu było widać, że gość jest niesamowity. Nigdy nie widziałem zawodnika, który miałby takie flow w rozmowie i jak z rękawa rzucał żartami czy śmiesznymi porównaniami – korek w czasówce jak na ulicach Rzymu – Valentino w jednym zdaniu.
Potem chwila na konferencji prasowej, gdzie okazało się, że kierowcy są dość rozmowni i potrafią puścić parę z ust nawet na temat dość poważnych detali technicznych. Następnie pakowanie i kolejna droga do hotelu.
Niedziela
Niedzielny poranek był bardzo smutny – nie, nie miałem kaca, ale zauważyłem, że za oknem leje jak z cebra i cała magia prawie wakacyjnego wyjazdu wzięła w łeb. Po dotarciu na tor okazało się jednak, że nie przeszkadza to kibicom, których już totalnie była chmara. Ledwo dało się przejść. Na szczęście MotoGP deszczu się nie boi i wszystkie wyścigi pojechały o czasie dając kibicom kawał dobrego ścigania. Wystarczy wspomnieć, że najszybszy w królewskiej klasie Crutchlow w pewnym momencie wyścigu był poniżej 15. miejsca. Ja walkę moto oglądałem z perspektywy biura prasowego, skąd miałem dobry widok na ewentualne zmiany motocykli. Tych niestety było jak na lekarstwo, a Ci, którzy już nawet zdecydowali się na zjazd nie szczególnie się śpieszyli – bardziej spokojne przejście z motocykla na motocykl, niż jakaś totalna spina na czas, jak ma to miejsce przy samochodowych pit stopach.
Po podium chwila na konferencji i kolejna wizyta u zespołów – w tym konkretnym przypadku u Ducati, które się w sobotę spóźniło. Tam posłuchałem, że Andrea Iannone jeszcze nie do końca odnajduje się w mówieniu po angielsku, zwłaszcza jak dziennikarze pytają o szczegóły techniczne. Nie można też zapominać, że Ducati to Włosi, a jak Włosi to mają pizze – to wystarczający powód, żeby ich odwiedzić.
Później spakowałem się, pożegnałem ekipę Monstera i idąc po auto zobaczyłem prawdziwy problem związany z padającym deszczem – parking był na trawie i o ile rano było tylko mokry o tyle po południu, kiedy przejechały przez niego setki aut był jednym wielkim bajorem. W najgorszych miejscach koleiny błota miały po 40 centymetrów i ogólnie mój wóz wyglądał jak po deszczowym oesie w Finlandii. Tak czy inaczej o 19 byłem już z powrotem na autostradzie w drodze do domu – trochę zmęczony, ale bardzo zadowolony. MotoGP okazało się nad wyraz sympatyczne i po prostu miałem za sobą fajny weekend, który w dodatku spędziłem w gronie świetnych ludzi. W sumie było tak dobrze, że zastanawiam się czy nie poszukać możliwości częstszego jeżdżenia na wyścigi motocyklowe.
Tekst: Paweł Zając