Z 65-letnim dziś Brytyjczykiem miałem okazję przeprowadzić dwa dłuższe wywiady. Oba z nich miały miejsce w Wielkiej Brytanii, jednak ten fakt nie ma większego znaczenia. Ma je jednak czasoprzestrzeń, w której się one odbywały, choć w obu przypadkach na pytanie „jakie są pana największe sportowe marzenia”, odpowiedź za każdym razem sprowadzała się do wspólnego mianownika, którym jest Sebastien Loeb.
M-Sport prowadzi rajdowy program w mistrzostwach świata od 1997 roku, czyli od debiutu aut WRC, a Malcolm Wilson jest w tym świecie osobą nietuzinkową – takim Frankiem Williamsem rajdów. Jako firma ściśle współpracująca z Fordem, Wilson marzył o zdobyciu mistrzostwa świata producentów, ale jako były czynny zawodnik z pewnością śniło mu się trofeum wśród kierowców. To marzenie miał spełnić Colin McRae, który przesiadywał w Dovenby przez cztery lata. W 2001 roku był nawet bardzo blisko tego celu, jednak potężny dzwon w walijskim lesie sprawił, że te marzenia spełzły na niczym.
Kluczowe w tej opowieści jest moje pierwsze spotkanie z Wilsonem w grudniu 2007 roku. Było ono zorganizowane głównie na cześć zdobycia drugiego tytułu producentów przez Forda, a także stanowiło swoiste pożegnanie Marcusa Gronholma, który co prawda zdobył dwa mistrzowskie tytuły, ale nigdy z błękitnym owalem.
Dwa lata przed tym zdarzeniem doszło do sytuacji, która mogła odmienić losy M-Sportu. Już na początku 2005 roku Citroen (podobnie zresztą jak siostrzany Peuegot) ogłosił rozstanie z mistrzostwami świata. 31-letni wówczas Loeb był u szczytu swojej formy i nie myślał nawet o emeryturze. Malcolm Wilson szybko zwietrzył swoją szansę, ściągnął nawet Francuza do siebie, aby ten mógł przetestować Focusa WRC. I gdy wydawało się, że podpisanie kontraktu jest tylko kwestią czasu, do gry ponowie wkroczył Citroen, który ogłosił, że wróci do WRC, ale dopiero w 2007 roku. Loeb podjął więc trudną decyzję o „przezimowaniu” sezonu 2006 w prywatnym Kronosie, który de facto był w pełni wspierany przez fabrykę, aby w kolejnym roku przesiąść się już do pachnącego nowością Citroena C4 WRC. Wilson musiał obejść się smakiem.
Do kolejnego naszego spotkania doszło pod koniec 2012 roku, gdy fabryczny program M-Sportu stał pod dużym znakiem zapytania. Ford na dobre wycofał się z mistrzostw świata, podobnie zresztą jak Loeb, który po zdobyciu dziewiątego z rzędu tytułu postanowił mocno ograniczyć program swoich startów. Dla Wilsona był to najcięższy okres w zawodowej karierze – brak fabrycznego wsparcia i drugi garnitur kierowców (nierzadko paydriverów) z pewnością wzbudzały frustrację spotęgowaną faktem, iż przez cztery pełne sezony M-Sport nie wygrał ani jednej rundy WRC.
Pod koniec 2016 roku powtórzył się jednak scenariusz sprzed dziesięciu lat. Na rynku pojawił się również mistrz świata i też Sebastien. Tym razem był to jednak Ogier, który po wycofaniu się Volkswagena miał do wyboru wchodzącą dopiero do cyklu Toyotę lub M-Sport. Po wielodniowych negocjacjach Wilsonowi udało się sprowadzić do Dovenby najlepszego kierowcę, który już w pierwszym sezonie zdobył dwa najważniejsze trofea.
Po czterech chudych latach Malcolm Wilson spełnił dwa swoje największe marzenia. Pozostało jednak to pierwsze dotyczące Loeba, które z czasem wydawało się coraz trudniejsze do zrealizowania. Przełom nastąpił w tegorocznym Rajdzie Monte Carlo, który pomimo dość stabilnych warunków pogodowych, był jednym z najciekawszych w historii.
O tym, że Loeb może wsiąść do hybrydowej Pumy Rally1 mówiło się już w listopadzie, gdy Francuz po raz pierwszy testował ten samochód. Na oficjalne potwierdzenie tej informacji musieliśmy jednak poczekać aż początku stycznia, gdy światło dzienne ujrzała lista zgłoszeń do Monte Carlo. Dla Loeba miał to być pierwszy start w WRC (nie licząc epizodu z Corollą w 1999 roku i niezbyt udanego sezonu w Hyundaiu) samochodem innym niż Citroen bez Daniela Eleny u boku. Malcolm Wilson po niemal dwóch dekadach robienia podchodów wreszcie dopiął swego. Loeb wsiadł do być może najlepszego samochodu, jaki kiedykolwiek powstał w garażach M-Sportu i z marszu wygrał.
Pytanie co dalej. Seb stawia sprawę jasno, że dla niego priorytetowe są inne aktywności motorsportowe, choć zwycięstwo w Monte może przyczyni się do gruntownej rewizji tych planów. Oby ta wygrana była tylko przystawką do dania głównego, którym będziemy się raczyli w dalszej części sezonu.