Niepotrzebny pesymizm
W sumie to nie wiem dlaczego, ale jeszcze tydzień przed rozpoczęciem Dolnośląskiego Rajdu Legend podchodziłem sceptycznie. Powody były dwa. Pierwszy to fakt, że w tym roku odwiedziłem tylko jedną rundę Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Polski. Był to Rajd Świdnicki. Mimo pięknej pogody i przedmajówkowego nastroju, te legendarne oesy świeciły pustkami. Niemal do każdego miejsca można było podjechać pod samą taśmę, co jeszcze 10 lat temu graniczyło z cudem.
Przyznam, że byłem lekko załamany. I choć w tamtym czasie w Górach Sowich było od groma turystów, to zdecydowana większość z nich nie miała pojęcia o rozgrywanym w tamtym rejonie rajdzie. Ba, pojawiały się liczne głosy, że te warczące auta zakłócają spokój. A przypominam, że mowa o terenie, który rajdami naznaczony jest od dziesięcioleci.
Drugi powód mojego pesymizmu związanego z ewentualną wizytą w Polanicy to odbywający się od ponad 20 lat w San Marino Rallylegend. Zawody, które w przeszłości miałem okazję odwiedzić trzykrotnie i które w moim mniemaniu są najlepszą imprezą rajdową na naszej planecie. Tak samo jak w świecie motoryzacji jest Goodwood Festival of Speed.
Wizyta mistrza Patricka
Jak wiadomo kopie, czy jak kto woli – podróbki zwykle mają nienajlepszy finał i myślałem, że podobnie będzie w przypadku rajdu organizowanego przez Auto Moto Klub Kłodzko. Miałem też obawy co do jakości głównych aktorów widowiska, czyli legendarnych rajdówek, z których każda już dawno osiągnęła pełnoletność. Jednak po przyjeździe do Polanicy-Zdroju i wizycie w parku serwisowym stało się jasne, że polska liga historycznych rajdówek ma się dobrze. A nawet bardzo dobrze.
Przede wszystkim jakość tych samochodów wzbudzała ogromny respekt. W szczególności mam na myśli pokaźną flotę legendarnych Fordów przywiezioną na Dolny Śląsk przez ekipę Gazmot Motorsport pod dowództwem Marka Sudera. Jeden z nich – identyczny samochód, jakim przed laty startował Marian Bublewicz – został podstawiony dla gościa numer jeden imprezy, czyli Patricka Snijersa, który Rajd Polski wygrał dwukrotnie.
Rajd Legend to strzał w dziesiątkę
Po przyjeździe na pierwszy odcinek specjalny miała miejsce kolejna niespodzianka. Przemiły policjant pokazywał drogę na parking, a liczne znaki (również w j. angielskim!) prowadziły do strefy kibica, z których jedna to tzw. handbrake zone, czyli miejsce, w którym zawodnicy przechodzili pełnymi bokami. Po dotarciu do tej strefy przeżyłem kolejny szok. Z pewnością było w niej kilkaset kibiców, co jak na rodzime warunki (pomijając Rajd Polski) jest liczbą praktycznie nieosiągalną.
Gdy przejechał Patrick Snijers pilotowany przez Grzegorza Gaca wróciły stare wspomnienia. Jak dziś pamiętam Rajd Polski ’97, gdy Belg pomykał Escortem WRC po tamtejszych oesach, sięgając po swoje drugie zwycięstwo w tej imprezie. Miałem wtedy tylko 20 lat, ale każdy skrawek tamtego rajdu jest doskonale wyryty w mojej pamięci. Co więcej – do dziś na półce w moim pokoju zaszczytne miejsce zajmuje model czerwonej rajdówki w barwach Bastosa (komu przeszkadzało reklamowanie papierosów).
Łezka w oku
Później przyszedł czas na legendarną Spaloną, która również zgromadziła tłumy fanów rajdów. Natomiast zwieńczeniem tej niezapomnianej soboty była kolejna wizyta w Polanicy. Tam, na słynnym deptaku pamiętającym największe rajdowe imprezy stała cała kawalkada historycznych samochodów. Znowu wróciły dawne wspomnienia i trochę radość, że ponad ćwierć wieku temu mogłem być naocznym świadkiem tej wspaniałej rajdowej historii.
Porównywanie Rajdu Legend do Rallylegend nie ma żadnego sensu. Niemal wszystko jest bowiem inne. Przede wszystkim inna jest skala przedsięwzięcia, inne tradycje i cały anturaż. Podobne są za to emocje i wspomnienia, jakie obie imprezy wywołują w kimś, kto pamięta najlepsze rajdowe czasy. A przecież to właśnie te pozytywne emocje są w życiu najważniejsze.
Dlaczego Rajd Legend dopiero teraz?
Rajd Legend bez wątpienia jest imprezą z ogromnym potencjałem. I to w każdym wymiarze. Jak na pierwszą edycję, myślę, że przerosła ona oczekiwania wszystkich. A ja wciąż sobie zadaję to samo pytanie – dlaczego dopiero teraz ktoś wpadł na pomysł organizacji tych wspaniałych zawodów.
fot. Mateusz Banaś