Od samego początku Grand Prix Australii trzymało nas w sporym napięciu. Co prawda Lewis Hamilton stopniowo odjeżdżał reprezentantom Ferrari, Kimiemu Raikkonenowi i Sebastianowi Vettelowi, ale dalej działo się bardzo ciekawie. Na swoich życiowych pozycjach – czwartej i piątej – znajdowali się kierowcy Haasa, jednak wtedy doszło do niesamowitej sytuacji. Przy okazji zjazdów na pit stop w samochodach obu kierowców nie dokręcono opon i zarówno Romain Grosjean, jak i Kevin Magnussen pożegnali się z wyścigiem.
Już na samym początku po problemach ze swoim bolidem zmuszony do wycofania był też drugi kierowca Williamsa, Siergiej Sirotkin. Rosjanin w swoim debiucie przejechał zaledwie siedem okrążeń. Pierwszej połowy wyścigu nie przetrwali też Marcus Ericsson oraz Pierre Gasly. Po problemach Haasa i zaparkowanym na poboczu samochodzie Grosjeana wprowadzono wirtualną neutralizację. Wtedy ci, którzy jeszcze nie zmieniali opon wykorzystali ten czas, aby zjechać do pitlane. Dzięki takiej sytuacji nagle nieoczekiwanie na prowadzeniu w wyścigu znalazł się Sebastian Vettel. Pomimo faktu, że Niemiec tracił do Hamiltona całe mnóstwo czasu w pierwszej części wyścigu, teraz dostał prezent od losu i mógł kontrolować sytuację na torze Albert Park.
Błąd w strategii zespołu Mercedesa w połączeniu z kilkoma pomyłkami Hamiltona na torze oznaczały, że Brytyjczyk nie był już w stanie zaatakować Vettela. Niemiec sięgnął ostatecznie po zwycięstwo i jest pierwszym liderem mistrzostw świata. Podium skompletowali Hamilton oraz Raikkonen. Na dalszych pozycjach zobaczyliśmy Daniela Ricciardo, Fernando Alonso, Maxa Verstappena, Nico Hulkenberga, Valtteriego Bottasa, Stoffela Vandoorne’a, zaś pierwszą dziesiątkę uzupełnił Carlos Sainz.
Fot.: Twitter
