Szczegóły mamy poznać na konferencji 25 kwietnia. Na ten moment nie wiadomo na jak długo zawarto porozumienie. Dotychczasowe pogłoski mówiły o 5 latach. W komunikacie prasowym książę Abdul Aziz Bin Turki Al Faisal Al Saud wspomniał o tym, że jest to element programu otwierania się na świat Vision 2030.
Nie da się zatem wykluczyć 10-letniej umowy, czyli tyle ile w praktyce trwała przygoda Ameryki Południowej z Dakar Rally. Oszczędności tamtejszych rządów oraz zmontowany w ostatniej chwili supermaraton jedynie na terenach Peru (najkrótszy w ponad 40-letniej historii) zmobilizowały organizatorów do poszukiwania alternatyw.
Realny był nawet powrót do Afryki. Na początku lutego wyciekła nawet rzekomo proponowana trasa ze startem i metą w RPA (trasa miała przebiegać także przez Botswanę, Angolę i Namibię). ASO zdecydowało się jednak sprzedać Dakar do dobrze uposażonego płatnika. Pieniędzy z pewnością nie zabraknie. Może być za to kilka kontrowersji.
Należy domyślać się, że uzyskano gwarancję rozluźnienia napięcia z Katarem. Kraje zerwały ze sobą stosunki dyplomatyczne. Wcześniej sugerowano, że do startu w rajdzie nie dopuszczony byłby zwycięzca tegorocznej edycji, Nasser Al Attiyah. Niepewność budzi także to, jak kraj, w którym głównym wyznaniem jest islam, będzie traktował rzesze obcokrajowców (potrzebujących wizy), zwłaszcza kobiety.
Arabia Saudyjska nie zaoferuje z pewnością bogatej trasy o zróżnicowanych charakterze, jak to miało miejsce w Ameryce Południowej. Dominować będą wydmy (dostępne na ponad połowie powierzchni kraju), ale wciąż organizacja supermaratonu w jednym kraju (choć wielkim) stawia pod znakiem zapytania jakość całego przedsięwzięcia. O ile nie można przyczepić się do możliwości goszczenia rundy Pucharu Świata FIA w Rajdach Cross Country, o tyle największy rajd świata z pewnością byłby atrakcyjniejszym wyzwaniem zupełnie gdzie indziej. Ktoś jednak musi za to wszystko zapłacić.