Załoga, która rok temu występowała w Rajdowych Mistrzostwach Świata tym razem zdecydowała się na sezon na Starym Kontynencie. Jak z perspektywy Huberta przebiegał debiut w ERC?
– Pierwszą nowością dla mnie był odcinek kwalifikacyjny – rozpoczyna Ptaszek. – Tak naprawdę to dosyć zabawne, gdyż strategicznie można rozegrać to na dwa sposoby. Moim zdaniem ściganie się o jak najlepszy czas ma sens tylko wtedy, gdy zaliczasz się do czołowej piątki.
– Najszybszych piętnastu wybiera pozycje startowe, więc Ricardo Moura naturalnie wybrał pozycję numer 15. My nie chcieliśmy zbytnio ryzykować na kwalifikacyjnym, ale nie chcieliśmy też odkurzać trasy pierwszego dnia, więc podjęliśmy wspólnie z Maćkiem decyzję, że będziemy oscylować w miejsca 16-17.
– Po odcinku testowym wiedzieliśmy mniej więcej jakie czasy notować będą inni kierowcy, więc na ostatnim nawrocie Maciek miał powiedzieć mi, czy hamujemy, czy idziemy tak, by zgarnąć dobry czas. Choć nie jest łatwo dokładnie wykalkulować, na której pozycji ukończy się odcinek, nam trochę szczęśliwie udało się zakwalifikować z 17. rezultatem.
Ptaszek dodał jednak, że nawet gdyby nie udało się wykonać planu na odcinku kwalifikacyjnym, pozycje startowe pierwszego dnia miały znaczenie właściwie tylko na jednej, najdłuższej próbie. Pozostałe były krótkimi „miejskimi” odcinkami, gdzie pozycja startowa nie była aż tak kluczowa.
Kolejnego dnia zawodnicy startowali już w odwróconej do klasyfikacji kolejności, więc po raz kolejny by uniknąć zamiatania trasy Hubert Ptaszek i Maciek Szczepaniak wprowadzili do swojej jazdy element strategii.
– Ukończyliśmy tuż za 10. miejscem i nie ukrywam, że to też nie było przypadkiem. Nasze tempo pozwalało na walkę o pozycje numer 8-9, jednak to wiązałoby się z odkurzaniem trasy w piątek. Nie wiem, czy zgodnie z planem, ale trochę w ten sposób utknął właśnie Łukasz Habaj. Można tym troszkę zagrać i tak też próbowaliśmy zrobić. Niestety, w piątek nie udało się nam już tego wykorzystać…
Dość niespodziewanie Hubert Ptaszek i Maciek Szczepaniak zostali wykluczeni z drugiego dnia rywalizacji ze względu na błąd popełniony po wyjeździe z flexi serwisu. – Nie chcę nikogo obwiniać, po wyjeździe z serwisu odstawia się samochód do parcu ferme i powiem tylko tyle, że to nie my wprowadzaliśmy samochód do parku zamkniętego – skomentował lakonicznie Ptaszek.
Jak torunianin po takim ciosie przystąpił do kolejnych odcinków specjalnych? – Trzeba być uodpornionym na takie rzeczy. Stało się, a my nie mogliśmy już nic z tym zrobić – komentuje Ptaszek. – Skupiliśmy się na następnym dniu i chcieliśmy spróbować zaatakować. Myślę, że udało się nam to zrobić z całkiem niezłym skutkiem. Takie historie dają ci kopniaka i dodatkowej motywacji. Chcieliśmy się odkuć i podwoiliśmy nasze wysiłki.
Jak Hubert Ptaszek po nie do końca udanym debiucie w Rajdowych Mistrzostwach Europy zapatruje się na kolejne rundy w kalendarzu?
– Stawka jest bardzo silna, jednak mało ludzi rozumie, na czym polega pierwsza wizyta na danym rajdzie. Jeśli nie ma się sprawdzonych notatek, nie można cisnąć na 120% – to niemal na pewno skończy się wizytą poza drogą. Umówmy się, na Azorach nie było mało zakrętów, a jeden drobny błąd w opisie może kosztować cię bardzo dużo. Mimo to, w sobotę pojechaliśmy szybko, więc nie mówię, że jest to niewykonalne.
– Kolejnym rajdem są Kanary i mam nadzieję, że do tego czasu zdążę zrobić trochę kilometrów po asfaltowej nawierzchni. Mam do niej większy respekt niż do szutru, ponieważ mam też mniejsze doświadczenie. Ponadto, ostatni raz na takiej nawierzchni ścigałem się bodaj w 2016 roku w Rajdzie Niemiec. Mamy jednak już zaplanowane testy, jesteśmy gotowi psychicznie i fizycznie, więc czekam z niecierpliwością na rozpoczęcie tej rywalizacji – zapowiedział Ptaszek.
Tagi: ERC, Rajd Azorów, Hubert Ptaszek, Maciek Szczepaniak, Skoda Fabia R5, Rajdowe Mistrzostwa Europy, Birdman