Igor Szmidt Igor Szmidt 19.12.2020

To stało się faktem! Amerykański Mustang w Warszawie - pierwsze wrażenia

To stało się faktem! Amerykański Mustang w Warszawie - pierwsze wrażenia

To stało się faktem! Amerykański Mustang w Warszawie - pierwsze wrażenia

To stało się faktem! Amerykański Mustang w Warszawie – pierwsze wrażenia

Nazwa zobowiązuje, dlatego przed amerykańskim elektrykiem dość niełatwe zadanie. Jako jedni z pierwszych w Polsce mieliśmy okazję przyjrzeć się Mustangowi Mach E z bliska i zobaczyć ile tak naprawdę jest w nim z dzikiego konia, jakiego znaliśmy do tej pory. Ford Polska zorganizował dla dziennikarzy wydarzenie w dość nietypowym miejscu – w studio fotograficznym. Zobaczcie, jak auto zaprezentowało się naszym obiektywie i przeczytajcie o naszych nasze pierwszych wrażeniach po pokazie.

Wygląd

Bez dwóch zdań Mustang Mach E zaliczany jest do jakże popularnej rodziny samochodów typu SUV. Ogrom ludzi z uwielbieniem rozwodzi się na temat przestronności i praktycznego zastosowania tego typu aut. Po drugiej stronie barykady nie brakuje jednak ludzi, którzy zastanawiają się nad sensem ich istnienia, a już na pewno posiadania tego typu samochodu w ciasnych centrach miast, gdzie widujemy ich chyba najwięcej.

Mimo iż nie przekonam każdego, to muszę przyznać, że elektryczny Mustang wygląda bardzo zgrabnie. Muskularne przetłoczenia na masce przechodzące płynnie w poszerzone nadkola, wcięcie w talii bardzo sprytnie wysmukla całą linię, by zaraz za tylnymi drzwiami znów zyskać kilka centymetrów w celu pomieszczenia w nadkolach 20 calowych felg.

Mustang Mach E to też oczywiście nawiązania do ikony amerykańskiej motoryzacji z galopującym koniem na atrapie chłodnicy. Cały przód – w tym kształt maski, reflektory i oczywiście emblemat, od razu przywołują na myśl Mustanga. Tylne poszerzenia nadkoli to również widok, z jakim są obyci posiadacze muscle cara tej marki. Nisko opadający dach (do którego z moment wrócę) to jasne nawiązanie do Fastbacka, na koniec tylne lampy które trudno pomylić z innym wozem.

Cóż to auto ma pod maską? Odpowiedź jest oczywista… bagaże. Żartom prawdziwych petromaniaków pewnie jeszcze długo nie będzie końca, ale fakty są, jakie są. Pod maską tak jak wspomniałem przestrzeń bagażowa wyposażona w sprytną przegródkę, którą jak widziałem można wyciągnąć po to by zapakować także większą walizkę. Ford, podobnie jak w przypadku Pumy, chwali się możliwością przewożenia mokrych, brudnych bagaży, ponieważ całość można podobno łatwo umyć wyciągając z dna korek spustowy. Wewnątrz amerykańskim zwyczajem znalazł się także “Panic button”, który pozwala na otwarcie klapy ze środka bagażnika. Nie wiem co prawda kto miałby zmieścić się w tak niewielkim (81 litrów) schowku, ale jeśli zamkniecie tam człowieka-gumę lub krnąbrne dziecko – wydostaną się bez problemów.

Patrząc na samochód od boku odnosi się wrażenie, że mimo dość pokaźnych rozmiarów (4,71 m długości), auto ma w sobie coś z coupe. Pisząc “wrażenie” nie minąłem się z prawdą, ponieważ nisko schodząca linia dachu bardzo skrzętnie ukrywa to, że tak faktycznie wcale nią nie jest. Bordowa karoseria Mustanga owszem, wędruje dość nisko ku tyłowi, natomiast zaraz nad nią znajduje się dach w kolorze czarnym, tym razem już ten właściwy.

Bardzo ciekawy zabieg stylistyczny, który dodając całości lekkości nie pozbawia pasażerów z tyłu miejsca nad głową. Duży plus.

Pokój bez klamek to niekoniecznie to miejsce, gdzie chcielibyśmy się znaleźć, ale drzwi bez klamek to już coś intrygującego. W Mustangu zrezygnowano z tak archaicznego rozwiązania dzięki czemu zarówno przednie jak i tylne drzwi wyglądają bardzo nowocześnie. Pionierzy takich pomysłów próbowali pozbyć się mechanizmu na różne sposoby. Klamki ukryte w powierzchni drzwi, klamki wysuwane automatycznie, czy choćby znane z Alfy Romeo klamki ukryte w tylnym słupku. W tym przypadku zostały zastosowane małe guziki umieszczone na ramce drzwi, które z kilku metrów są kompletnie niezauważalne ponieważ wykończono je w tym samym kolorze. Zaraz nad przyciskiem z przodu pojawiają się cyfry pozwalające na odblokowanie samochodu za pomocą ustalonego wcześniej kodu. Znany amerykański wynalazek. Po naciśnięciu przycisku, drzwi automatycznie uchylają się na kilka centymetrów, abyśmy mogli bez problemu je otworzyć. O ile z przodu, zaraz pod przyciskiem znajduje się mała wypustka za którą możemy pociągnąć, to z tyłu już takiego czegoś nie znajdziemy. Pozostaje jedynie liczyć na wystarczającą siłę mechanizmu automatycznego uchylania drzwi, albo na łaskawą zimę. W innym wypadku pozostaje nam ręczne otwieranie drzwi od środka.

Zajrzyjmy do wnętrza

Znacie już gabaryty przedniego bagażnika, przejdźmy zatem do tyłu. Tu miejsca jest zdecydowanie więcej. Nie jest go jakoś powalająco dużo, ale 420 litrów powinno spokojnie wystarczyć na wypad 2 + 2. Składając tylny rząd siedzeń uzyskujemy przestrzeń 1420 litrów, przy praktycznie płaskim dnie bagażnika. Jego podłoga ma podwójne dno, które można zablokować podczas pakowania lub wypakowywania rzeczy. Pod nią znalazło się miejsce na zestaw naprawczy oraz narzędzia.

Tylna kanapa bez fajerwerków. Miejsca jest wystarczająco dużo. Zarówno nad głową jak i przed kolanami pasażerów. Z gadżetów dostajemy USB-C i co już dość rzadko spotykane USB-A. Z tego miejsca na pewno najlepiej można cieszyć się z uroków posiadania bardzo dużego przeszklonego dachu. Po środku tylnej kanapy znalazł miejsce także rozkładany podłokietnik z miejscami na napoje.

Dużo więcej dzieje się natomiast z przodu.

Zaczynając od foteli – elektrycznie regulowane, z dość krótkim siedziskiem i co najwyżej dobrym trzymaniem bocznym. Ciekawe czy trafią tutaj sportowe fotele podobne do tych z Pumy ST. Mogę tylko przypuszczać, że w wersji GT będzie zdecydowanie lepiej. Na tunelu środkowym podłokietnik z dość sporym schowkiem, okrągły selektor biegów i dedykowanie miejsce na telefon z ładowarką indukcyjną. Dookoła dużo praktycznych schowków, a także sporo “uwielbianego” przez wszystkich piano black.

Deska rozdzielcza to totalna nowość. Ford odświeżając wnętrza skutecznie zmniejsza liczbę przycisków na desce rozdzielczej, tutaj ograniczone są one praktycznie do zera. Są za to odpowiedzialne za wszystko ekrany, w tym jeden gigantyczny o przekątnej 15,5 cala, umieszczony pionowo pośrodku konsoli. Bardzo ciekawie prezentuje się zamontowane na dole fizyczne pokrętło, które dosłownie wystaje z ekranu. Całość systemu jest przejrzysta i intuicyjna, a już tym bardziej na tak dużym wyświetlaczu. Połączenie telefonu z Apple CarPlay czy Android Auto oczywiście odbywa się już bez pomocy kabli, a po podłączeniu możemy nacieszyć ucho zestawem grającym firmy Bang & Olufsen. Drugi wyświetlacz przed kierowcą jest zdecydowanie mniejszy – dość szeroki i niski. Znajdziemy tam najpotrzebniejsze informacje takie jak zasięg, prędkość, aktualny bieg i tym podobne. Cała deska rozdzielcza jest od góry wykończona miłym dla oka materiałem, który wprowadza do kabiny poczucie przytulności, reszta kabiny (siedzenia, boczki, drzwi, uchwyty) to w większości przyjemna w dotyku, miękka skóra z przeszyciami w kolorze czerwonym.

Czy będzie czym depnąć?

Skoro to elektryk, to zacznijmy od rzeczy najważniejszej. W standardzie bateria litowo–jonowa ma pojemności 68 kWh, powiększona to natomiast 88kWh. W najsłabszej wersji 269KM moc trafia tylko na tylne koła podczas gdy w wersjach mocniejszych już na wszystkie cztery.
Maksymalny moment obrotowy wynosi 430 Nm i pozwala na przyspieszenia od 0-100 km/h w czasie około 6,1 sekundy. Zasięg może wynieść nawet 610 km.

Jeśli pokusimy się o napęd na wszystkie koła to podstawowy wariant takiej odmiany osiąga również moc 269 KM, ale powiększając akumulator będziemy mieli do dyspozycji 351 KM i osiągniemy pierwszą 100 już po około 5,5 sekundy. Lepsze przyspieszenie dostajemy jednak kosztem zasięgu, który w tym przypadku wyniesie on około 540 km.

Jest też oczywiście wariant sportowy-Mach E GT. Najmocniejsza wersja legitymuje się mocą 487 KM, napędem na wszystkie koła, powiększonym akumulatorem i sportowymi ustawieniami. To wszystko pozwoli na sprint od 0-100 km/h w 3,7 sekundy.

Po opróżnieniu akumulatorów właściciele Mustanga Mach E mogą korzystać ze standardowych gniazdek 230 V, ładowarek naściennych 7,4 oraz 11 kWh. Co najbardziej nas cieszy to możliwość korzystania z szybkich ładowarek (do 150kW). Bez wątpienia pomogą one mniej bezboleśnie pokonać dłuższe trasy. Niestety tego jak jeździ nowy Mustang dowiemy się dopiero na początku przyszłego roku.

No dobrze, ale dlaczego to może być fajne?

Profanacja, barbarzyństwo, “bez V8 to już nie jest Mustang” – zapewne od takich opinii jak i wielu podobnych będzie huczało w motoryzacyjnym światku. Trochę jeszcze potrwa oswajanie się z tematem elektrycznej motoryzacji, ale przyszłość wydaje się być nieunikniona. Takie samochody są i nic nie wskazuje na to, żeby nie miały pojawiać się kolejne. Inżynierowie z Team Edison zbudowali Mustanga Mach E od podstaw tworząc całkowicie nową platformę przygotowaną pod samochód elektryczny. Głównymi założeniami było maksymalne wykorzystanie możliwości jakie daje rozkład masy, niski środek ciężkości i natychmiastowy moment obrotowy silnika elektrycznego. Liczymy na to, że w procesie projektowania również nazwa nie była zostawiona przypadkowi i Mustang Mach E dostarczy nam masy wrażeń – może nie tych samych, ale równie ekscytujących.

 

Tekst i zdjęcia: Rafał Łakus

Przeczytaj również