Kuba Przygoński ukończył tegoroczną rywalizację w Rajdzie Dakar na szóstej pozycji w samochodowej stawce. Polak ponadto wygrał walkę w klasie aut z napędem na jedną oś. Z pewnością apetyty były większe, ale i tak wysokie miejsce trzeba świętować, zwłaszcza że stawka była bardzo zacięta.
Przygoński mógł nie dojechać do mety Dakaru i stracić zwycięstwo!
– Czas podsumować tegoroczny Rajd Dakar. Cieszę się, że po raz dwunasty dojechałem do mety. Tegoroczna edycja była ogromnym wyzwaniem. Mieliśmy auto wolniejsze od czołówki, więc musieliśmy atakować cały czas. Odcinki w większości były bardzo szybkie, co nie ułatwiało nam zadania. Mam nadzieję, że w przyszłości organizatorzy zapewnią wolniejsze i bardziej techniczne próby. Jesteśmy zadowoleni z szóstej pozycji w klasyfikacji generalnej. Nie przyszła łatwo i ostro o nią walczyliśmy. Dodatkowo nasze auto było najszybsze w stawce RWD, więc mamy powody do radości – mówił Przygoński.
– Samochody są niezwykle złożone i regulaminy mocno ograniczają każdy podzespół. W tym roku pojawił się nowe auta z napędem na cztery koła. Miały większy skok zawieszenia i moc. Nasza konstrukcja wygrała w zeszłym roku, ale nowy regulamin na tyle zmienił sytuację, że nowsze auta wykorzystały w pełni swój potencjał. Nasze auto w zeszłym roku było dużo szybsze na wolniejszych partiach. W tym roku nie mogliśmy nic zrobić. Tak jest w wielu sportach. W Formule 1 dany zawodnik pojedzie szybciej jednym autem i wolniej drugim. Pojawił się też zespół Audi, który pokazał, że hybrydy będą niezwykle szybkie. Wygrali cztery etapy, szybko rozwiązują problemy techniczne i za rok będą bardzo groźni.
– W swojej karierze przejeździłem szesnaście lat na motocyklu. Teraz wykorzystuję tę wiedzę w aucie. Umiem czytać pustynię i książkę drogową. Na pierwszym odcinku, gdzie wszyscy się zgubili nawigacja była trudna. My straciliśmy tam 20-25 minut, gdzie Carlos Sainz błądził dwie godziny. Gdy nie możesz znaleźć punktu kontrolnego pomaga całe twoje doświadczenie. To był moment, gdy zatrzymaliśmy się i poprosiłem Timo, by pokazał mi książkę drogową. Szukanie tego punktu było jak szukanie Starówki w Warszawie i jeżdżenie po całej stolicy.
– Organizator przygotowując mapę i książkę drogową, chce jak najbardziej utrudnić zadanie zawodnikom. Z helikoptera zawsze pięknie wygląda, gdy wszyscy jeżdżą w różne stony. My wtedy mocno się stresujemy i uderza adrenalina. Każdy moment bez gazu wciśniętego w podłogę to strata czasu. Przez cały odcinek jedziemy na maksimum. Trudna nawigacja zmniejsza tempo rajdu i robi się stosunkowo bezpieczniej – opowiadał o przygodach z początku rywalizacji.
– Na ostatnim odcinku zmroziło nam krew w żyłach. Jechaliśmy bardzo dobrze, atakowaliśmy, ale na trzydzieści kilometrów przed metą zepsuła się turbosprężarka. Straciliśmy moc. Jechaliśmy 90 km/h i chcieliśmy jak najszybciej dotrzeć do mety. Odliczaliśmy kolejne pokonane kilometry, bo zbliżał się do nas Wasiliew. Udało się utrzymać szóste miejsce.
– Cały Dakar był trudny. Zrobiliśmy maksymalnie dużo korzystając z tego auta. Pojazdy przed nami są lepsze technologicznie. Czasami jeden producent nie nadgoni reszty albo nie wymyśli nowej technologii. Na tym straciliśmy. Cieszymy się, że jesteśmy na mecie kolejnego Dakaru. O szóste miejsce walczyliśmy do samego końca i wypracowaliśmy ją. Mamy również pierwsze miejsce w stawce aut z napędem na jedną oś. Daliśmy z siebie wszystko – zakończył.