Kajetan Kajetanowicz: Swoją wartość pokazuję na odcinkach

Kajetan Kajetanowicz: Swoją wartość pokazuję na odcinkach

Kajetan Kajetanowicz: Swoją wartość pokazuję na odcinkach

Kajetan Kajetanowicz: Swoją wartość pokazuję na odcinkach

Kajetan Kajetanowicz, który w tym sezonie kolejny raz zaprezentował się ze świetnej strony na trasach mistrzostw świata, podzielił się z nami wrażeniami po kolejnym sukcesie. Czy Polak myśli już o zakończeniu kariery? Czy mistrzostwo świata to największe marzenie?

Łukasz Łuniewski: – Kolejny sezon WRC za Tobą. W tym roku postawiłeś na nazwijmy to bardzo „egzotyczny” kalendarz. To był świadomy wybór i mimo że na kilku rajdach nie miałeś doświadczenia liczyłeś na łatwiejsze wywalczenie punktów? Może po prostu chciałeś poznać coś nowego?

Kajetan Kajetanowicz: – Jedno i drugie oraz kilka innych rzeczy… Faktycznie jechaliśmy w nieznane. Mogłem wybrać rajdy, które już jechałem wcześniej, co z urzędu jest łatwiejszym zadaniem. Na pewno nie wymaga tak długiego przygotowania. Rajd Safari od lat był w sferze moich marzeń. Rok temu spotkałem się z Sobiesławem Zasadą i obiecałem mu, że postaram się wystartować w tym rajdzie i ukończyć go, ponieważ on nie miał takiej możliwości w swoim ostatnim występie. Tak się składa, że każde moje spotkanie z Panem Sobiesławem jest wyjątkowe. Niedawno przewiózł mnie rajdówką po Karowej i przyznam, że nie spodziewałem się, że ma aż taką ciężką nogę 😉 Ostatnio zrobił mi też miłą niespodziankę, zapewniając, że zagłosuje na mnie w Plebiscycie na Najlepszego Sportowca Roku. To zaszczyt otrzymać wsparcie od swojego autorytetu. Pan Sobiesław daje mi dodatkową motywację. Tak było właśnie przy okazji Rajdu Safari, który jest legendarną rundą mistrzostw świata. Krążą o niej wspaniałe historie. Każdy wie, jak trudna jest to trasa. Ciężko ją przejechać, nie mówiąc już o rywalizacji o jak najlepsze czasy. Na pewno było to wyzwanie.

– Z drugiej strony chodziło o strategię. Chcąc walczyć o tytuł, trzeba podejmować odważne decyzje. Mieliśmy przed sobą wielkie przedsięwzięcie logistyczne. Do końca nie byliśmy pewni ostatnich rund. Oferta, jaką dostaliśmy na transport, była dwukrotnie wyższa, niż zaproponowano nam na początku roku. Szukaliśmy rozwiązania, jak to zrobić. Ostatecznie, po długich poszukiwaniach, udało się znaleźć dobrą ofertę. Niektórzy nie zdają sobie sprawy, jak duże jest to logistyczne zadanie. Żeby nieco to uzmysłowić, proszę sobie wyobrazić, że nasze auto do tej pory nie wróciło z Japonii. Spodziewamy się, że będzie w Hiszpanii dopiero w połowie stycznia. Część osób myślała, że to tym autem miałem wziąć udział w Rajdzie Barbórka, a ono tak naprawdę jeszcze płynie w kontenerze. Coś z niego pewnie zostało, więc opłaca się ściągać (śmiech).

– Jest wiele różnych powodów. Na pewno ten sezon był wielkim wyzwaniem logistycznym, a dla mnie i Maćka również sportowym. Nie żałuję niczego. W przyszłym sezonie więcej załóg skorzysta ze strategii, którą zastosowaliśmy. Nie mówię, że jesteśmy pionierami tego typu rozwiązań, takie rzeczy już się działy. Należy jednak pamiętać, ze gdy jedziemy do „jaskini lwa”, musimy mierzyć się z „lokalnymi matadorami”, którzy doskonale znają dane trasy i wszystkie czyhające na nich pułapki. Jest wiele czynników, które mają wpływ na wynik. Obecnie niezwykle ważne jest analizowanie materiałów wideo. Wspominał o tym sam Sebastien Loeb. Wszystko poszło do przodu, onboardy są niemal ogólnodostępne. W przypadku Nowej Zelandii mieliśmy jedynie szczątkowe informacje na temat trasy. Runda powróciła po latach do mistrzostw świata i mieliśmy dosłownie dwa onboardy z odcinków, które i tak nie pokrywały się w stu procentach. To było ryzyko. Liczyliśmy na więcej, ale ostatecznie drugie miejsce było sukcesem.

ŁŁ: – Twoje auto z Nowej Zelandii płynęło do Japonii. To mogło Cię w jakiś sposób spowolnić w pierwszym z rajdów? Mogłeś mieć z tyłu głowy, że auto musi być całe, by zaliczyć drugi start.

KK: – Może to dziwnie zabrzmi, ale wiedziałem, że mamy trochę czasu. Między Nową Zelandią i Japonią była jeszcze Hiszpania. Miałem świadomość, że walcząc o tytuł nie mogę być przerażony. Byłem i jestem zawodnikiem, który bierze bardzo dużo rzeczy pod uwagę. Jeśli można to kalkuluję. Tego też wymaga ten sport, choć przez niektórych jesteśmy uważani za wariatów 🙂 Nie można jednak aż tak kalkulować, że auto będzie potrzebne za miesiąc. Gdyby coś się wydarzyło, zastosowalibyśmy inne rozwiązania – szukalibyśmy auta w Japonii. Zawsze liczę się z tego typu ryzykiem.

ŁŁ: – Tytuł był na wyciągnięcie ręki. Decydował ostatni rajd. Z perspektywy czasu, gdy sam przeanalizowałeś swój sezon, znalazł się jakiś moment wcześniej, który mógł zdecydowanie bardziej przybliżyć Cię do mistrzostwa przed ostatnim występem?

KK: – Przede wszystkim zaczynając tegoroczny sezon w mistrzostwach świata trudno był marzyć o podium. W tym roku połączono WRC3 i WRC2. Wystartowało około 130 załóg, w tym zespoły fabryczne. Zawsze jestem optymistą, ale wiedzieliśmy, że przy połączeniu mistrzostw, czeka nas rywalizacja z samochodami i kierowcami na najwyższym poziomie. Nawet jeśli oficjalnie były to prywatne zespoły, to było wiadomo, że mają wsparcie fabryczne. Wiedziałem, że będzie ciężko.

– Z czasem, gdy okazało się, że jesteśmy w stanie walczyć o mistrzostwo, pojawił się moment, w którym pomyślałem, że przed Japonią muszę mieć pewne podium. To było w Hiszpanii. Jazda w tym rajdzie nie była w 100 procentach bezpieczna, bo zaliczyliśmy wycieczkę poza trasę, ale paradoksalnie nie cisnąłem na maksa i wraz z przebiegiem rajdu starałem się coraz bardziej panować na sytuacją. Chciałem też powalczyć o punkty na Power Stage, ale niestety trochę zabrakło. Główny plan jednak zrealizowaliśmy i mieliśmy zapewnione podium. Miało to też znaczenie, by w Japonii nie dokładać sobie dodatkowej presji, że stracimy miejsce w czołowej trójce, jeśli coś się wydarzy. Podium, jak nie trudno się domyślić, jest istotne nie tylko dla mnie, ale i moich partnerów.

ŁŁ: – Partnerzy w tym roku się zmienili. Wiedziałeś przed sezonem, że to nastąpi, czy dowiedziałeś się w trakcie trwania rywalizacji?

KK: – Wszyscy wiedzieliśmy, że ta chwila może nadejść, ale nie byliśmy pewni kiedy. Tak mieliśmy to przedstawione. To była bardzo uczciwa i otwarta gra ze strony mojego ówczesnego partnera: Grupy LOTOS. Gdy doszło już do połączenia, to otrzymaliśmy bardzo duże wsparcie. Dowiedzieliśmy się, jak ma wyglądać nowa współpraca, jakie są zasady i że umowa zostanie wykonana z ustalonymi wcześniej świadczeniami, tylko przejmie je PKN ORLEN. To było bardzo klarowne, wiedzieliśmy, co mamy robić. Czułem ze strony mojego byłego i obecnego partnera duże zrozumienie – to jest bardzo dobre słowo. Namioty, serwisy, zespołowe koszulki, ciuchy – wszystko trzeba było dostosować do nowych barw i to w połowie sezonu. To trwa, nie mówiąc już o tym, że kosztuje. Mieliśmy też dwa serwisy: jeden popłynął do Nowej Zelandii i Japonii, a drugi był w Hiszpanii. Dostałem jednak duże wsparcie, naprawdę wszystko dobrze zadziałało. Jesteśmy pozytywnie nastawieni na przyszłość.

ŁŁ: – Po dołączeniu do ORLEN Team miałeś okazję spotkać się z Mikołajem i Kacprem? Czy każdy po prostu realizował swój program i nie patrzyliście na siebie?

KK: – Od sierpnia, gdy wróciłem z sześciodniowych wakacji, do Rajdu Japonii byłem zaledwie siedem dni w domu. To był bardzo intensywny czas, w którym skupiłem się w stu procentach na swojej pracy, na tym, by wszystko dobrze funkcjonowało, na wykonaniu zadania. Jestem też szefem zespołu, co wiąże się z dodatkowymi działaniami i ogromną odpowiedzialnością. W związku z tym nie miałem czasu na solidaryzowanie się z innymi. Jedynie przy okazji spotkań organizowanych przez mojego partnera.

ŁŁ: – Wasze relacje z Mikołajem mogły się zdecydowanie pogorszyć po Rajdzie Barbórka. To już walka o budżet na kolejny sezon i rajdową jedynkę w zespole? Jak Ty to odbierasz?

KK: – Staram się walczyć na odcinkach specjalnych. Przede wszystkich naciskając gaz i kręcąc kierownicą udowadniam swoją wartość sportową i ten aspekt jest dla mnie najważniejszy. Oczywiście mam grupę PR-owców i osób odpowiedzialnych za mój wizerunek, ale ekwiwalent reklamowy staram się generować swoimi wynikami sportowymi i działalnością społeczną, a nie dramami.

ŁŁ: – Trzy tytuły mistrza Europy, trzy razy na podium mistrzostw świata. Nie ma co ukrywać, że młodszy nie będziesz, więc czy w głowie świta Ci myśl o zakończeniu kariery i skoncentrowaniu się w stu procentach na rodzinie? Czy dopóki nie wywalczysz mistrzostwa świata będziesz startował i walczył?

KK: – Oczywiście chciałbym zostać mistrzem świata. Poświęcam temu wiele energii i czasu. Każdy rok dodatkowo mnie motywuje. Czy i kiedy wywalczę mistrzostwo świata? Nie wiem, ale nie jest to sprawa życia i śmierci. Kocham rywalizację, kocham szybką jazdę samochodem. W przyszłym roku będzie jeszcze trudniej. Już wielu kierowców zapowiedziało swoje starty, wśród nich są również niektórzy zawodnicy z „dużego WRC”.

– Kiedy zakończę karierę? Nie wiem. Przyznam, że rodzina jest dla mnie bardzo ważna, jednak zdaję sobie sprawę, że walcząc z najszybszymi na świecie muszę poświęcać rajdom bardzo dużo czasu i angażować się na sto procent. Jestem świadom, że jeśli chcę wywalczyć tytuł, muszę dać z siebie wszystko. Nie ma miejsca na półśrodki. Nie będę nikogo, a przede wszystkim siebie okłamywał, ze jestem w stanie wygrać angażując się na pół-gwizdka. Jeśli poczuję, że tytuł nie będzie mi dany, to na pewno zmienię priorytety. Na ten moment ważne jest, by walczyć i zmierzać do mistrzostwa świata.

ŁŁ: – Szansa na tytuł była w Japonii i da się usłyszeć, że mistrzostwo napędza Cię do rywalizacji. Polacy są mistrzami „gdybania”, więc gdybyś zdobył tytuł w tym roku zrobiłbyś podobny krok jak Nico Rosberg i zakończył karierę?

KK: – Nie. Jest to pewnego rodzaju narkotyk. Pozytywne uzależnienie, ale nie niszczy zdrowia. Choć z drugiej strony moje żebro dalej boli (śmiech). Mogę mówić o tym z uśmiechem na twarzy, ponieważ to efekt sportowej rywalizacji. Zaryzykowałem i cieszę się, że nie odpuściłem w tamtym momencie. Gdybym teraz zakończył karierę, wiem, że w domu byłbym bardzo nieznośny. Gdy nie mogę siedzieć w samochodzie przez kilka tygodni, to wariuję. Nauczyłem się już panować nad swoimi emocjami, ale wiem, że nie jestem wtedy sobą. Jestem uzależniony od jeżdżenia. Wiem, że czas zakończenia kariery kiedyś nadejdzie, ale zastanawiam się, jak to zrobić, by był to płynny proces, jak to zrobić, by nie ucierpiała rodzina. Nie mogę też nagle przytyć 15 kilogramów (śmiech).

ŁŁ: – Rozmowy na temat przyszłego sezonu trwają. Masz już coś zapewnione?

KK: – Rozmowy jeszcze się toczą, ale wszystko jest na dobrej drodze. Pracujemy nad strategią i dążymy do zapięcia budżetu na ostatni guzik, co pozwoli nam walczyć z najszybszymi na świecie. Każdego roku stawiam sobie poprzeczkę jeszcze wyżej. Na pewno nie będzie nas na Rajdzie Monte Carlo.

ŁŁ: – Gdybyś miał stuprocentowe zapewnienie, umieściłbyś w swoim kalendarzu Rajd Monte Carlo? Czy jest on jednak tak nieprzewidywalny, że strategia walki o mistrzostwo nie pozwoliłaby Ci na start? Można dużo wygrać, ale też dużo stracić.

KK: – To Monte Carlo 🙂 Chciałbym w nim wystartować. Lubię takie wyzwania 🙂 Byłem na tej imprezie dwa razy jako kibic. Strasznie mnie jara! Tu opony działają, tam nie. Nigdy nie jesteś na optymalnym ogumieniu. Zawsze znajdzie się oes, na którym masz złe opony, bo musiałeś takie wybrać, by działały na pozostałych odcinkach. Kręci mnie ta taktyka i analizowanie. Przyczepność też często się zmienia. Marzę, aby wystartować w tym rajdzie w przyszłości.

Przeczytaj również