Michał i Julita Małuszyńscy tworzą bardzo zgrany zespół, współpracując ze sobą nie tylko w domu i firmie, ale także w samochodzie rajdowym. Załoga jeżdżąca Mini All4 Racing w barwach Wysokiej Grzędy dogaduje się na każdym z tych poziomów, przy okazji czerpiąc ze startów w rajdach terenowych ogromną przyjemność.
Julita i Michał Małuszyńscy: małżeńska pasja w cross-country
Jesteście jednym z niewielu małżeństw w polskim motorsporcie. Jak to wszystko się zaczęło?
Michał Małuszyński: Jak to zwykle w życiu bywa, często wieloma sprawami rządzi przypadek i podobnie było w tym aspekcie. Swego czasu kupiliśmy z Hołowczyc Racing Toyotę Land Cruiser przygotowaną do startów w klasie T2. Żona powiedziała: „Michał, a może to ja byłabym kierowcą?”. I tym oto sposobem wystartowaliśmy w Baja Poland. Dla Julii był to od razu skok na głęboką wodę, ale świetnie sobie z tym poradziła.
Julita Małuszyńska: Motoryzacja od zawsze nas łączyła i właściwie to przez nią się nawet poznaliśmy. Kolejnym marzeniem były wspólne starty w rajdach, a ja musiałam przezwyciężyć swoje problemy z kręgosłupem, które przez pewien czas blokowały mnie przed ich realizacją. Udowodniłam sobie, że można, a nawet trzeba i zaczęłam mówić o startach Toyotą. Dużo trenowałam ze Sławkiem Wasiakiem i to on miał spory udział w tym, że wystartowałam. Był jedynym odważnym, który wsiadał do mnie na prawy fotel i uczył – ogromne ukłony dla niego, bo poświęcił mi masę swojego czasu. Później Sławek namówił Michała, żeby usiadł na prawym i tak się zaczęło.
Nie byliście jednak zieloni w temacie rajdów, którymi interesowaliście się już wcześniej.
MM: Tak, ta miłość do motorsportu była już od młodych lat. Gdy miałem 11 lat, mój tato zaczął startować w rajdach, był wielokrotnym mistrzem Polski i to on zaszczepił we mnie miłość do motorsportu i rajdów. To się rodziło we mnie przez dłuższy czas, najpierw startowałem w rajdach sześciogodzinnych samochodem zbudowanym przez nas. Ta miłość do budowy aut pozostała.
Dlaczego offroad? Nie interesowały was na przykład rajdy płaskie lub wyścigi?
JM: Offroad zawsze pociągał nas najbardziej, poznaliśmy się również jeżdżąc w terenie, a rajdy płaskie nigdy nie były dla nas aż tak interesujące. Ze względu na rodzinne tradycje Michała nie braliśmy nawet pod uwagę innego scenariusza, poza tym na co dzień również lubimy jeździć dużymi samochodami.
Opowiedzcie coś o swoim rajdowym Mini.
MM: Wygląda jak Mini, ale jest o 30 procent większy od drogowego Countrymana. To świetnie przygotowany wóz z najlepszej stajni, jeśli chodzi o rajdy terenowe, czyli niemiecki X-raid. Z autem nie mamy najmniejszych kłopotów, świetnie się sprawuje i jazda nim to ogromna przyjemność. Mini wybacza błędy, ma świetne zawieszenie i układ kierowniczy. Silnik diesla rozwija moc 380 koni mechanicznych i dysponuje wielkim momentem obrotowym około 850 Nm. Prędkość maksymalna, rzadko wykorzystywana w terenie, to 190 km/h. Auto jest więc bardzo dynamiczne.
Samochód oklejony jest logotypami Wysokiej Grzędy. Co to za projekt?
MM: Oprócz Columny Mediki na naszym aucie widnieją też logotypy Wysokiej Grzędy. To dwie firmy, które prowadzimy i które pozwalają nam spełniać to marzenie i ścigać się w rajdach. Wysoka Grzęda jest stosunkowo nowym tworem, który powstał w zeszłym roku – to ferma ekologiczna produkująca ekologiczne jajka. Jesteśmy jedną z największych ferm w Europie i wytwarzamy około 100 000 jajek dziennie. Cały czas jednak myślimy o rozwoju.
Jaką rolę w waszym zespole i życiu odgrywa Krzysztof Hołowczyc?
MM: Zarówno w rajdach, jak i życiu Hołek jest dla nas niezwykle ważną osobą, przyjaźnimy się na co dzień od wielu lat. Kiedy Krzysiek nie startuje, jest szefem naszego teamu. To on ustala strategię, decyduje o doborze opon i czuwa nad pracami przy samochodzie. Jest prawdziwym mentorem i wspiera nas w naszych startach.
JM: Dużo czasu poświęcił także na doskonalenie techniczne Michała. Pracują wspólnie nad techniką hamowania itp. Jego wkład jest więc nie tylko mentalny, ale także techniczny. Hołek jest także współtwórcą Wysokiej Grzędy, szczególnie od strony marketingowej i sprzedażowej, nad którą czuwa razem ze mną. Jest jedną z najważniejszych osób w firmie, a jego samochód także był w tym roku na Baja Poland oklejony naszymi logotypami. Nie mogę nie wspomnieć tutaj o pilocie Krzysztofa, Łukaszu Kurzei. Mamy od niego ogromną pomoc, przekazuje mi bardzo wiele w kwestiach pilotażu, nauczył mnie poprawnie czytać roadbook i pomaga w logistyce pilota, która jest bardzo ciężka. Pomoc Łukasza jest dla mnie bezcenna.
Jak zaczęła się wasza współpraca z niemieckim zespołem X-raid?
MM: Zamawiając samochód u Svena Quandta, z którym bezpośrednio negocjowaliśmy zakup, ustaliliśmy, z jakich podzespołów będzie zbudowane nasze Mini. Na koniec rozmowy myślałem, że otrzymamy używany silnik i skrzynię, a tymczasem auto, które odebraliśmy, było nowiusieńkie. To bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło, a współpraca ze Svenem od tego czasu układa się wyśmienicie.
JM: Sven jest wielkim fanem tego, że jesteśmy teamem rodzinnym i sami się finansujemy. Podoba mu się, że mimo iż jesteśmy amatorami, mamy profesjonalny samochód i często pyta się, czy dalej ścigamy się razem. Myślę, że to jest ważne w naszych dobrych relacjach ze Svenem.
Ten sezon nie rozpoczął się dla was najlepiej od przygody w Drawsku. Jak to wszystko się później potoczyło?
JM: Sezon 2019 może nie potoczył się dla nas najlepiej, ale tak to niestety czasem bywa w sporcie, a my nie rozpamiętujemy tego, co było, tylko patrzymy naprzód. Nie udało się osiągnąć wcześniej założonych celów, a jak coś zaczyna iść nie tak, to zazwyczaj takie zdarzenia dzieją się seryjnie. W Drawsku pojechaliśmy bardzo dobry rajd, jednak na dwa kilometry przed metą dachowaliśmy – trochę z naszej winy, trochę ze względu na awarię samochodu. W Kłodzku finiszowaliśmy na szóstym miejscu, jednak charakterystyka tamtej imprezy nie do końca odpowiadała naszemu Mini. Ponadto, złapaliśmy kapcia i straciliśmy wtedy mnóstwo czasu. W Orlen Baja Poland dojechaliśmy na piątym miejscu w generalce i to jest wynik, z którego jesteśmy bardzo zadowoleni. Mamy świadomość, że nie jesteśmy zawodowcami, mimo że często staramy się z nimi rywalizować.
Z pewnością snujecie już plany na sezon 2020 – jak one wyglądają?
MM: Planujemy kilka startów w rajdach Pucharu Świata FIA w Rajdach Terenowych, sezon na pewno zaczniemy od imprezy w Rosji, później pojawimy się na Baja Italia, być może na którejś z węgierskich baji. Na 100% wystartujemy w Baja Poland i może w Portalegre.
Jak wygląda współpraca pilota i kierowcy, którzy są jednocześnie mężem i żoną? Baja Poland odbywało się akurat w ostatni weekend w wakacji – rozmawialiście o dzieciakach i szkole?
MM: Na rajdach nie skupiamy się na tym, co będzie działo się w tygodniu, bo już na co dzień mamy mnóstwo zagadnień. Dzieci były oczywiście przygotowane do pójścia do szkoły już przed naszym wyjazdem na rajd, ale tutaj nie mogę przypisać sobie żadnych zasług. O to w całości zadbała żona. Podczas rajdu atmosfera w naszym samochodzie jest wspaniała, głos Julii bardzo mnie wycisza, nie ma miejsca na niepotrzebne nerwy.
JM: Bardzo staram się utrzymać w samochodzie rajdowym dobrą atmosferę, gdyż wiem jak ważne jest to dla kierowcy. Warto też wspomnieć, że obydwoje mamy zupełnie inny proces wchodzenia w rajd – Michał woli być na rajdzie dużo wcześniej, wyciszyć się, przygotować mentalnie do startu. Ja z kolei lubię wejść z biegu, w ostatniej chwili, a o rajdzie zaczynam myśleć dopiero wtedy, kiedy się na nim pojawiam. Tym się różnimy i o dziwo cały czas dobrze dogadujemy się w rajdówce. Na początku chłopcy z serwisu bali się, że w pewnym momencie porzucimy rajdówkę i pójdziemy jeden w lewo, drugi w prawo. Chyba nawet ku naszemu zdziwieniu dogadujemy się wyjątkowo dobrze.
Stare rajdowe powiedzenie mówi o tym, że gdy kierowcy rajdowemu rodzi się dziecko, traci on sekundę na oesowym kilometrze. A jak to wygląda w chwili, gdy na prawym zasiada żona?
MM: Razem od początku rozwijamy się w motorsporcie, Jula uczy się pilotowania, ja szybszego jeżdżenia, więc nie obserwujemy utraty tempa. Do rajdów staramy się podchodzić na luzie, ale jednocześnie profesjonalnie. Stąd dobry i bezpieczny samochód, co było dla nas bardzo ważne.
JM: Z tyłu głowy zawsze mamy naszą dwójkę dzieci, więc zasady bezpieczeństwa były kluczowe. Samochód jest pancerny i trzeba się mocno postarać, żeby zrobić sobie nim krzywdę. Mieliśmy kilka przygód, jednak zawsze wychodziliśmy z nich bez szwanku. Michał też nie jest wariatem i nie jeździ na limicie. Sprawa wyglądałaby pewnie nieco inaczej, gdyby na prawym siedział kolega, profesjonalny pilot, a nie ja, matka jego dzieci.
Są takie plany, aby na prawym Michała pojawił się ktoś inny?
MM: Z mojej strony absolutnie takich planów nie ma, a jeśli już, to dopiero wtedy, gdy postanowię wystartować w rajdzie maratońskim, który wiąże się z bardzo długim wyjazdem z domu. Ponadto, tego typu rajdy są dużo bardziej niebezpieczne, bo długie odcinki pokonuje się na większym zmęczeniu.
JM: Ja z kolei namawiam Michała, aby pojechał choć jeden rajd z profesjonalnym pilotem, co pozwoliłoby mu otworzyć się na większą prędkość, pokonanie swoich barier. Mógłby też porównać moją pracę do pracy zawodowca, wiedziałby, czego nam brakuje i co można jeszcze poprawić.
Najwierniejszymi kibicami są wasze dzieci?
MM: Właśnie nie do końca tak jest. Mamy taką zasadę, że nie zabieramy dzieci na rajdy, ponieważ nie chcemy się rozpraszać. Do tej pory nie zabrałem na rajdy nawet mojego ojca! Był znakomitym kierowcą, zdobywał mistrzowskie tytuły i miałbym pewnie większą tremę. Przyjdzie jednak taki moment, kiedy pojedziemy całą rodziną na rajd.
JM: Dzieci są bardzo absorbujące. Na Rajdzie Polski, gdzie jechaliśmy jako zerówka, zrobiliśmy mały eksperyment i zabraliśmy do Mikołajek naszego syna. Cóż, eksperyment nie do końca się sprawdził, więc na razie dzieci jeszcze przez pewien czas nie będą mogły z nami jeździć.
Michał, czyli po prostu jadąc na rajd, zabierasz żonę na randkę?
MM: Faktycznie, trochę tak to wygląda! Spędzamy ze sobą świetny czas, mamy go wtedy tylko dla siebie. Nie mamy nic na głowie, nie musimy martwić się opieką nad dziećmi, spotykamy się ze znajomymi i dobrze się bawimy.
A jak wyglądają wieczory na rajdzie? Analizujecie to, co się działo i przygotowujecie się do kolejnego dnia?
MM: Nie, absolutnie. Bardziej rozmowa z Krzyśkiem, a wieczorem relaks, dobra kolacja i rozmowa o miłych rzeczach.
Marzeniem każdego kierowcy startującego w rajdach terenowych jest wziąć udział w Dakarze. Jak to wygląda w waszym przypadku?
MM: Oczywiście, jest to naszym marzeniem, ale jeśli miałoby się ono zrealizować, to dopiero w bardzo odległej przyszłości. Jesteśmy zespołem, który w 100% finansuje się sam, a Dakar to bardzo kosztowna impreza. Ponadto w tej chwili nie czuję się jeszcze na siłach. Musiałbym zacząć od treningów w Maroko i innych imprezach o podobnej charakterystyce. Jeśli przyjdzie na to czas, to wtedy już na pewno nie wystartuję Julią, tylko z profesjonalnym pilotem. Na razie jednak o tym nie myślimy.
Jakie zatem macie sportowe marzenia oprócz Dakaru?
JM: Myślę, że znalezienie się na podium obok Hołka i Kuby Przygońskiego byłoby dla nas amatorów czymś fantastycznym.
MM: To na pewno! A patrząc na przyszły sezon, gdzie chcemy wystartować w pięciu, sześciu rundach Pucharu Świata, utrzymywanie tempa czołówki i bezproblemowe dojeżdżanie do mety w okolicach piątego miejsca byłoby super wynikiem.