Jego oczy powiedziały mi wszystko

Jego oczy powiedziały mi wszystko

Jego oczy powiedziały mi wszystko

Jego oczy powiedziały mi wszystko

W niektórych dziedzinach motorsportu istnieje zjawisko, w którym jedno wydarzenie przyćmiewa po stokroć wszystkie inne w sezonie. Do takich imprez należą Isle of Man TT, Pikes Peak International Hill Climb, Indianapolis 500… tak wymieniać można tygodniami i miesiącami, ale żadna z tych imprez nigdy nie będzie równała się z 24 heures du Mans. To wyścig, który zmywa wszystko inne. Wszystko inne odchodzi gdzieś daleko. Całe to FIA WEC jest nagle niczym. To legenda. To wydarzenie, które z rurkowców robi Spartan.

3… 2… 1… START! Lekki prawy łuk, już widzisz oponę Dunlopa. Jedziesz ją na pełnym. Prawy, lewy – przecież to ‘eski’. Tertre Rouge, hulaj dusza – piekła nie ma, to prosta Mulsanne, przez smakoszy zwana Les Hunaudieres. Te francuskie literki nic wam nie mówią? Posłuchajcie dźwięcznego komentarza samego Grzegorza Gaca, który w pewnym momencie i tak wypowie frazę fonetycznie zapisaną ‘lezinodie’. Gdzie jesteśmy? No jak to gdzie? Jesteśmy w miejscu, które swoim splendorem bije WRC, F1 i WTCR razem wzięte. To przecież Le Mans.

Kto nie zna Le Mans? Kto nie zna tego wyścigu? Jeśli się do tego przyznajesz, to musisz zostać ustawiony w szeregu z gimnazjalistami, dla których wojsko to tylko zdjęcie swojego ojca w mundurze, w bunkrze, z miską grochówki. Jeśli nie wiesz co to 24-godzinny wyścig Le Mans, to taki z ciebie fan motorsportu, jak z Godlewskiej piosenkarka.

W ubiegłym roku odwiedziłem jedną z rund FIA WEC, tę rozgrywaną na niemieckim Nurburgringu. Jako dziennikarz możesz więcej, możesz zakręcić się w okolicach, o których inni mogą tylko pomarzyć. Usiadłem zatem przy stoliku w hospitality Porsche. To był stolik, w którym siedział zwycięzca Le Mans, człowiek, który Nordschleife zna jak sypialnię swojej byłej, późniejszy mistrz świata, Timo Bernhard. Po serii krótkich pytań postanowiłem zadać mu jedno. Podejrzewam… najważniejsze.

– Timo, w świecie motorsportu jest coś takiego, że jeden wyścig czasami jest ważniejszy od całej reszty sezonu. Czy ty czujesz, że zwycięstwo w Le Mans jest ważniejsze od tytułu mistrza świata w FIA WEC?

Timo w tym momencie zajrzał mi w oczy tak głęboko, że prawdopodobnie zobaczył mój komunijny obiad w otoczeniu babci, wujków i księdza. Jego wzrok powiedział mi wszystko, w tym momencie nie potrzebowałem już odpowiedzi, ale jednocześnie mógłbym po tym spojrzeniu napisać książkę na temat tego, jak ważne w życiu kierowcy wyścigowego jest Le Mans.

Niemiec po chwili wyraźnej ‘zwiechy’ odparł, że wiadomo, tytuł mistrza świata to tytuł mistrza świata. Że to, siamto i owamto. Przedszkolak wyczułby tę poprawność polityczną. To jak Angela Merkel wmawiająca Niemcom, że muzułmanie ubogacają ich kulturowo. Z tym, że Timo w swojej poprawności postarał się zawładnąć umysłami trzech, może czterech dziennikarzy. No jasne, że mu nie wyszło. Nie wypowiadając nawet słowa Bernhard udowodnił wszystkim, że Le Mans jest wyjątkowe. Jest najważniejsze. Nie ma nic tak ważnego w świecie motorsportu. Koniec tematu.

Jego oczy powiedziały mi wszystko.

Przeczytaj również